wtorek, grudnia 25, 2007
PŁYTOTEKA - #0001 - ...And You Will Know Us By The Trail Of Dead - Source Tags & Codes
Cieszę się, że Płytoteka zaczyna się właśnie od Source Tags & Codes. Trzeci album w dorobku Trail Of Dead to jedna z pierwszych płyt, których słuchałem aż do zdarcia taśmy w kasecie siedzącej w dziadku-walkmenie. Potem kupiliśmy płytę - odporną na przetarcia i z piękną książeczką.
Zawartość Source Tags & Codes zachwyca już przy pierwszym przesłuchaniu. Czy w takim razie nie jest to grower? Hmm... odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. Pierwszy zachwyt jest jak zebranie na twarz długiej sekwencji rockowych ciosów. Kolejne wynikają z zagłębiania się w stworzony przez zespół zamknięty muzyczny mikrokosmos. Pełniejszą, międzynarodową wersję albumu (czyli tę przez nas posiadaną ; istnieje jeszcze krótsza "North American release") otwiera śliczna, brzmiąca jak soundtrack do nieistniejącego filmu Inwokacja. Zaraz potem stykamy się po raz pierwszy z dźwiękową miazgą wylewającą się na nas z głośników (a najlepiej: ze słuchawek!). It Was There That I Saw You - kończy się i już wiemy, że ta płyta to coś wielkiego, że to nie tylko kolejny dobry czy bardzo dobry krążek z pierwszej dwudziestki roku. Chwila wytchnienia? Chyba żartujecie! Nie bez powodu tekst Another Morning Stoner w książeczce znajduje się na tle świątyni. BOSKI to jedyny przymiotnik jaki ciśnie się na usta, kiedy spotykamy się z nim po raz pierwszy.
A dalej Baudelaire - numer równie dobry. Zresztą, fragment z "Chanson d'Après-midi" Baudelaire'a właśnie:
"Sous tes souliers de satin,
Sous tes charmants pieds de soie
Moi, je mets ma grande joie,
Mon génie et mon destin"
czyli:
"Beneath your satin shoe,
Beneath your charming silken foot.
My greatest joy I put
My genius and destiny, too."
znakomicie oddaje - w pierwszej części klimat i odczucia słuchacza, w drugiej - making-of tej płyty.
W dalszej części Source Tags & Codes perełek nie brakuje. Co tam - każdy utwór plasuje się w okolicach 10/10. "Wydarte" Homage, oszałamiające How Near How Far, niepokojący przerywnik Life Is Elsewhere, udręczony para-walczyk Heart In The Hand Of Matter, napływający wielkimi falami Monsoon, faktycznie dzikie i strasznie chwytliwe Days Of Being Wild, hymniczne Relative Ways ("It's o.k. I'm a saint, I forgave your mistakes!"), an-end-has-a-start czyli "After The Laughter" jak letni prysznic i kończący całość monumentalny utwór tytułowy.
Wszystko na tak wysokim poziomie, że same pozytywne przymiotniki mogłyby stworzyć recenzję tego albumu. Pięknego, szczerego, mocnego, barwnego, gdzie granice wokalnego przedarcia i emocjonalnego rozdarcia nie zostają na szczęście przekroczone ani razu. Ale, kurde, w końcu mogliśmy zobaczyć jak wygladają.
linki:
Source Tags & Codes na Wikipedii
Source Tags & Codes na Metacritic
oficjalna strona zespołu
Od dziś możecie zapisywać się na listę mailingową Louder Than Bombs - wystarczy wpisać swój adres e-mail w okienku po prawej stronie. Zapisanym będziemy wysyłać informacje o aktulizajach strony. Wesołych świąt i do kontaktu.
sobota, grudnia 22, 2007
piątek, grudnia 21, 2007
PODSUMOWANIE 2007 - Musztarda po obiedzie #1 - "Slejw, ty męska szowinistyczna świnio!"
- Slejw?
- Tak, Slejw?
- Bliski jest ci feminizm?
- Tak, Slejw. Morrissey śpiewał "I've lost my faith in womanhood", a ja wręcz przeciwnie.
- A widziałeś, heh... Slejw, pierwszą część swojej listy przeoczonych płyt 2007?
- Tak, Slejw, sam ją przecież układałem.
- No właśnie, Slejw... ja też ją widziałem i chcę ci powiedzieć jedno.
- Tak, Slejw?
- Slejw, ty męska szowinistyczna świnio!
czyli
3 wielkie przeoczenia - ani jednego faceta - trzy płyty, które w moim rankingu byłyby wysoko.
Electrelane - No Shouts No Calls
"Przegiąłeś" chciałoby się powiedzieć głosem robala z Worms, bo naprawdę wstydu nie mieliśmy myśląc, że ta płyta to koniec 2006. A stoi przecież na półce, można było podejść, sprawdzić, ale nie, po co. Ehh, pokolenie internetu, fuj fuj! No nic, co do samych dziewcząt z Electrelane:
- są z Brighton i to słychać (jeśli nie wiecie o czym mówię, wpiszcie sobie Brighton w google i pooglądajcie zdjęcia, a potem włączcie którąkolwiek z ich płyt),
- grają świetne koncerty (patrz: OFF Festiwal 2007, zeskanowana relacja, jak już pisaliśmy, wkrótce),
- nie stoją w miejscu (Rock It To The Moon, The Power Out, nagrane 'na żywo, ale w studio' Axes, No Shouts No Calls - nigdzie nie postawiłbym zamiast przecinka znaku równości).
Najnowszy album to płyta klimatycznie deszczowa, morska, rzeczna (myślę, że skakanie w kaloszach po kałużach też by fajnie wyszło z NSNC na uszach). Jednym słowem - wodna, jak np. Transatlanticism Death Cab For Cutie. Muzycznie urzeka na wielu płaszczyznach - ogromnie charakterystycznego wokalu i brzmienia (od razu wiadomo, że to one, nawet po kilku sekundach bez śpiewania - to wielki +), kompozycji (otwieracz - The Greater Times rozwala na kawałki niebiańskim chórkiem, a Saturday wpisuje się złotymi literami do kanonu piosenek z dniem tygodnia w tytule), tekstów (zaskakujące "I'm living near Gdańsk" w To The East sprawia, że ciepło się robi na sercu, a In Berlin oddaje w całości specyficzny chłód tego miasta).
Pozycja obowiązkowa, jedna z najpiękniejszych płyt 2007.
Feist - The Reminder
My Moon My Man - wiadomo. Jeśli nie słyszeliście tego utworu to ja Wam kategorii "Dyskotekowe pościelówy 2007" nie zaliczam. A tak poważniej - koniecznie sprawdźcie, np. na YouTubie. Zresztą, najlepiej kupić całe The Reminder.
Ja sam na początku zachłysnąłem się jedynie singlem, a resztą wzgardziłem, bo nie pasowała mi ani do My Moon My Man właśnie, ani np. do świetnego coveru Bee Geesów - Inside And Out z Let It Die. A tu się okazuje, że jeśli posłucha się Remindera uważniej, MMMM wcale tak bardzo nie odstaje. Po prostu tam najbardziej zaznacza się dichowy pierwiastek płyty, tyle. Poza dyskoteką mamy natomiast zbiór pięknych, pościelowych faktycznie, ale mimo to charakternych piosenek. Np. duet The Park - The Water. Żywiej też bywa, warto wymienić np. świetne 1 2 3 4 (chcę tańczyć! teraz!!!).
Dlatego jeśli tylko natkniecie się na Remindera, bierzcie, nie pożałujecie. Myślę, że będzie Wam towarzyszył w bardzo wielu różnych sytuacjach.
PS. Feist to, jak pewnie wiecie, część świetnego Broken Social Scene. W tym roku ukazał się album Broken Social Scene Presents: Kevin Drew – Spirit If. Nie miałem jeszcze okazji posłuchać, ale jeśli jest dobry - do zobaczenia w Musztardzie.
M.I.A. - Kala
Kala powinna być w naszym rankingu bardzo wysoko, ale nie jest, bo znów się zagapiłem. Jak ja to Pani wynagrodzę, Pani Mathangi Arulpragasam?
Kala została w większości branżowych mediów (fu, jak to brzmi) przyjęta bardzo dobrze i trudno się dziwić. M.I.A. i jej twórczość celują w modny, mieszający kultury, trend, z tym że ta płyta nie jest robiona pod panującą modę. O nie, nie, nie. Ten album jest tak autorski jak tylko może być. M.I.A. (MI-i?) w nim 100 %.
Jeśli chodzi o treść, oprócz mieszanki orientu z mieszczańską Europą mamy też nawiązania do tzw. popkultury (i NIEPOP-kultury też). Cytuję za Wikipedią:
- "Bamboo Banga"'s opening words sample lyrics of "Roadrunner", from Jonathan Richman's The Modern Lovers (1976). Elements of the song "Kaattukkuyilu" from Ilaiyaraaja's soundtrack of the 1991 Tamil film Dalapathi are also heard.
- "Bird Flu" incorporates elements of "Thirvizha Na Vantha" from the Tamil film Jayam.
- "Jimmy" is a reworked and rewritten cover of the song "Jimmy Jimmy Aaja" from the 1982 Bollywood film Disco Dancer.
- "20 Dollar" features the lyrics of the Pixies' song "Where Is My Mind?" as the song's chorus and has a bass line similar to that of New Order's "Blue Monday".
- "World Town"'s chorus incorporates "Hands Up, Thumbs Down" written by Blaqstarr.
- "Paper Planes" interpolates The Clash's 1982 song "Straight to Hell" and elements of Wreckx-N-Effect's "Rump Shaker" in the chorus.
Sami widzicie.
Co jeszcze? Same numery. Otwierający, transowy Bamboo Banga, świetne Paper Planes, ale przede wszystkim miażdzący Jimmy. To jedna z najbardziej erotycznych, seksownych, podniecających piosenek jakie słyszałem (fragment "I know that you hear me start acting like you want me" to najlepszy muzyczny afrodyzjak jaki znam). Na granicy kiczu telenowelowego i kiczu fajnego (takiego spod znaku ABBY, zresztą Gimme! się przypomina). Wciągające po całości.
Wypada mi więc tylko przeprosić wszystkie Panie i Was, czytelnicy LTB. Posyłam Wam, ustami M.I.A., ten zniewalający uśmiech. Pa!
czwartek, grudnia 20, 2007
i'll always stay true to you
And when you slam
down the hammer
can you see it in your heart?
All of the rumours
keeping me grounded
I never said, I never said that they were
completely unfounded
so when you slam
down the hammer
can you see it in your heart?
can you delve so low?
and when you're standing
on my fingers
can you see it in your heart?
and when you try
to break my spirit
it won't work
because there's nothing left to break
anymore
All of the rumours
keeping me grounded
I never said, I never said that they were
completely unfounded
You won't sleep
until the earth that wants me
finally has me
oh you've done it now
You won't rest
until the hearse that becomes me
finally takes me
oh you've done it now
And You won't smile
until my loving mouth
is shut good and proper
FOREVER
All of the rumours
keeping me grounded
I never said, I never said that they were
completely unfounded
and all those lies
written lies, twisted lies
well, they weren't lies
they weren't lies
they weren't lies
I never said, I never said
I could have mentioned your name
I could have dragged you in
guilt by implication
by association
I've always been true to you
in my own strange way
I've always been true to you
in my own sick way
I'll always stay true to you
niedziela, grudnia 16, 2007
tres b / Muchy / HEY
Uwaga! Ostatnia część podsumowania roku 2007 (miejsca 5-1) znajduje się pod tą notką. Zapraszamy.
Poniższa relacja była pisana dla portalu G-punkt.pl. Tam też może być znaleziona.
Trzy mocne muzyczne strzały zamykają powoli koncertowy rok we Wrocławiu. tres B dają się poznać, Muchy promują świetny debiut, HEY obchodzi piętnastolecie.
Wielki napis „92-07“ z tyłu sceny przypominał wszystkim, którzy wybrali się 14 grudnia do WFF o głównej gwieździe wieczoru, jednak zanim na scenie pojawiła się wywoływana „Kasia!“ z zespołem, przed wrocławską publicznością zaprezentowały się jeszcze dwa muzyczne składy.
Jako pierwszy na scenie zameldował się międzynarodowy kolektyw tres b pod wodzą wokalistki Misi Furtak. Ograniczenia czasowe nie pozwoliły im pograć zbyt długo, tym którym było mało polecam zajrzeć na http://www.myspace.com/meetb.
Szybka zmiana sprzętu i za chwilę mogliśmy oglądać w akcji poznańskie Muchy. Główny set (Fototapeta / Brudny śnieg / Zapach wrzątku / 21 dni / Miasto doznań / Wyścigi / Galanteria) był prezentacją „Terroromansu“ - zdecydowanie najlepszej polskiej płyty roku 2007, ba, najlepszego krajowego debiutu ostatnich lat. Z pozapłytowych utworów usłyszeliśmy jedynie zagrane na bis „Half of that“. Czy koncertowo zespół jest tak dobry jak w studio? Chyba jeszcze nie, ale trzymamy: 1) kciuki, 2) za słowo – podobno ponownie odwiedzą Wrocław na wiosnę.
Przechodzimy do gwiazdy. Po świetnym październikowym koncercie Kasi Nosowskiej z zespołem, oczekiwania były spore. Zresztą HEY nie gra raczej słabych koncertów (niedowiarkom polecam album [koncertowy]). 15 lat bez poważniejszej wpadki to spory wyczyn w czasach, gdy sporo zespołów wysypuje się już na swoich drugich, góra trzecich płytach. Zawodu nie było i tym razem. Długi, około dwugodzinny występ ukazywał twórczość grupy przekrojowo, ale o nudnej lekcji historii nie mogło być mowy.
Wcześniejsze utwory (m.in. najbardziej wzruszający moment wieczoru, czyli przepięknie zaaranżowany „List“) świetnie brzmiały przeplecione kawałkami z płyt nowszych (kończący zasadniczą część koncertu „Byłabym“, wyśpiewana przez publiczność „Muka“ czy obowiązkowy na koncertach grupy tytułowy utwór z płyty [sic!]).
Co jeszcze? M.in. kilka słabszych momentów z niepotrzebnie zalatującą Mrągowem wersją wyświechtanego „Teksańskiego“ na czele. Za to na osłodę dwa covery – „Angelene“ PJ Harvey (jeśli nie słyszeliście jeszcze wersji z gościnnym udziałem Agnieszki Chylińskiej, koniecznie kupcie HEY – MTV Unplugged) oraz piękna, wyciszona wersja „So Real“ Jeffa Buckley'a z jego wspaniałego albumu „Grace“.
Muzyka jest sztuką na tyle osobistą, że trudno silić się na jakiekolwiek podsumowania. To może jakiś cytat? Z pomocą przychodzi właśnie Chylińska, która podczas wspomnianego koncertu HEY - „bez prądu“, życząc zespołowi wszystkiego najlepszego powiedziała: „No i grajcie dalej, k... mać“. Czego autor tej relacji również życzy czekając na kolejne dobre występy. Hey!
tekst: slejw
zdjęcia: mama slejwa
Niedługo wrzucimy też skany relacji Slejwa pisanych dla Dziennika.
Poniższa relacja była pisana dla portalu G-punkt.pl. Tam też może być znaleziona.
Trzy mocne muzyczne strzały zamykają powoli koncertowy rok we Wrocławiu. tres B dają się poznać, Muchy promują świetny debiut, HEY obchodzi piętnastolecie.
Wielki napis „92-07“ z tyłu sceny przypominał wszystkim, którzy wybrali się 14 grudnia do WFF o głównej gwieździe wieczoru, jednak zanim na scenie pojawiła się wywoływana „Kasia!“ z zespołem, przed wrocławską publicznością zaprezentowały się jeszcze dwa muzyczne składy.
Jako pierwszy na scenie zameldował się międzynarodowy kolektyw tres b pod wodzą wokalistki Misi Furtak. Ograniczenia czasowe nie pozwoliły im pograć zbyt długo, tym którym było mało polecam zajrzeć na http://www.myspace.com/meetb.
Szybka zmiana sprzętu i za chwilę mogliśmy oglądać w akcji poznańskie Muchy. Główny set (Fototapeta / Brudny śnieg / Zapach wrzątku / 21 dni / Miasto doznań / Wyścigi / Galanteria) był prezentacją „Terroromansu“ - zdecydowanie najlepszej polskiej płyty roku 2007, ba, najlepszego krajowego debiutu ostatnich lat. Z pozapłytowych utworów usłyszeliśmy jedynie zagrane na bis „Half of that“. Czy koncertowo zespół jest tak dobry jak w studio? Chyba jeszcze nie, ale trzymamy: 1) kciuki, 2) za słowo – podobno ponownie odwiedzą Wrocław na wiosnę.
Przechodzimy do gwiazdy. Po świetnym październikowym koncercie Kasi Nosowskiej z zespołem, oczekiwania były spore. Zresztą HEY nie gra raczej słabych koncertów (niedowiarkom polecam album [koncertowy]). 15 lat bez poważniejszej wpadki to spory wyczyn w czasach, gdy sporo zespołów wysypuje się już na swoich drugich, góra trzecich płytach. Zawodu nie było i tym razem. Długi, około dwugodzinny występ ukazywał twórczość grupy przekrojowo, ale o nudnej lekcji historii nie mogło być mowy.
Wcześniejsze utwory (m.in. najbardziej wzruszający moment wieczoru, czyli przepięknie zaaranżowany „List“) świetnie brzmiały przeplecione kawałkami z płyt nowszych (kończący zasadniczą część koncertu „Byłabym“, wyśpiewana przez publiczność „Muka“ czy obowiązkowy na koncertach grupy tytułowy utwór z płyty [sic!]).
Co jeszcze? M.in. kilka słabszych momentów z niepotrzebnie zalatującą Mrągowem wersją wyświechtanego „Teksańskiego“ na czele. Za to na osłodę dwa covery – „Angelene“ PJ Harvey (jeśli nie słyszeliście jeszcze wersji z gościnnym udziałem Agnieszki Chylińskiej, koniecznie kupcie HEY – MTV Unplugged) oraz piękna, wyciszona wersja „So Real“ Jeffa Buckley'a z jego wspaniałego albumu „Grace“.
Muzyka jest sztuką na tyle osobistą, że trudno silić się na jakiekolwiek podsumowania. To może jakiś cytat? Z pomocą przychodzi właśnie Chylińska, która podczas wspomnianego koncertu HEY - „bez prądu“, życząc zespołowi wszystkiego najlepszego powiedziała: „No i grajcie dalej, k... mać“. Czego autor tej relacji również życzy czekając na kolejne dobre występy. Hey!
tekst: slejw
zdjęcia: mama slejwa
Niedługo wrzucimy też skany relacji Slejwa pisanych dla Dziennika.
PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 5-1
5. 51 Editors – An End Has A Start (yoko: 5, slejw: 6)
yoko: Franz Ferdinand nie wydali w tym roku nowej płyty, więc to chyba do piosenek Editors tańczą w tym roku indie-dziewczęta. Świetnie, dynamiczne Bones czy Racing Rats doskonale nadają się pod lewą nóżkę, a szczególnie w wersji live, bo Editors to koncertowi wymiatacze. Wysokie miejsce w podsumowaniu właśnie za koncert, wzruszający zamykacz Well Worn Hand, no i za fantastyczną sekcję rytmiczną (perkusista umie!).
slejw: Że co?! Editors tak wysoko?! Eeee... Taaak, wyobraźnia pracuje i już widzę takie reakcje, od razu więc tłumaczę. Hasło "Don't believe the hype!" jest tak samo ważne jak "Don't believe the anti-hype!". Dlatego jeśli uwierzycie w to, że zespół A jest kalką zespołu B, który z kolei jest kalką zespołu C i przez to nie należy mu poświęcać uwagi, OK. Ale nie poznacie wtedy m.in. tej wzruszającej płyty. Wszystko zaczyna się podniosłym aranżacyjnym kremem sułtańskim, ale tak naprawdę jest to płyta prosta, taneczna. Jest kilka numerów, które zabrzmią dobrze na indie-potańcówkach (m.in. utwór tytułowy czy mocarne momentami Escape The Nest), ale taniec przy An End Has a Start jest raczej klasycznym, eleganckim tańcem zjaw przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dystyngowanym balem częściej niż migającą dyskoteką. Najprostsze zabiegi poruszają, najprostsze kompozycje pobudzają i największe nawet błędy można wybaczyć tylko wtedy, kiedy obcujemy z czymś szczerym i prawdziwym. W tym przypadku nie mam co do autentyczności albumu najmniejszych wątpliwości. Aha, jeśli tego byłoby mało na An End Has a Start znajduje się jeden z najbardziej poruszających utworów jakie znam, czyli Well Worn Hand, o którym już na LTB pisaliśmy.
recenzja koncertu Editors w Madrycie
4. 52 The Arcade Fire - Neon Bible (yoko: 6, slejw: 4)
yoko: Po zachwycającym, magicznym Funeral nikt się chyba nie spodziewał, że zespół z Montrealu na drugiej płycie zafunduje nam barokowe aranże na organy i orkiestrę symfoniczną. Gdy pierwszy szok minie i zdołamy się przyzwyczaić okazuje się, że Neon Bible to jedna z najpiękniejszych płyt ever. Moje koncertowe marzenie nr 1, no, ex aequo z RH :-)
slejw: Ten zespół to jedno z największych muzycznych objawień XXI wieku. Funeral to jedna z najważniejszych i najlepszych płyt kilku, a może i kilkunastu ostatnich lat. Nagrywać pod taką presją to wyzwanie, a nagrać w takich warunkach świetny album to już prawdziwa sztuka. Neon Bible zachwyca bogactwem (m.in. gościnny udział orkiestry z Budapesztu) i dopieszczeniem kompozycji, które podporządkowane jednej koncepcji (zamaszystej, baśniowej, monumentalnej) układają się w zamkniętą całość. Rankingi to, jak mówiliśmy, "just a state of mind" i prawdę mówiąc w określonych warunkach Neon Bible mogłoby z powodzeniem znaleźć się na podium tego zestawienia. Z takimi utworami jak genialne My Body Is a Cage, odświeżone No Cars Go czy chociażby otwieracz - Black Mirror, mało jest dla tego albumu rzeczy niemożliwych.
3. 57 Radiohead – In Rainbows (yoko: 2, slejw: 3)
yoko: Pewnie zawiedli się ci którzy oczekiwali kolejnej rewolucyjno-przełomowej płyty, a zastali kontynuację Kid A, Amnesiaca i Hail to the Thief. Mimo wszystko RH nadal są o pół okrążenia przed resztą zawodników i jeszcze trochę będą musieli poczekać na godnych siebie rywali. A 12.06.2008 grają w Barcelonie, więc może wreszcie...
slejw: Coś chyba pisałem o presji, prawda? No właśnie. Muzycy Radiohead musieli do niej przywyknąć, trudno być geniuszem we własnym... świecie? Na Pablo Honey był ultraprzebojowy Creep, The Bends było już kompletnym rockowym dziełem, OK Computer to ścisła czołówka płyt wszechczasów, Kid A przełom i to przełom faktyczny, odczuwalny, Amnesiac - wyżyny elektroniczno-rockowo-popowego geniuszu, Hail To The Thief - płyta wymagająca, ale oddająca wszystko co w nią "zainwestujemy", no a In Rainbows? "Recenzję" już niby publikowaliśmy, ale o wielkich płytach można powiedzieć TAK dużo. Tylko czy naprawdę trzeba? Ten album broni się sam - niezwykle wysoką jakością piosenek, tęczowością uczuć, które wzbudza, brakiem silenia się na cokolwiek. Poza tym spotkanie z In Rainbows było jak spotkanie z przyjacielem po latach: Jak dobrze znów ich słyszeć.
2. 58 Animal Collective – Strawberry Jam (yoko: 3, slejw: 1)
yoko: ChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaos
ChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaos
ChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaos
ChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaosChaos
Oni są z innej planety.
slejw: WWWWWWOOOOOOOOWWWWWWWWW!!! To jest dopiero muzyczna miazga i najmilsza niespodzianka tego roku (oglądając ich na Malcie nie spodziewałem się, że nagrają COŚ TAKIEGO). To jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem - For Reverend Green wywala słuchacza na takie wysokości, na których ten rzadko kiedy bywa. Fireworks to jedna z najpiękniejszych piosenek jakie znam. Peacebone masakruje tym "In-side" tak, że nie można o tej płycie mówić. Tak, to Ta-Płyta-O-Której-Nie-Można-Mówić to natomiast MÓWI o niej wiele. I jeszcze tylko pytanie do Was, panowie z zespołu, odwiedzaliście może kiedyś planetę Ziemia?
1. 59 Interpol – Our Love To Admire (yoko: 1, slejw: 2)
yoko: Pioneer to the Falls - No I in Threesome - The Scale - The Heinrich Maneuver - Mammoth - Pace Is the Trick - All Fired Up - Rest My Chemistry - Who Do You Think? - Wrecking Ball - The Lighthouse
Wystarczy posłuchać.
slejw: Wiecie jak chciałbym zacząć? "Że co?! Interpol tak wysoko?! Eeee... Taaak, wyobraźnia pracuje i już widzę takie reakcje, od razu więc tłumaczę." Sytuacja bowiem bardzo podobna do tej związanej z Editors pojawia się w mojej głowie. Pomijając fakt, że porównywanie Editors do Interpol i odwrotnie jest już tak nudne jak gramatyka język staro-cerkiewno-słowiańskiego. Ale OK, nie przejmujmy się tym co mówią, mówmy. Our Love To Admire nie jest najlepszą płytą Interpolu. Jest nią, jak mi się wydaję, debiut - Turn On The Bright Lights. Niezwykle cieszy natomiast to, że płyta nr 3 z TOTBL ścigać się wcale nie zamierza. To album kompletnie inny. Gotowy na eksperymenty (prześliczne The Lighthouse), nawiązujący do dokonań Antics (jeden z singli roku - The Heinrich Maneuver czy łopoczący Mammoth), wzruszający (Pace Is The Trick, masakrujące Rest My Chemistry, Who Do You Think czy jedna z ich najbardziej wzruszających piosenek - Wrecking Ball) w końcu - stworzony do grania na żywo (rozpoczynanie koncertów Pioneer To The Falls z pięknym, śpiewanym przez publiczność, tekstem jest bardzo dobrym pomysłem). Wrzućcie tabletkę z napisem OLTA w morze zgromadzonych w klubie ludzi a zasmakujecie jednego z najlepszych muzycznych koktajli jakie istnieją. A teraz brawa dla płyty roku wg Louder Than Bombs. Dzięki i do zobaczenia w rankingu 2008.
recenzja koncertu Interpol w Madrycie
EDIT: Pssst! Stali czytelnicy już wiedzą, niestałym obwieszczamy. To podsumowanie wygrał tak naprawdę Panda Bear. Zajął miejsce zerowe, to nad pierwszym i wszystkimi innymi. Dowody tu i tu.
EPki, składanki, płyty live, o których aktualnie pamiętamy:
Black Kids – The Wizards...
Daft Punk – Alive 2007
Drivealone – The Letitout EP
Hey – Unplugged
Junior Boys – Dead Horse EP
Offensywa 2
orchid - takk_soundsampler
Sigur Rós – Hvarf/Heim
Yeah Yeah Yeahs – Is Is
Rankingi osobiste:
YOKO:
30. Burial – Untrue
29. Beirut – The Flying Club Cup
28. Klaxons - Myths Of The Near Future
27. Art Brut – It's A Bit Complicated
26. Piano Magic - Part Monster
25. PJ Harvey – White Chalk
24. CocoRosie - The Adventures of Ghostborne and Stillborn
23. Wilco - Sky Blue Sky
22. Róisín Murphy – Overpowered
21. Nosowska – UniSexBlues
20. Yoko Ono – Yes I'm a Witch
19. Caribou - Andorra
18. The Aliens – Astronomy For Dogs
17. Muchy - Terroromans
16. LCD Soundsystem - Sound Of Silver
15. Super Furry Animals Hey Venus!
14. Bloc Party - A Weekend In The City
13. Modest Mouse - We Were Dead Before The Ship Even Sank
12. Blonde Redhead - 23
11. Maximo Park - Our Earthly Pleasures
10. The National - Boxer
09. The New Pornographers - Challengers
08. Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon
07. Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga
06. The Arcade Fire - Neon Bible
05. Editors – An End Has a Start
04. Arctic Monkeys Favourite Worst Nightmare
03. Animal Collective – Strawberry Jam
02. Radiohead – In Rainbows
01. Interpol - Our Love To Admire
SLEJW:
30. Beirut – The Flying Club Cup
29. The Good, The Bad & The Queen - The Good, The Bad & The Queen
28. Art Brut – It's A Bit Complicated
27. Super Furry Animals Hey Venus!
26. Caribou - Andorra
25. Burial - Untrue
24. Black Rebel Motorcycle Club - Baby 81
23. The Field – From Here We Go Sublime
22. CocoRosie - The Adventures of Ghostborne and Stillborn
21. Jens Lekman - Night Falls Over Kortedala
20. Klaxons - Myths Of The Near Future
19. Piano Magic - Part Monster
18. Nosowska - UniSexBlues
17. Muchy - Terroromans
16. Bloc Party - A Weekend In The City
15. The National - Boxer
14. Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare
13. LCD Soundsystem - Sound Of Silver
12. Wilco - Sky Blue Sky
11. Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon
10. Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga
09. Modest Mouse - We Were Dead Before The Ship Even Sank
08. Maximo Park - Our Earthly Pleasures
07. Blonde Redhead - 23
06. Editors - An End Has A Start
05. The New Pornographers - Challengers
04. The Arcade Fire - Neon Bible
03. Radiohead - In Rainbows
02. Interpol - Our Love To Admire
01. Animal Collective - Strawberry Jam
Dziękujemy Wam bardzo za uwagę i już teraz zapraszamy na zapowiadany cykl Musztarda po obiedzie. Znajdą się w nim opisy płyt, których tu zabrakło a nie powinno + tych, które otarły się o pierwszą trzydziestkę. Będą to m.in. nowy Patrick Wolf, Lust Lust Lust grupy The Raveonettes, nowa płyta Sea and The Cake i wiele innych. Będą także wyznania osobiste, w których np. Slejw przeprosi za brak Overpowered w swoim głównym zestawieniu.
Poza tym - już dziś wieczorem relacja z koncertu tres b/Muchy/HEY a najprawdopodobniej na dniach tekst Yoko o występie Róisín Murphy w Madrycie.
Do przeczytania!
piątek, grudnia 14, 2007
PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 10-6
11. (ex aequo) 43 Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon (yoko: 8, slejw: 11)
yoko: Nad cudownością piosenek z tej płyty (również w wersji live) rozpływaliśmy się nie raz. Różnorodność stylów i inspiracji, od brazylijskich samb zgapionych od Gilberto Gila po żydowską muzykę weselną. Niezwykle orzeźwiający muzyczny koktajl.
slejw: Najlepsza taneczna płyta tego roku jeśli chodzi o tańce nienowoczesne? Tak. Najbardziej wyluzowany (ale nie tracący przez to na wadze) album Devendry? Tak. Jedna z najbardziej sympatycznych płyt ostatnich lat? Tak. Czyli co? Yes, yes, yes!
recenzja płyty Smokey Rolls Down Thunder Canyon
9. 43 Blonde Redhead – 23 (yoko: 12, slejw: 7)
yoko: Moja ulubiona płyta w dorobku eterycznej Japonki i Włoskich Bliźniąt. Pełna pięknych, rozlanych, słoneczno – plażowych melodii (otwierający płytę 23, Silently, My Impure Hair) ale i z rockowym pazurem (fantastyczny Spring and by Summer Fall).
slejw: Prześliczny koncert przed Interpolem w Madrycie, a potem już kompletne zanurzenie w 23. To płyta rozpływająca się w ustach, słodka, ale nie przesłodzona. Trochę jak filmy Sofii Copolli, trochę jak materiał z ich Misery Is a Butterfly. Ten album to coś jak stanie na dachu pod intensywnie niebieskim niebem w letni wieczór. A jeśli popatrzymy na warstwę stricte muzyczną mamy tu kołysanki, grzałki i hymny. Często unikatowe i niezwykłe. Aha, dobrze wiecie, że w tym roku wyścig o okładkę roku był bardzo wyrównany. Ale Blonde Redhead wygrywają. Są jakieś okrążenie przed resztą.
8. 44 Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare (yoko: 4, slejw: 14)
yoko: Bardzo dobra, równa płyta na której są „momenty”. Chyba nie zaprzeczycie, że takie 505 rozwala muzycznie i tekstowo, a Teddy Picker rozczula uroczym nawiązaniem do hitu Duran Duran sprzed lat. Może Arctic Monkeys nie są zbawcami rocka i nowymi The Beatles, ale pisanie świetnych rockowych piosenek udaje się im jak mało komu.
slejw: Nie doceniłem tej płyty. Gdybym dziś układał swoją listę, byłaby pewnie o kilka miejsc wyżej. Na szczęście mamy ją w pierwszej dziesiątce, całkowicie zasłużenie. Arctic Monkeys nagrali album, który kopie już od pierwszego utworu. A po drodze do genialnego 505 są m.in. Teddy Picker, o którym pisała Yoko, wakacyjny Fluorescent Adolescent, wzruszający Only Ones Who Know, kilka niepokojących horrorowych wymiataczy (Do Me a Favour!) i kapitalne Old Yellow Bricks. Do przodu!
recenzja koncertu Arctic Monkeys w Madrycie
7. 45 Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga (yoko: 7, slejw: 10)
yoko: 10 nieskomplikowanych, przesympatycznych rockowych piosenek. Płyta bez wpadki, słabych momentów brak. Mamy za to kapitalny w swej prostocie, koncertowy wymiatacz The Ghost of Your Lingers, radosny You Got Yr. Cherry Bomb z pobrzmiewającym w tle saksofonem, czy wreszcie jeden z najpiękniejszych tegorocznych utworów - Black Like Me. Bardzo przyjemne 36 minut, do których wracam, wracam, wracam...
slejw: Jestem fanem Spoon od czasu gdy zobaczyłem ich przed Interpolem w Berlinie (jednym z dwóch świetnych berlińskich koncertów Interpolu, 13.04.2005, bootlegi z tego występu i z 7.12.2004 wrzucimy na życzenie). Zachwyca bezpretensjonalność, umiejętność tworzenia niezwykle chwytliwych poprockowych numerów i perełek. Tych na nowym albumie nie brakuje. Mamy chociażby świetnie rozpoczynające całość Don't Make Me a Target, mamy kołyszące Rhthm And Soul, ale przede wszystkim: niepokojące, fantastyczne The Ghost Of You Lingers i najgłębszy wdech muzycznego powietrza w tym roku, czyli Black Like Me.
recenzja koncertu Spoon w Madrycie
6. 48 The New Pornographers – Challengers (yoko: 9, slejw: 5)
yoko: Supergrupa (m.in. A.C.Newman – Dan Bejar – Neko Case) nie zawiodła i na Challengers znajdujemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy: zestaw inteligentnych, zmyślnie skonstruowanych, ładnych indie-piosenek.
slejw: Najwyższe loty kompozycyjne. Znowu! Kilka radiowych wymiataczy. Znowu! Kilka rozdzierających ballad. Znowu! To się chyba nazywa utrzymywanie niezwykle wysokiego poziomu. A klimat? "Wiosna, panie sierżancie!" chciałoby się zawołać, gdy słucha się kolejnej radosnej płyty tych sympatycznych Kanadyjczyków. Ale radosne płyty może nagrywać każdy. Nie każdy jednak umie tworzyć tak rewelacyjne numery. W tym wypadku nie każdy = prawie nikt.
recenzja koncertu The New Pornographers w Madrycie
Tak, tak. Miało być od razu 10-1, ale dziś nie dalibyśmy rady. Przedstawiliśmy więc miejsca 10-6, a pierwsza piątka już jutro. Poza tym oczekujcie relacji z koncertu Tres B/Muchy/Hey. Pozdrawiamy.
środa, grudnia 12, 2007
PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 20-11
21. (ex aequo) 17 Caribou – Andorra (yoko: 19, slejw: 26)
W She's The One wokalnie udziela się Jeremy Greenspan. No no... Ale to nie (tylko) dlatego Andorra znalazła się w naszym podsumowaniu. To album, który pod postacią świetnych utworów podaje sterylność i przytulność w idealnych proporcjach. Kolejny kandydat do pójścia w górę podczas re-rankingu w 'Musztardzie po obiedzie'.
19. 20 Super Furry Animals Hey Venus! (yoko: 15, slejw: 27)
Yoko pisała już o fajności SFA, zresztą siedząc w muzycznym świecie ciężko nie zauważyć miodności, która otacza wszystkie ich płyty. Hey Venus! bardzo rzadko zbliża się choćby w okolice mojego ulubionego Rings Around The World, ale wciąż są to dobre, bardzo dobre i świetne PIOSENKI. PIOSENKI s ą ważne.
18. 23 Nosowska – UniSexBlues (yoko: 21, slejw: 18)
Pierwsza polska płyta w zestawieniu, zdecydowanie najlepszy album w solowej dyskografii Katarzyny Nosowskiej. Świetnie zaaranżowany, kapitalnie przetwarzany na koncertach, naszpikowany rewelacyjnymi tekstami (ale to już norma, tak w Polsce pisze jeszcze tylko Lech Janerka). Brawo.
17. 27 Wilco – Sky Blue Sky (yoko: 23, slejw: 12)
Kolejna piękna okładka i najprostszy chyba album w zestawieniu. Jak to brzmi na żywo mogliście już u nas przeczytać. Wersja studyjna to mniej energii, ale niezwykły kunszt i elegancja grania + proste utwory, z którymi strasznie łatwo się zaprzyjaźnić. "Sing me a song"... o to chodzi.
16. 28 Muchy – Terroromans (yoko: 17, slejw: 17)
Świetna polska płyta - to pojęcie powoli przestaje być abstraktem, świętym nigdym, przesadą. O debiucie Much pisaliśmy już i tu i tu, cóż więc dodać? W piątek będę miał okazję przekonać się jak materiał z Terroromansu brzmi na żywo (zespół widziałem na koncercie raz, było nieźle). Dam znać.
15. 32 Bloc Party - A Weekend In The City (yoko: 14, slejw: 16)
A Weekend In The City to spora zmiana. Silent Alarm był zbiorem potencjalnych singli, piosenek jawnie niewyżytych i rozsierdzonych, jednym z najbardziej energetycznych wydarzeń na rockowej scenie w ostatnich latach. Album nr 2 jest inny. Obiektywnie nie tak dobry, ale posiadający m.in. popowo idealny I Still Remember, barokową James-Bond-song (to cytat z Kele Okereke), czyli otwierający całość Song For Clay (Disappear Here) czy chociażby Kreuzberg zamykający esencję Berlina w 5 minutach z kawałkiem.
14. 33 LCD Soundsystem - Sound Of Silver (yoko: 16, slejw: 13)
A to kolejna świetna płyta LCD Soundsystem. Panie Murphy, szacun - All My Friends czy Us vs Them wymiatają po całości i KAŻĄ tańczyć, a Someone Great (trochę autobiografizmu, co?) porusza jak najbardziej wzruszające ballady-na-akustyku w historii. Już widzę, że to trochę wstyd, że Sound Of Silver poza pierwszą dziesiątką. Ale, panie Murphy, proszę się nie martwić. Time is on your side.
13. 37 The National – Boxer (yoko: 10, slejw: 15)
Niezwykle piękna płyta, która czasem ugina się pod ciężarem kompozycyjnej niemocy, ale (miejscami) wciąż pozostaje jedną z najśliczniejszych rzeczy jakie ostatnio słyszałem. Gęsta, ciemna, ale ani ostra ani mroczna. Oprócz tego Sufjan Stevens w utworze Ada, świetne teksty (polecam sprawdzić, np. Slow Show czy Apartment Story) i kolejna okładka do szuflady z napisem "te najlepsze".
12. 40 Modest Mouse - We Were Dead Before The Ship Even Sank (yoko: 13. slejw: 9)
John Martin Maher (bo tak naprawdę nazywa się Marr) wiedział co robi zasilając szeregi Modest Mouse. To obecnie jeden z najsilniejszych dźwiękowych kolektywów. Ciężko jest nagrywać płyty po stworzeniu takich dzieł jak Moon And Antarctica czy Good News For People Who Love Bad News, ale MM nie wydają się być speszeni. Stąd mnóstwo świetnych numerów (z singlowym Dashboard) na czele + urzekające, sorbetowe piosenki jak Little Motel czy Fire It Up.
11. (ex aequo) 43 Maximo Park - Our Earthly Pleasures (yoko: 11, slejw: 8)
Ich koncert był jednym z jaśniejszych punktów warszawskiego Summer of Music, ich debiut jest kapitalny, a pojęcia "problem drugiej płyty" w słowniku zespołu nie znajdziemy. Trzeba powiedzieć to jasno i głośno: Paul Smith to jeden z najznakomitszych młodych tekściarzy, a soczystymi kompozycjami zespół sypie jak z rękawa. Dodatkowe plusy za rozkładający na łopatki Nosebleed, wdzięk i "Thanks for listening to this music - it's yours" w książeczce. To my dziękujemy.
Tak kończy się druga część naszego podsumowania. W trzeciej pierwsza dziesiątka i kometarze moje i yoko przy każdym tytule. Zapraszamy.
wtorek, grudnia 11, 2007
PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 30-21
No! W końcu udało się doprowadzić do takiego zestawienia. Metodą kopiuj-wklej zmienialiśmy kolejność do ostatniej chwili, ale i tak:
- na pewno będzie się to w pewnym stopniu w naszych głowach zmieniać,
- na pewno nie zamieściliśmy tu wszystkiego co ważne i fajne w 2007 roku muzycznym,
- it's just a state of mind, jak wiecie, a o wszystkich płytach, które zachwyciły nas już po opublikowaniu tego rankingu będziemy pisać w notkach z nieregularnego cyklu "Musztarda po obiedzie".
Niech to podsumowanie będzie wprowadzeniem do wspomnianych notek o płytach z naszej kolekcji (początek tuż tuż). Tam znajdą się szczegółowe opisy większości z uwzględnionych w rankingu albumów. Zapraszamy do wklejania swoich list w komentarzach. I jeszcze jedno - cokolwiek byście o nim słyszeli, to był naprawdę bardzo dobry rok ;-)
***
Jeszcze kilka słów jeśli chodzi o sprawy techniczne. Publikujemy tu pierwszą trzydziestkę płyt 2007 wg Louder than bombs. Powstała ona z połączenia rankingów Yoko i mojego. Przy każdym tytule pojawia się pogrubiony nr miejsca w rankingu + ilość zdobytych punktów (miejsce 30 w rankingu osobistym to 1 punkt, 29 - 2 itd.) + w nawiasie miejsce albumu na listach osobistych. Miłej lektury.
***
30. 7 Art Brut – It's A Bit Complicated (yoko: 27, slejw: 28)
Przebojowo, inteligentnie i z kapitalnym, singlowym "Direct Hit".
29. 7 Burial – Untrue (yoko: 30, slejw: 25)
Wciągająca muzyka, nocne hymny metropolii + atmosfera tajemnicy i autor-anonim. Album, który w 'Musztardzie po obiedzie' może być tylko wyżej.
28. 8 The Field – From Here We Go Sublime (yoko: poza trzydziestką, slejw: 23)
Urzeka już tytuł, chyba jeden z najładniejszych w ostatnich latach. Zawartość ciężko nazwać uroczą. To chłodna i zdystansowana, ale momentami zachwycająca i porywająca muzyka.
27. 9 Róisín Murphy – Overpowered (yoko: 22, slejw: poza trzydziestką)
Potańcówka wykształciuchów + urok osobisty = miejsce 27. Być może już wkrótce dowiemy się jak to wszystko wypada na żywo. W każdym razie Overpowered to bez wątpienia disco dla wrażliwej młodzieży.
26. 10 Jens Lekman - Night Falls Over Kortedala (yoko: poza trzydziestką, slejw: 21)
Jeśli mieszka się w zimnym kraju, trzeba się jakoś ogrzewać. Stąd kolejna farelkowa pozycja w dorobku Jensa Lekmana. Dźwięki maślane, przypadnie więc do gustu każdej grupy wiekowe. Młodzieńczość jednak przebija się jak może. Sprawdźcie m.in. tekst świetnego A Postcard To Nina.
25. 11 Yoko Ono – Yes I'm A Witch (yoko: 20, slejw: poza trzydziestką)
Album Yoko Ono to prowokująca, nowoczesna płyta z bardzo charakterystycznymi, wwiercającymi się w pamięć momentami (m.in. Toy Boat, gdzie Yoko pomagają Antony Hegarty i Hahn Rowe). Oznak artystycznej demencji brak.
24. 13 The Aliens – Astronomy For Dogs (yoko: 18, slejw: poza trzydziestką)
Był już piękny tytuł, teraz, przyznacie, bardzo ładna okładka. A muzyka? Tu też wszystko w porządku. No i przepiękny, ascetyczny ukryty utwór.
23. 14 Klaxons - Myths Of The Near Future (yoko: 28, slejw: 20)
Przyszli, namieszali i bardzo dobrze. Tegoroczny album Klaxons to jeden z najbardziej obiecujących debiutów (nie bez podstawy otrzymali Mercury Prize). Spójny, pędzący i naszpikowany świetnymi piosenkami (znane wszystkim Golden Skans i Atlantis To Interzone, ale też m.in. świetne Gravity's Rainbow czy cover Grace - It's Not Over Yet).
22. 16 CocoRosie - The Adventures of Ghosthorse and Stillborn (yoko: 24, slejw: 22)
Nie jest to drugie Noah's Ark, ale "nieźle nas urządziłyście... siostry!" nie ciśnie się na usta. CocoRosie utrzymują wysoki poziom a Japan na koncercie to sama radość.
21. (ex aequo) 17 Piano Magic - Part Monster (yoko: 26, slejw: 19)
Występ na OFF Festiwalu znakomity, a płyta? Dobra. Tylko czy aż - zdecydujcie sami. Nie ma tu rewelacji na miarę Love And Music czy Speed The Road, Rush The Lights, ale z głośników leje się angielskość a piękna nie brakuje (Cities And Factories, utwór tytułowy... posłuchajcie sami).
Już jutro miejsca: 20 - 11, a na sam koniec pierwsza dziesiątka + EPki i inne wydawnictwa, które nie znalazły się w zestawieniu głównym, obejmującym tylko studyjne płyty długogrające. Zapraszamy.
poniedziałek, grudnia 10, 2007
PŁYTOTEKA - krótkie wprowadzenie
Zgodnie z zapowiedzią zaczynamy opisywanie płyt z naszej kolekcji. Kolejność raczej alfabetyczna, chyba że kupimy coś, co powinno już (wg alfabetu) być. Wtedy opiszemy ten album i dodamy jako kolejny numer. Nie wiem czy to jasne, mam nadzieję, że tak ;-)
Aha, jeśli chodzi o nowe, ciekawe informacje to:
1) nowa płyta Antony And The Johnsons będzie się nazywała THE CRYING LIGHT ; więcej informacji + wywiad tutaj,
2) 22.02 w Madrycie wystąpi Art Brut,
3) stąd możecie pobrać Unravel w wykonaniu Radiohead (wersja Pocket remix), polecamy zdecydowanie,
4) a tu kilka ciekawych płyt z bloga Nočná Hudba, czyli nocna muzyka,
5) jeśli nie słyszeliście/widzieliście jeszcze nowej piosenki/teledysku The Futureheads to zajrzyjcie tu - uwaga, wrażenia audio przyjemniejsze niż video.
I pamiętajcie o sondzie.
Aha, jeśli chodzi o nowe, ciekawe informacje to:
1) nowa płyta Antony And The Johnsons będzie się nazywała THE CRYING LIGHT ; więcej informacji + wywiad tutaj,
2) 22.02 w Madrycie wystąpi Art Brut,
3) stąd możecie pobrać Unravel w wykonaniu Radiohead (wersja Pocket remix), polecamy zdecydowanie,
4) a tu kilka ciekawych płyt z bloga Nočná Hudba, czyli nocna muzyka,
5) jeśli nie słyszeliście/widzieliście jeszcze nowej piosenki/teledysku The Futureheads to zajrzyjcie tu - uwaga, wrażenia audio przyjemniejsze niż video.
I pamiętajcie o sondzie.
niedziela, grudnia 09, 2007
zbieractwo + głupawka
Hej.
Na http://mygenres.com/yoko-slejw aktualizacja naszej kolekcji. Co ważniejsze - już niedługo (plany opisów zespołów na razie przez to zarzucamy) początek krókich i dłuższych opisów wszystkich płyt, które mamy (zajmie to podejrzewam kilka lat ;-)). Będą okładki, highlighty, teledyski i przede wszystkim nasze przesubiektywne gadki.
A na pocieszenie przed poniedziałkiem znaleziona przez Yokową małpia głupawka:
Aha, koniecznie głosujcie w sondzie w notce poniżej :-)
Pozdrawiamy, do szybkiego przeczytania.
Na http://mygenres.com/yoko-slejw aktualizacja naszej kolekcji. Co ważniejsze - już niedługo (plany opisów zespołów na razie przez to zarzucamy) początek krókich i dłuższych opisów wszystkich płyt, które mamy (zajmie to podejrzewam kilka lat ;-)). Będą okładki, highlighty, teledyski i przede wszystkim nasze przesubiektywne gadki.
A na pocieszenie przed poniedziałkiem znaleziona przez Yokową małpia głupawka:
Aha, koniecznie głosujcie w sondzie w notce poniżej :-)
Pozdrawiamy, do szybkiego przeczytania.
dylematy, czyli Hot Chip vs Róisín Murphy
No i stało się! Można się było spodziewać, że koncertowość Madrytu kiedyś obróci się przeciwko nam. I oto jest, pierwszy poważny dylemat koncertowy.
15.12.2007:
Hot Chip (co prawda w DJ secie a nie na regularnym koncercie) w Low Club?
Czy też Róisín Murphy, jakieś 3,5 km dalej, w dobrze nam znanym klubie z palemką?
Na korzyść tych pierwszych przemawia ten nokautujący kawałek.
Róisín z kolei ma dwie świetne solowe płyty i opinię bardzo dobrej artystki koncertowej.
Czyli 1:1. So...pomożecie? :-)
który koncert yoko ma wybrać?
ale o co chodzi?
Róisín Murphy, może założy ten dziwaczny-huba-sweter
ten dylemat jest nierozwiązywalny
Hot Chip, promujmy artystów o normalnych imionach
15.12.2007:
Hot Chip (co prawda w DJ secie a nie na regularnym koncercie) w Low Club?
Czy też Róisín Murphy, jakieś 3,5 km dalej, w dobrze nam znanym klubie z palemką?
Na korzyść tych pierwszych przemawia ten nokautujący kawałek.
Róisín z kolei ma dwie świetne solowe płyty i opinię bardzo dobrej artystki koncertowej.
Czyli 1:1. So...pomożecie? :-)
czwartek, grudnia 06, 2007
letter from the sun
NOTKA KONCERTOWA, cz. IV - THE NEW PORNOGRAPHERS + Joseph Arthur & The Lonely Astronauts - 4.12.2007, El Sol
zdjęcie: http://flickr.com/photos/baronesariefenstahl/
A to był strasznie fajny koncert! The New Pornographers wygrali z:
- niepełnym składem własnym (choć brak Destroyera jest bardzo bolesny),
- problemami technicznymi,
- zbyt małą sceną,
- bardzo słabym nagłośnieniem.
Wymietli radością swoich rewelacyjnych piosenek (jakoś przeżyłem brak The Fake Headlines), sposobem podania (utwory skondensowane jak mleko w tubce, np. szybsza wersja My Rights Versus Yours) i niespodzianką w postaci zagranego na bis Don't Bring Me Down z repertuaru ELO. Największa radość publiczności? Hmm... niektórzy jarali się wszystkim z nowej płyty (ślicznie wypadło The Spirit Of Giving), niektórzy zaczynali skakać przy kawałkach z Mass Romantic (m.in. świetne Slow Descent Into Alcoholism albo kończący całość Letter From An Occupant), zbiorowy uśmiech nastąpił jednak przy... Sing Me SPANISH Techno, a jakże. Co jeszcze? Niezbyt rozbudowana (nie licząć Thank You po każdym utworze), ale zabawna konferansjerka (po braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie co zagrać - Is this a club of non-speakers? Well, this is From Blown Speakers), zakup (w końcu!) debiutu w koncertowym sklepiku, duchota i - niestety - króciutkość (część zasadnicza + bis = 1:20).
Niewiele krócej grał supportujący Pornosów wujek Józek, czyli Joseph Arthur & The Lonely Astronauts.
Bardzo ładnie zabrzmiało Black Lexus (mp3 do pobrania poniżej), bardzo ładnie wyglądała basistka (pierwsza z lewej), ładne In The Sun zabrzmiało tak! ładnie! w klubie El Sol, czyli The Sun właśnie. Ogólnie support może nie zachwycający, ale miło się czekało w ich towarzystwie. Tym bardziej z pięknym teledyskiem Corbijna do In The Sun w głowie.
Black Lexus
Michael Stipe (R.E.M.) & Chris Martin (Coldplay) - In The Sun (Joseph Arthur cover)
slejw&yoko
zdjęcie: http://flickr.com/photos/baronesariefenstahl/
A to był strasznie fajny koncert! The New Pornographers wygrali z:
- niepełnym składem własnym (choć brak Destroyera jest bardzo bolesny),
- problemami technicznymi,
- zbyt małą sceną,
- bardzo słabym nagłośnieniem.
Wymietli radością swoich rewelacyjnych piosenek (jakoś przeżyłem brak The Fake Headlines), sposobem podania (utwory skondensowane jak mleko w tubce, np. szybsza wersja My Rights Versus Yours) i niespodzianką w postaci zagranego na bis Don't Bring Me Down z repertuaru ELO. Największa radość publiczności? Hmm... niektórzy jarali się wszystkim z nowej płyty (ślicznie wypadło The Spirit Of Giving), niektórzy zaczynali skakać przy kawałkach z Mass Romantic (m.in. świetne Slow Descent Into Alcoholism albo kończący całość Letter From An Occupant), zbiorowy uśmiech nastąpił jednak przy... Sing Me SPANISH Techno, a jakże. Co jeszcze? Niezbyt rozbudowana (nie licząć Thank You po każdym utworze), ale zabawna konferansjerka (po braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie co zagrać - Is this a club of non-speakers? Well, this is From Blown Speakers), zakup (w końcu!) debiutu w koncertowym sklepiku, duchota i - niestety - króciutkość (część zasadnicza + bis = 1:20).
Niewiele krócej grał supportujący Pornosów wujek Józek, czyli Joseph Arthur & The Lonely Astronauts.
Bardzo ładnie zabrzmiało Black Lexus (mp3 do pobrania poniżej), bardzo ładnie wyglądała basistka (pierwsza z lewej), ładne In The Sun zabrzmiało tak! ładnie! w klubie El Sol, czyli The Sun właśnie. Ogólnie support może nie zachwycający, ale miło się czekało w ich towarzystwie. Tym bardziej z pięknym teledyskiem Corbijna do In The Sun w głowie.
Black Lexus
Michael Stipe (R.E.M.) & Chris Martin (Coldplay) - In The Sun (Joseph Arthur cover)
slejw&yoko
boring rebel motorcycle club? somehow...
NOTKA KONCERTOWA, cz. III - BLACK REBEL MOTORCYCLE CLUB - 3.12.2007, Sala Heineken
BRMC są fajni, to wiedzieliśmy. BRMC tworzą czasem świetne, krótkie, rockandrollowe numery, to wiedzieliśmy. BRMC nagrywają (może oprócz bardzo dobrego debiutu) nierówne płyty, to też wiedzieliśmy. Ale że dzielą koncert na dwie części z czego pierwsza wymiata i rozgrzewa do czerwoności a druga wywala na takie poziomy nudy, że planuje się wspomniane jajka z groszkiem... oooo, tego nie wiedzieliśmy.
Zaczęło się od silnej promocji Baby 81 - na szczęście polegającej na prezentowaniu piosenek najlepszych. Było więc i Weapon Of Choice i przede wszystkim miażdżący Berlin z fantastycznym podwójnym wokalem i powiewającą wśród ubranej na czarno publiczności kartki "Uh somebody!". Mnóstwo ekspresji, światła jak z koszmaru epileptyka i świetny odbiór - zapowiadało się znakomicie.
Setlista wyglądała tak:
a w środku pojawił się piękny cover Dylana (minimalnie ratujący rozlazłą część występu):
The Lonesome Death of Hattie Carroll
No i niby nie zabrakło ani Love Burns ani Whatever Happened... ani zagranego na bis Red Eyes And Tears, ale spora część rockowej fajności BRMC poszła wiadomo-co-się-robić przez niemiłosiernie rozwleczone aranże, które zlepiły się w długą, mdłą naparzankę. Poza tym sztywny podział część szybsza-część wolniejsza nie sprawdził się tu zupełnie. Zabrakło sił na ostatnie okrążenie, zawodnika wyprzedził peleton.
zdjęcia: http://flickr.com/photos/alive87/
slejw&yoko
BRMC są fajni, to wiedzieliśmy. BRMC tworzą czasem świetne, krótkie, rockandrollowe numery, to wiedzieliśmy. BRMC nagrywają (może oprócz bardzo dobrego debiutu) nierówne płyty, to też wiedzieliśmy. Ale że dzielą koncert na dwie części z czego pierwsza wymiata i rozgrzewa do czerwoności a druga wywala na takie poziomy nudy, że planuje się wspomniane jajka z groszkiem... oooo, tego nie wiedzieliśmy.
Zaczęło się od silnej promocji Baby 81 - na szczęście polegającej na prezentowaniu piosenek najlepszych. Było więc i Weapon Of Choice i przede wszystkim miażdżący Berlin z fantastycznym podwójnym wokalem i powiewającą wśród ubranej na czarno publiczności kartki "Uh somebody!". Mnóstwo ekspresji, światła jak z koszmaru epileptyka i świetny odbiór - zapowiadało się znakomicie.
Setlista wyglądała tak:
a w środku pojawił się piękny cover Dylana (minimalnie ratujący rozlazłą część występu):
The Lonesome Death of Hattie Carroll
No i niby nie zabrakło ani Love Burns ani Whatever Happened... ani zagranego na bis Red Eyes And Tears, ale spora część rockowej fajności BRMC poszła wiadomo-co-się-robić przez niemiłosiernie rozwleczone aranże, które zlepiły się w długą, mdłą naparzankę. Poza tym sztywny podział część szybsza-część wolniejsza nie sprawdził się tu zupełnie. Zabrakło sił na ostatnie okrążenie, zawodnika wyprzedził peleton.
zdjęcia: http://flickr.com/photos/alive87/
slejw&yoko
francuskie pieski
NOTKA KONCERTOWA, cz. II - AIR + Au Revoir Simone - 1.12.2007, La Riviera
Klub z palmami posprzątano i po angielskich łobuzach na scenie pojawił się duet: francuski Chuck Norris + Jean-Benoit Pyszałek. Z pierwszego rzędu można było dostrzec pełne autozachwytu miny i drganie włosków na brodzie. Widziałeś pan, jakie klawiszowe intro? Uhhh, tośmy z Nicolas wygrzali, co? No w sumie to ja, on tam coś plumka na akustyku. O, a teraz patrz maleńka - jedna ręka na elwirce, druga na casio i dawaj Remember. Noo, tak to na pewno nie umiecie.
Ale ale - przed nimi jeszcze przesympatyczne speszone dziewczęta, czyli Au Revoir Simone.
Through the Backyards z płyty Verses of Comfort, Assurance and Salvation
http://aurevoirsimone.com/ - oficjalna strona zespołu
Bardzo fajny krótki set to był, ale po kilku piosenkach musiały boczkiem boczkiem uciekać bo oto Chuck (z kontuzjowanm kciukiem) i Pyszałek nadchodzą wśród świateł migających. Nie no, powaga, wpiszcie sobie w Google Jean-Benoit Dunckel i zobaczcie jego miny. Pamiętacie smerfa Lalusia?
zdjęcie: http://flickr.com/photos/auggie_tolosa/
Ale porozmawiajmy o muzyce. Koncert Air wygląda jak telewizyjne show emitowane w jakiejś międzyplanetarnej stacji TV. Takie świetnie wyprodukowane, poruszające do pewnych określonych w programie granic, ładnie zaplanowane i w ogóle OK. Nie ma co nastawiać się na wielkie emocje czy wzruszenia - raczej na chwilowe silne uderzenia w postaci np. wspomnianego Remember, Kelly Watch The Stars (z "gwiazdkami" z lampek - bardzo urocze) czy Playground Love (w wersji instrumentalnej). Ale jak to w TV-show bywa, wiochy też trochę pokręciliśmy, hm? Muchas gracias zapodane robocim głosem + inne dziwne wokalne zabiegi? Może jednak niekoniecznie. Co jeszcze... a! Fajny zespół, przede wszystkim perkusista, który ożywiał zastygłą elektronikę. Ogólnie bardzo miłe i fajne to było, naprawdę warto wybrać się na koncert Air, ale z artystycznego wzwodu raczej nici.
slejw&yoko
Klub z palmami posprzątano i po angielskich łobuzach na scenie pojawił się duet: francuski Chuck Norris + Jean-Benoit Pyszałek. Z pierwszego rzędu można było dostrzec pełne autozachwytu miny i drganie włosków na brodzie. Widziałeś pan, jakie klawiszowe intro? Uhhh, tośmy z Nicolas wygrzali, co? No w sumie to ja, on tam coś plumka na akustyku. O, a teraz patrz maleńka - jedna ręka na elwirce, druga na casio i dawaj Remember. Noo, tak to na pewno nie umiecie.
Ale ale - przed nimi jeszcze przesympatyczne speszone dziewczęta, czyli Au Revoir Simone.
Through the Backyards z płyty Verses of Comfort, Assurance and Salvation
http://aurevoirsimone.com/ - oficjalna strona zespołu
Bardzo fajny krótki set to był, ale po kilku piosenkach musiały boczkiem boczkiem uciekać bo oto Chuck (z kontuzjowanm kciukiem) i Pyszałek nadchodzą wśród świateł migających. Nie no, powaga, wpiszcie sobie w Google Jean-Benoit Dunckel i zobaczcie jego miny. Pamiętacie smerfa Lalusia?
zdjęcie: http://flickr.com/photos/auggie_tolosa/
Ale porozmawiajmy o muzyce. Koncert Air wygląda jak telewizyjne show emitowane w jakiejś międzyplanetarnej stacji TV. Takie świetnie wyprodukowane, poruszające do pewnych określonych w programie granic, ładnie zaplanowane i w ogóle OK. Nie ma co nastawiać się na wielkie emocje czy wzruszenia - raczej na chwilowe silne uderzenia w postaci np. wspomnianego Remember, Kelly Watch The Stars (z "gwiazdkami" z lampek - bardzo urocze) czy Playground Love (w wersji instrumentalnej). Ale jak to w TV-show bywa, wiochy też trochę pokręciliśmy, hm? Muchas gracias zapodane robocim głosem + inne dziwne wokalne zabiegi? Może jednak niekoniecznie. Co jeszcze... a! Fajny zespół, przede wszystkim perkusista, który ożywiał zastygłą elektronikę. Ogólnie bardzo miłe i fajne to było, naprawdę warto wybrać się na koncert Air, ale z artystycznego wzwodu raczej nici.
slejw&yoko
Subskrybuj:
Posty (Atom)