Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spoon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spoon. Pokaż wszystkie posty

piątek, stycznia 07, 2011

PODSUMOWANIE 2010 - płyty





PODSUMOWANIE 2010 | PŁYTY | EPki | PIOSENKI



Errata: Ajj, co za błąd na pozycjach kilkunastych! Podsumowanie było kompilowane po nocach, z wielu różnych plików i nieczytelnych zapisków. Stąd pomyłka, bo starszy plik w jednym miejscu zastąpił plik nowy. Chodzi o spory awans Javiery, której płyta - wcześniej zbiór utworów niezłych i świetnych - zaczęła grać jako znakomita całość [dziś byłaby pewnie numerem 2]. Przepraszamy i zapraszamy do lektury!



PRZESŁUCHANE, POZA RANKINGIEM (kolejność przypadkowa):

The Walkmen - Lisbon
Interpol - Interpol
Lali Puna - Our Inventions
Gil Scott-Heron - I'm New Here
The Radio Dept. - Clinging to a Scheme
MEG - Maverick
Latitia Sadier - The Trip
Glasser - Ring
Paul Smith - Margins
Clive Tanaka y Su Orquesta - Jet Set Siempre No. 1
MGMT - Congratulations
Yeasayer - Odd Blood
Shugo Tokumaru - Port Entropy
Isobel Campbell & Mark Lanegan - Hawk
Maximum Balloon - Maximum Balloon
Joanna Newsom - Have One on Me
Stars - The Five Ghosts
CocoRosie - Grey Oceans
Triángulo de amor bizarro - Año Santo
The Fresh & Onlys - Play It Strange
Anais Mitchell - Hadestown
Emeralds - Does It Look Like I'm Here?
Toro Y Moi - Causers of This
jj - jj n° 3
Gonjasufi - A Sufi and a Killer
School of Seven Bells - Disconnect From Desire
Bonnie 'Prince' Billy & The Cairo Gang - The Wonder Show of the World
Lissie - Catching a Tiger
The Ruby Suns - Fight Softly
Dungen - Skit i allt
Ted Leo - The Brutalist Bricks
She & Him - Volume Two
Titus Andronicus - The Monitor
The Mynabirds - What We Lose in the Fire We Gain in the Flood
M.I.A. - /\/\/\Y/\
Flying Lotus - Cosmogramma
Ra Ra Riot - The Orchard
LCD Soundsystem - This Is Happening
Here We Go Magic - Pigeons
Perfume Genius - Learning
The Knife in Collaboration with Mt. Sims and Planningtorock - Tomorrow, in a Year
Race Horses - Goodbye Falkenburg
The Morning Benders - Big Echo
Goldfrapp - Head First
Jónsi - Go
Muchy - Notoryczni debiutanci
First Aid Kit - The Big Black and the Blue
Surfer Blood - Astro Coast
The Futureheads - The Chaos
Marina & The Diamonds - The Family Jewels
Shearwater - The Golden Archipelago
Clogs - The Creatures in the Garden of Lady Walton
Hot Chip - One Life Stand
Liars - Sisterworld

PRZESŁUCHANE, NA TAK (kolejność przypadkowa):



High Places - High Places vs. Mankind
Forest Swords - Dagger Paths
Violens - Amoral
Sleigh Bells - Treats
The Corin Tucker Band - 1,000 Years
Caribou - Swim
Gorillaz - Plastic Beach
Erykah Badu - New Amerykah Part Two: Return of the Ankh
Las Robertas - Cry Out Loud
How to Dress Well - Love Remains
Thelemáticos - Thelemáticos
Matthew Dear - Black City
Pantha du Prince - Black Noise
Marnie Stern - Marnie Stern
The New Pornographers - Together




40 - 1:

40. Evelyn Evelyn - Evelyn Evelyn
39. Lightspeed Champion - Life Is Sweet! Nice to Meet You
38. Belle and Sebastian - Write About Love
37. Vampire Weekend - Contra
36. Warpaint - The Fool
35. Owen Pallett - Heartland
34. Los Campesinos! - Romance Is Boring
33. Lower Dens - Twin-Hand Movement
32. The Hundred in the Hands - The Hundred in the Hands
31. Janelle Monáe - The ArchAndroid



30. Grinderman - Grinderman 2

Ciężko, ale nie ociężale.

29. Broken Social Scene - Forgiveness Rock Record

Kilka miażdżących piosenek w morzu tych zaledwie niezłych. Trochę mało jak na BSS.

28. Girl Talk - All Day

Girls just wanna have fun.

27. No Age - Everything in Between

Słabsza od Nouns płyta, na której liczy się przede wszystkim kapitalny Glitter.



26. Aias - A la piscina

Kolejny obiecujący zespół sceny barcelońskiej, kolejny obiecujący żeński zespół sceny światowej.

25. Avey Tare - Down There

Dobra solowa płyta na pocieszenie dla czekających na Tomboy.

24. Everything Everything - Man Alive

Poprzeczka mocarnego MY KZ, UR BF strącona z hukiem, ale próba długogrającego debiutu zaliczona bez zadyszki.

23. Soutaiseiriron - Synchroniciteen

Był przekład Lolity na japoński? To jest nowy. Tu, pod dwójką.



22. Robyn - Body Talk (+ Body Talk pt. 1, Body Talk pt. 2)

Mogła być jedna rewelacyjna płyta, są dwie niezłe i synteza w postaci Body Talk właśnie. Dancing On My Own to ścisła czołówka piosenek ostatnich lat.

21. Twin Shadow - Forget

Raczej Remember, bo to debiut godny uwagi.

20. Best Coast - Crazy for You

Plażowe hedonuty w urzekającym wykonaniu.

19. Holly Miranda - The Magician's Private Library

Holly śpiewa, Sitek produkuje. Bardzo klimatyczne i z perełką w postaci Waves.

18. Sufjan Stevens - The Age of Adz

Sufjan zamienia urban konkretny na urban kosmiczny i nagrywa swoją najbardziej udaną całość.

17. The Tallest Man on Earth - The Wild Hunt

And no this is not the summer dream she said
It's just the drying of the lawns I want to leave out there


16. Dum Dum Girls - I Will Be

Najbardziej treściwy kąsek z tegorocznych wytartych dziewczęcych albumów.

15. Tokyo Jihen
Sports







14. Spoon
Transference




Given Spoon’s reputation for consistency, it’s not a surprise that Transference is good. However, it manages to be good in surprising ways. (Allmusic)

No właśnie, był 13.04.2005, a w Berlinie przed Interpolem - zespołem, który w końcu nagrał niestety słabą płytę grał Spoon - zespół, który marnego albumu nie zarejestrował nigdy. Pamiętam dokładnie jak bardzo ścisnęła mnie za wszystko koncertowa wersja Paper Tiger i jak zaraz po koncercie kupiliśmy sobie EPkę The Way We Get By. Od tego wieczoru minęło ponad 5 lat, od długogrającego debiutu Spoon mija w tym roku lat 15. Po co te kalendarzowe dane? Na wypadek gdyby ktoś zapomniał, że to praktycznie weterani udanej piosenki. A zapomnieć łatwo, bo Transference to płyta świeża i nowoczesna. Poza tym jest pełna błyskotliwych zagrań, inteligentna i spójna, ale te cechy mogłyby Was na Spoon tylko naprowadzić.

13. The Bird and the Bee
Interpreting the Masters Volume 1: A Tribute to Daryl Hall and John Oates




No i jakże nie sluchać Inary i George'a jeśli nawet cover-płyta wychodzi im naprawdę dobrze? Heard It on the Radio w wersji z Interpreting... to bez wątpienia jedna z piosenek roku, a Kiss on My List jest słodsze od tureckich smakołyków. Tak więc słuchawki na uszy, fast forward do wiosny, INARA, dzieci, I NARA.

12. Uffie
Sex Dreams and Denim Jeans




Gdyby nie Mena nie miałbym wątpliwości, a tak muszę napisać - Sex Dreams and Denim Jeans to jedna z dwóch najseksowniejszych płyt roku. Już sama dziewczęca (acz niegrzeczna) barwa Hartley stymuluje kowadełko, natomiast takie zabijaki jak nowa wersja Pop the Glock, kapitalne Neuneu, kawałek tytułowy czy śpiewane w duecie z Mattiem Saferem Illusion of Love to już prawdziwy orgazm małżowin.

11. Parallels
Visionaries




Hi Krzysiek,

Thanks for you message! I'm glad the album is serving you well- thank you for your support. We're working on plans for Europe and we'd love to play your beautiful country -- (my grandmother was from Warsaw!)

Keep in touch,

Holly


10. Javiera Mena
Mena




...Primera estrella / Sufrir / Primera estrella / Sufrir / Hasta la verdad / Primera estrella / Sufrir / spanie / Primera estrella / Sufrir / Primera estrella / Sufrir / No te cuesta nada / No te cuesta nada / Luz de piedra de luna / Un audífono tú, un audífono yo / spanie / Primera estrella... czyli muzyczny crush roku po mignięciu na Primaverze i rozbłyśnięciu po przesłuchaniach debiutu i tegorocznej Meny.

Więcej o Javierze Menie na LTB

9. Ariel Pink's Haunted Graffiti
Before Today




Najlepsza płyta Ariela, najbardziej piosenkowa, zdecydowanie najmniej podkultowa (tj. robiona pod bycie niezależnym obiektem zachwytów) i ze świetnym czuciem cytowanych klimatów. Little Wig brzmi jak zagubiony Bowie z cekinowej skrzyni, Menopause Man startuje jak Billie Jean, Round and Round to nie tylko największa pożywka ubiegłorocznego hajpu, ale faktycznie jeden z numerów roku, Can't Hear My Eyes - zmumifikowany przebój złotych lat radia, a Bright Lit Blue Skies - prywatkowy strzał. Wciągający, psychodeliczny lo-fi pop z fantastycznym klimatem dla dźwiękowych różdżkarzy.

Więcej o Ariel Pink's Haunted Graffiti na LTB

8. Dënver
Música, gramática, gimnasia




Zazwyczaj ilość latino-wydawnictw w zestawieniach roku można określić sformułowaniem "tyle o ile". W 2010 roku lepiej użyć jednak określenia "tyle o Chile"! Kilka zabójczych numerów Javiery (nie odpisuje na maile) oraz znakomity album duetu Dënver (regularnie odpisują na maile) praktycznie same czynią wiosnę i każą uważnie śledzić ten wąski rynek. Oparty na instrumentalnym locie, seksownym wokalu i chamskiej disco podwyżce otwieracz brzmi jak The Go! Team południa, Lo que quieras to bull's eye czułej piosenki pop, Los adolescentes ma najlepszy teledysk roku. Lekko, rześko, pociągająco ; niespodziewanie, ale z zapasem w pierwszej dziesiątce roku.

Dënver - Los Adolescentes - wideo roku

Więcej o Dënver na LTB

7. Delorean
Subiza




Studio Montreal, w którym zarejestrowano ten album znajduje się w mieście Subiza położonym tutaj, ale prawdziwa muzyczna Subiza leży tu, na barcelońskiej plaży. Te przestrzenne, oddychające piosenki do tańca z palemką są jak moment, w którym większa fala zalewa nam buty. Niby szok termiczny i zaskoczenie, ale dopiero wtedy czujemy, że jesteśmy nad morzem.

DELOREAN - PRIMAVERA SOUND 2010 - relacja

Więcej o Delorean na LTB

6. Arcade Fire
The Suburbs




Jak mówi nasza znajoma przedszkolaczka - młynek nie lubi pustki. Można jarać się skwierczącym lo-fi - nasłuchiwać szumów i brodzić w chillwavie, a jednocześnie doceniać i z namiętnością słuchać wysokiej jakości uduchowionego hi-fi, które też jest do życia potrzebne. Trochę śmieszne, że piszę to akurat w przypadku Arcade Fire - grupy, która znakomitym debiutanckim Funeral nie zapowiadała raczej wyrywania stadionów. Po pogrzebie przyszło mocarne Neon Bible, a jego konsekwencją jest tegoroczne świetne Suburbs. No i jest jeszcze to jedno zdanie z DiS nt. tej płyty, które bardzo lubię:

This is a gradual gradient of maturity from Funeral (people die) to Neon Bible (EVERYONE DIES!) to The Suburbs (but, y'know, it's not going to happen today so just chill out).

Więcej o Arcade Fire na LTB

5. The National
High Violet




High five High Violet! Wiemy już, że nie jesteś najlepszą płytą The National, bo jest nią Alligator. Wiemy też, że nie jesteś całością tak pełną i zamkniętą jak Boxer. I wiesz co, nie szkodzi. Jesteś świetny. Masz duet poruszającego Sorrow z niezwykle przebojowym Anyone's Ghost. Masz Afraid of Everyone, masz potencjał koncertowy, masz styl i moc. Jesteśmy z tobą! Złapmy się za ręce! Oklaski!

THE NATIONAL - ARS CAMERALIS 2010 - relacja

Więcej o The National na LTB

4. Blonde Redhead
Penny Sparkle




underrated /ˌʌndəˈreɪtɪd/

if a person or thing is underrated, especially a performer, writer, or sports player, most people do not recognize how good that person or thing really is

She is one of the league’s most underrated players.

Więcej o Blonde Redhead na LTB

3. Deerhunter
Halcyon Digest




I znów stali bywalcy Primavery wrócili z piękną płytą, której nie można niczego zarzucić. Nie przeginają, sypią świetnymi numerami jak z rękawa, twórczo modyfikują brzmienie, nie stadionują się, nie idą w formalny eksperyment. Zamiast tego czarują bez wysiłku i udowadniają, że gitary nadal wzruszają (Helicopter), grzeją (Revival, Desire Lines) i wykopują w lepsze, przyjemniejsze miejsca (Fountain Stairs, Coronado). Znakomity album, który jest świadectwem już rozpoznawalnej marki. To jak, Bradfordzie, ostatni weekend maja wolny? Czekamy.

Więcej o Deerhunter na LTB

2. El Guincho
Pop Negro




Tak, tak, alala e alala o! Dwie części przewodnika i srebrny medal 2010 roku składamy u tupiących stóp Reixy - autora dwóch masakrująco dobrych płyt, które zaszczepiają co trzeba gdzie trzeba i zamiast biernie czekać na kiełkowanie podgrzewają atmosferę. Powtórzmy to razem - ale to było dobre! - 12 miesięcy dla hispano (i katalano) -języcznej muzyki. Muzyki, w której w ostatnich latach panuje właśnie El Guincho. I nie ma, że ustawa, że 6 stycznia, że trzech króli. Król. jest. jeden.

EL GUINCHO - PRZEWODNIK LTB - cz. I
EL GUINCHO - PRZEWODNIK LTB - cz. II

Więcej o El Guincho na LTB

1. Beach House
Teen Dream




Jednym z wielu problemów dzisiejszej muzyki jest cała masa zawodników rwących przypadająca na bardzo niewielką (a kiedyś przecież bardzo popularną) grupę graczy podrzucających. Rwący to ci nagrywający dobre / bardzo dobre debiuty i średnie lub słabe *kluczowe drugie płyty* powodujące zawód i wypad z obiegu. Podrzucający zaczynają skromniej - definiującym styl debiutem, który jest początkiem dłuższej, rozwojowej kariery, z trwającym kilka albumów triumfalnym podniesieniem.

Kiedy przypomnę sobie promujący Devotion koncert Beach House w barcelońskiej [2] (2008) oraz promujący Teen Dream koncert Beach House w barcelońskim parku Forum (2010) widzę dwa różne zespoły. W małej salce, która prawie że drży od ruchu podziemnych pociągów na stacji Paral.lel, widzieliśmy shoegaze - nie muzyczny, a mentalny. Nieśmiały, wpatrzony w podłogę kameralny występ z atmosferą skandynawskiej muminkowej wyspy, koncert przy świecach, wakacje z duchami. Na ubiegłorocznej Primaverze zobaczyliśmy muzykę potężną, żarówkową, zespół w najwyższej formie, czołówkę ligi mistrzów. Wejście Walk In the Park wywołało sztorm prawdziwego i ludzkiego mare internum, 10 Mile Stereo zabrzmiało najpiękniej na całym wielkim festiwalu.

Teen Dream to płyta mająca w sobie coś z bogactwa czarno-białych filmów. Coś z tych starych, najbardziej japońskich dzieł Kurosawy czy Ozu, w których mimo najskromniejszej palety barw tak wiele dzieje się w kwestii światła, odcieni i, paradoksalnie, kolorów. To album bez wypełniacza, który można czytać na wielu płaszczyznach. Podstawowa warstwa to muzyka pop, której chcemy słuchać w radiu, muzyka dopieszczona, ale nie przeprodukowana, zwiewna, ale nie pusta, chwytliwie melodyjna, ale nie banalna. Zapuszczanie się w głębsze kręgi przynosi niebiańskie przyjemności - jest z jednej strony fascynującą przygodą, z drugiej poczuciem bycia w domu.

Co ważne - nie można zarzucić tej płycie zbytniej maślaności. Nie bez powodu Victoria Legrand mówi w udzielonym dla altmusic wywiadzie o fizyczności, czy wręcz seksualności tych napędzanych "nową perkusją" piosenek. Jakaś błogość i producencki puch trzymają ją w ryzach świetnej kompozycji, ale pod tych puchem tętni prawdziwe, krwiste życie. Za ten kontrast w pewnym stopniu odpowiada Chris Coady - jeden z najlepszych producentów ostatnich lat, człowiek współodpowiedzialny za brzmienie m.in. płyt Yeah Yeah Yeahs, Subizy Delorean, Dear Science TVOTR (naszej płyty nr 1 2008 roku), Yellow House Grizzly Bear czy 23 Blonde Redhead - albumu, którym zachwycaliśmy się na LTB wielokrotnie. Podobnie jak Martin Hannett, który na szczęście, lecz wbrew woli muzyków Joy Division zmienił brzmienie Unknown Pleasures, Coady pięknemu, ale pozytywkowemu brzmieniu dwóch pierwszych płyt Beach House przeciwstawił kameralny pop totalny. Żeby jednak nie wzbudzać wątpliwości co do intencji, wrócę do określenia "nie przeprodukowane". Teen Dream właśnie takie jest, bo gdyby nie wielka siłą tych piosenek osobno i tych piosenek razem nie byłoby tej wielkiej płyty. I tak naprawdę, kiedy przypomnę sobie promujący Devotion koncert Beach House w barcelońskiej [2] oraz promujący Teen Dream koncert Beach House w barcelońskim parku Forum widzę jeden zespół - nadzieję podrzutu, autorów najlepszej płyty 2010 roku.

BEACH HOUSE - PRIMAVERA SOUND 2010 - relacja + 2.
BEACH HOUSE - [2], BARCELONA, 12.11.2008 - nagranie

Więcej o Beach House na LTB

piątek, czerwca 04, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 2.





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Piątek był dniem wyrzeczeń i urzeczeń. Wyrzeczeń, bo co prawda trudne wybory były naszą baguetiną powszednią, ale 28. dzień maja sprawił, że bieganie między scenami przestało być metaforą i nabrało kształtu realnego truchtu. Po takiej rozgrzewce można było spokojnie ubrać się w obcisłe, przypiąć sobie numerek i wystartować w niedzielnym biegu El Corte Ingles. Wypadło Wire, wypadło Japandroids - to, przyznacie, poświęcenia XXL. Urzeczeń natomiast, bo kilka piątkowych koncertów to magia i chęć krzyczenia:



i jak trafnie napisał Britt Daniel (jeden z piątkowych bohaterów): I felt so permanently alive. I saw the light. A że potem, w środku nocy, bardziej odpowiednim stał się cytat z Newmana - You had to send a wrecking crew after me, I can't walk right - to już zupełnie inna sprawa.

OWEN PALLETT - 16:00, scena AUDITORI (ROCKDELUX)


Owen Pallett ; fot.: Christoph!

Taka kolejka do Auditori skojarzyła mi się z mocarnym My Bloody Valentine z Primavery 09, ale występ, który rozpoczął nasz koncertowy dzień to zupełnie inna historia. Owena widzieliśmy już w czwartek podczas genialnego koncertu Broken Social Scene (ej, zobaczcie to zdjęcie, już zacząłem szukać wolnego miejsca na ścianie), ale jako fani Patricka Wolfa sprzed zderzenia z dyskotekową kulą, chcieliśmy zobaczyć jego muzyczny równoleżnik. Mogłoby się wydawać, że Auditori jest za duże na tak miniaturową momentami muzykę, ale ta ogromna przestrzeń nie tłamsiła, a unosiła Pallettowskie piosenki. Najlepiej wypadł chyba materiał z Heartland i bardzo udany cover Odessy Caribou. Pisałem na pocztówce, że skończyło się to wszystko ogromną falą braw, która kilkukrotnie rozpieprzyłaby wskazującą łapę z Od przedszkola do Opola (- A jak tatuś woła na kotka? - Chodź tu, sierściuchu jebany!). I nawet jeśli nie czułem się tak dobrze by wstawać z miejsca, sam dołożyłem trochę klaskanych decybeli. Naprawdę dobry koncert.


wideo: mlibis

HOPE SANDOVAL & THE WARM INVENTIONS - 17:25, scena AUDITORI (ROCKDELUX)

Tylko dwie piosenki przy drzwiach, bo zaraz trzeba było biec na pornoli. Wrażenie pozytywne - głos z Fade Into You słyszany na żywo podkopuje ziemię pod nogami.

THE NEW PORNOGRAPHERS - 18:15, scena SAN MIGUEL


The New Pornographers ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


To piosenka o waszym kraju i muzyce techno powiedział AC Newman i The New Pornographers zaczęli swój świetny występ otwierający w piątek główną scenę festiwalu. To nie xx, więc kwestii lidera było znacznie więcej, między innymi taka: Barcelona to moje ulubione miasto na świecie. Nie, nie, zespoły kłamią, ale to szczera prawda. Albo taka: o, jaki ładny widok, co to? i późniejsza dyskusja, czy chodziło o ludzi czy o morze. To morze, które Bradford Cox pomyli w sobotę z oceanem, podczas swojego setu również wychwalając Barcę i Primaverę (to najlepszy festiwal na świecie). OK, wracamy do Pornographers, którzy zaprezentowali się naprawdę świetnie grając set bardzo hiciorski, ze stosunkowo małą ilością utworów z Together (i alleluja). Tak jak w Madrycie pojawili się bez Neko i pornosa-marudy Destroyera, który pewnie nie cieRpi festiwali. Mimo braków kadrowych koncert przemiły i definiujący nazwę imprezy. Podobno w każdej sekundzie średnio ponad 28 tysięcy internautów na całym świecie ogląda materiały pornograficzne w internecie. Obejrzyjcie i Wy.


wideo: louder than bombs

BEST COAST - 19:15, scena PITCHFORK


Best Coast ; fot.: scannerfm

Muzyka Bethany Cosentino pachnie mleczkiem do opalania, jej tegoroczna EPka powinna być przepisywana w przypadku niedoboru jodu, a uzdrowiska powinny nazywać muszle koncertowe jej imieniem. Poza tym, dzięki tej sympatycznej dziewczynie mignęliśmy na Pitchforku, czym wyczerpaliśmy zapotrzebowanie na lans co najmniej do końca roku i możemy spokojnie snuć się po mieście w ciemnych dziadach i bez ray-banów na nosie. Świetny, orzeźwiający występ i serio, w przypadku jakiejkolwiek klimatycznej depresji, zamiast Zabłockiej solanki termalnej wybierzcie Kalifornijską piosenkarkę kapitalną.


wideo: louder than bombs

SPOON - 20:20, scena SAN MIGUEL


Spoon ; fot.: louder than bombs

Cóż za dziwna setlista, czyżby doradzał im Steven Patrick? Chyba jednak nie, bo ten koncert tylko częściowo odzwierciedlał Mozz-filozofię - graj to, czego nie lubią. W przeciwieństwie do bardzo przebojowego zestawu The New Pornographers występ Spoon nie przymilał się, nie łasił i zamiast płynąć, wytrącał z muzycznej równowagi. Niby pojawiało się dużo utworów koncertowo zdatnych, a The Ghost Of You Lingers zawsze wymiata, ale czy kompozycyjnie zestawiony z utworami raczej szorstkimi nie prowadzi do małego zatoru? Żeby nie było - to naprawdę był dobry koncert, ale to chyba kwestia tego, że Spoon po prostu nie grają innych. Rzecz w tym, że za co innego nachwalić się ich nie mogliśmy. Niefestiwalowy, niechlujny, drapiący występ do dłuższego przetrawienia.

PS A, brak Bradforda oczywiście nie pomagał.


wideo: louder than bombs

BEACH HOUSE - 21:40, scena ATP


Beach House ; fot.: louder than bombs

Aaaa, to tak to wygląda. To takie emocje towarzyszą oglądaniu koncertu zespołu, który czarował i podobał się (bardzo!) już wcześniej (Barcelona, sala [2]), a teraz gra triumfalną trasę po najlepszej płycie w swojej karierze. Obcowanie na żywo z narodzinami i wzrostem czegoś gigantycznego sprawia, że zamiast pisać jakąkolwiek relację możemy sobie równie dobrze posolić ubranie. Jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem, hypersensitive dream pop zagrany i ułożony perfekcyjnie, od początku do końca na najwyższych rejestrach emocji, z abstrakcyjnie wręcz cudowną końcówką w postaci 10 Mile Stereo. Teen dream, one soul, one prize, one goal, one golden glance of what should be. To bez wątpienia był rodzaj magii.


wideo: louder than bombs

WILCO - 22:30, scena SAN MIGUEL


Wilco ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Po genialnym Beach House i po wspomnieniach madryckich uniesień poprzeczka dla Wilco była zawieszona na poziomie dobrego dnia Isinbajewej. A tu duża scena, rozprężona atmosfera, gastro-wycieczki festiwalowiczów i średnie (to chyba jedyny taki przypadek w tym roku) nagłośnienie. Mimo tego, w pewnym sensie, Wilco obronili się swoim solidnym materiałem, no bo jak tu się nie wzruszyć przy Jesus Etc. albo siedzieć cicho przy Shot in the Arm. Koncert oglądany z boku i przy fali pierwszego zmęczenia. Trudno oceniać.

PANDA BEAR - 23:00, scena VICE


Panda Bear ; fot.: louder than bombs

Pierwsza wizyta na scenie VICE i pierwsze rozczarowanie tegorocznej Primavery. To nie tak, że jeśli ludzie nie usłyszą Jak pory roku Vivaldiego zmienia się światło to światło zmienia im się na czerwone i wychodzą. Rączki były umyte, zepsute wizualizacje olane i zaraz miał się zacząć świetny koncert. Tymczasem, zamiast wyważonych bram muzycznej percepcji otrzymaliśmy uchylone drzwi do laboratorium, w którym Lennox bawił się nowym materiałem na etapie probówek i eksperymentów. Radość podczas przepięknego Ponytail nie wynikała więc tylko z wyświechtanej mamoniowskiej teorii piosenki, ale przede wszystkim z tego, że w końcu pojawiła się kompozycja udana - poruszająca i porywająca. Dziwny, hermetyczny koncert, który pozostawił mnie z niedosytem i wątpliwościami dotyczącymi nowego materiału wielkiego muzyka.


wideo: louder than bombs

PIXIES - 01:15, scena SAN MIGUEL


Pixies ; fot.: feticeira_org

Jak mówił pewien sfrustrowany polonista i nie PIknikowy nastrój, tylko pikniKOwy nastrój. I właśnie kwesta piknikowej atmosfery i rozłożenia akcentów uszczknęła wielkości temu występowi. Z Pixies na Primaverze było trochę jak z U2 w Chorzowie. Niby potężnie i mocarnie, ale trochę stadionowo i bezdusznie. Niby koncert-siłacz, a ciężko powiedzieć żeby jak żur smakował mi. Ten przekrojowy set - to dopiero była historia muzyki, ale emocje instant ulatywały rozpuszczone w wielkim tłumie.


wideo: stoptheroc

YEASAYER - 02:30, scena VICE

A na koniec duży zawód nr 2. Zamiast oczekiwanej energetyzującej biby otrzymaliśmy koncert napuszony i zmanierowany. Zamiast zapasów muzycznego farszu, sporo muzycznego fałszu. Ślepa uliczka na mapie prawdziwych muzycznych emocji i po dobrej płycie zmiana mojego nastawienia z yeasayera na człowieka raczej kręcącego nosem. Słabe show na koniec znakomitego dnia.

sobota, maja 29, 2010

PS10 - pocztówka nr 3



Pierwszy dzień PS10 (znany jako 'świetny czwartek') zakończył się bardzo surrealistycznie - chóralnym wykonaniem Juxtaposed With U przez niektórych członków okropnie zatłoczonego autobusu. Piątek, który też już za nami, to chyba najbardziej nafaszerowany bakaliami dzień w historii tego festiwalu, a bakalie, jak to bakalie, rozkładają się równo lub nie. Siatka godzinowa gęstniała wczoraj w oczach wymuszając nieprzyjemne wybory. Jednym słowem tragedia antyczna ery facebooka albo tweetujący Hamlet. Być na Japandroids czy nie być - oto jest głupie pytanie, ale co jeśli częstotliwość tego typu pytań wzrasta do poziomu większego niż jedno na godzinę? Trzeba wybierać, ale mimo wspomnianych dylematów mogę z pewnością stwierdzić - to jeden z trzech najlepszych dni w całej naszej historii z Primaverą.


Pallett gra Odessę (niestety kolejka długa - odległość duża - jakość słaba)

Zaczęło się od Owena Palletta, któremu publiczność wypakowanego po sufit Auditori zgotowała owacje na stojąco. Chyba słusznie, bo Pallett wykonał set uroczy i, hm, podniosły, ale bez momentu nadęcia czy zbędnej pompy. No i (podobno po raz pierwszy) scoverował świetnego singla Caribou. Potem lekka obsuwa i Hope Sandoval (czasu starczyło na dwie piosenki), a później świeżo wyciśnięty sok z The New Pornographers (bardzo zwarty, soczysty, przebojowy zestaw). Sun było nadal high (a I był na muzycznym haju), gdy przebiegliśmy w kierunku sceny Pitchfork by zobaczyć część bardzo dobrego występu Best Coast. Dalej kolejna głowa programu, czyli Spoon i ich dziwny koncert (mistrzyni suspensu Mary Higgins Clark zaprasza na dokładną relację pofestiwalową).


Beach House

Ściemniało się i chmurzyło nad sceną ATP, na którą weszli Beach House i zgodnie z oczekiwaniami i nadziejami zagrali jeden z najpiękniejszych koncertów jakie dane mi było widzieć (jak to mówiła pani lat 50-60 po Pet Shop Boys na Summer of Music - no, to już na trzech koncertach byłam). Więcej o tym cudzie za niecały tydzień (oszybydeszczdzwoni).


Beach House - Walk In The Park

Co potem? Średnio nagłośnione Wilco z atmosferą raczej niesprzyjającą, ale nie bez pięknych momentów (opiszemy). No i chwilę później szczyty tragedii wyborów - brak Wire (nieeee!) i Japandroids (słyszeliśmy tylko Wet Hair). Szczęśliwym trafem Les Savy Fav grali akurat Yawn Yawn Yawn, kiedy my zdążaliśmy wśród krzaczorów na scenę Vice gdzie zawiódł niestety Panda Bear. Monotonnym, okołoTombojowym chyba, materiałem sprawił jedyną sporą przykra niespodziankę tego dnia. Nie było strasznie, było średnio (oprócz pięknego Ponytail i kilku przebłysków), ale no średnio na Pandzie, taaato!


Pixnik

Na sam koniec piknikowe Pixies z gigantyczną frekwencją i zadziwiająco dobrą formą Blacka (też opiszemy) oraz kolonijno-orientalny pop Yeasayera, który na żywo okazał się niestety kolejnym rozczarowaniem tego dnia. Poniżej lista klipów z czwartku i piątku, wszystko powoli się wgrywa i na relację będzie gotowe. Tymczasem śniadanie wzywa i queso curado ku radości swej spożywać będę amen.

niedziela, kwietnia 18, 2010

Wideo dnia #057



To miał być klip dnia tuż po premierze, ale nasz wideoprogram czasami pęka w szwach i dlatego Who Makes Your Money pojawia się dopiero dzisiaj. Spoon i Bradford Cox razem na scenie w jednej z najlepszych piosenek z Transference.



sobota, lutego 13, 2010

AV - Spoon - Przemytnicy emocji (notka pochwalna)



Ciężko jest znaleźć namiastkę cudownej lekkości dobrego popu czy np. rock and rolla w innych niż muzyka formach sztuki. Zdarza się lekkość pisarska, która wciąga, ale nie aspiruje do formy wyższej, bywają inteligentne proste filmy, które urzekają i bawią(no Allen był/jeszcze bywa takim typowym przykładem). Najczęściej trudno jednak o erzac, a zamiast niego pojawia się raczej eh,fuck. Trafiamy na mydlanego gniota, albo tępą karykaturę komedii. Zwracamy książkę do biblioteki i zwracamy na widok Bena Stillera, a jeśli trafimy trochę lepiej zadowalamy się tym, że 'obleci', zapominając o tym, że nawet na poziomie sztuki rozrywkowej powinniśmy móc raczej 'odlecieć'.

Tym bardziej należy doceniać muzyczną prostotę przenikliwie wzruszającej/bawiącej/przemawiającej piosenki. Tak, wzruszającej, bo prostota nie wyklucza uczuć głębokich jak chochla. Muzyka popularna charakteryzuje się bowiem bardzo szerokim obszarem, w którym radiowa chwytliwość ściśle współgra z dużym emocjonalnym przekazem. A jeśli ktoś nagrywa kilka płyt wypełnionych po brzegi (so)czystą melodią nie zrzucając praktycznie żadnego płotka to eh,fuck zmienia się w what the fuck. Takim zespołem jest na przykład teksański Spoon - przeciwwaga dla burackiej nuty rednecków, muzyczne przeprosiny regionu za Bushów.



Nie będzie to notka przekrojowa, nie klikam w wikipedyjne [edytuj]. Kilka tekstów (podobno pisanych wcześniej, a potem ciętych niemiłosiernie pod dyktando akordów), kilka piosenek, mały ołtarzyk.

Weźmy choćby pierwsze spotkanie z Paper Tiger - chyba najważniejszym i najpiękniejszym utworem Teksańczyków i jedną z najpiękniejszych piosenek w ogóle. Wsłuchując się w strukturę kawałka bez problemu zdajemy sobie sprawę z pojawiających się instrumentów, ale gdy pominiemy etap rozkminiania poszczególnych dźwięków wydaje nam się, że obcujemy z antypiosenką, gołą melodią, samowystarczalnym szkicem utworu. Ten kawałek jest tak szokująco dobry, że do warstwy lirycznej zawierającej esencję uniwersalnego miłosnego wyznania (I'm not dumb, just want to hold your hand (...) I will be there with you when you turn out the light) dogrzebujemy się bardzo późno.



Podobnie jest w przypadku kolejnego muzycznego zabójcy z hodowli Spoon - The Ghost of You Lingers z Ga Ga Ga Ga Ga. Najlepsze użycie echa od czasu orientalnych jazd The Beatles. Parada straszydeł, gęste, konsekwentne kulminowanie emocji, które zamiast wybuchnąć jakimś pop-hymnem spalają się jak sztuczny ogień. I znów ta sama sytuacja - tekst dociera do nas dopiero później.



Jak dobra musi być muzyka żebyśmy pominęli tak rozdzierające pytanie:

If you were here
Would you calm me down or settle the score
The feelings I fight burn so bright


Britt Daniel wie, kwituje więc utwór pętlą ponownie rzucając:

Oh won't you calm me down?



Zbyt dużo kombinacji jak na te 'piękne proste piosenki'? W takim razie cofamy się do utworów z debiutu Spoon w dużej wytwórni (Merge), czyli kapitalnego albumu Girls Can Tell. Pamiętam je choćby z koncertu w Berlinie (support przed Interpolem ; oni chyba zawsze mają dobry support - bardzo wczesne Bloc Party, Spoon właśnie, Blonde Redhead[!]), słucham ich bardzo często. Nie są to numery wyrafinowane, rafinacja 1, bo i nie o to tutaj chodzi. Chodzi o zamknięcie pewnej sumy emocji w ramach niezwykle chwytliwej piosenki, przemycenie emocji przez czarną siatkę radiowego głośnika. Mamy więc ckliwe, zwiewne, pończoszane Me and the Bean, Lines in the Suit (spróbuj lepiej zaśpiewać 'easier', no spróbuj) czy pulsujące Anything You Want z wykładnią słodko-kwaśności w tekście piosenki:

and now time is my time time is my own
and I feel so alive yet feel so alone
cause you know you're the one and that, that hasn't changed
since you were nineteen and still in school waiting on a light
on the corner by Sound Exchange


Proste i dokładnie takie jak ma być, niczym "I love you for sentimental reasons" Cooke'a, jak "Good morning to you I hope you're feeling better baby" Zombies, jak "Let me take you down, cause I'm going to wiadomo gdzie" i wiadomo czyje.


Lines in the Suit


Keep on dancing! (to Don't you evah)

Zresztą, sporo fantastycznej prostoty znajdujemy na każdej płycie Spoon. Kill The Moonlight to nie tylko Paper Tiger. Mamy przecież między innymi bezpretensjonalne The Way We Get By, czy luźną wariację nt. Bowiego z etapu Let's Dance - prześmiewcze All the Pretty Girls Go to the City (Don't they don't they do don't they do that my love?). Gimme Fiction otwiera The Beast and Dragon, Adored, a niedługo potem pojawia się I Turn My Camera On (teledysk niżej), na Ga Ga Ga Ga Ga porywają My Little Japanese Cigarette Case czy Don't You Evah?.




relacja z koncertu Spoon w Madrycie 2007 na LTB - tutaj

No a jaka jest przyszłość Spoon - dalej prosto czy w którąś w bok? Najnowsze Transference pokazuje, że chcą eksperymentować, ale bez przesady. Nie ma mowy o gwałtownej zmianie kierunku. Dalej opierają większość numerów na grubym lśniącym basie (w ogóle Rob Pope na papieża, a rola basu w kompozycjach Spoon to temat na dłuższy tekst), Daniel wciąż bawi się głosem i wchodzi na wysokie rejestry. Łamanie popowej konwencji na styku Is Love Forever? i The Mystery Zone, układ I Saw The Light - to wszystko niuanse. Co więcej - zabawy konstrukcją utworu pokazują jak dużo jest jeszcze do wyciągnięcia ze zwykłej 'piosenki'. I przy całej miłości do alternatywnych lotów, postmodernistycznych piramid z sampli, nowej dziwnej Ameryki i starej dziwnej Europy, trzeba powiedzieć, że w przypadku Spoon słuchanie takich zwykłych piosenek jest przyjemnością niezwykłą. That's the way they get by, no.


Written In Reverse (Transference, 2010)



No tak, na uszach właśnie Spoon, a także Cat Power (głównie Werewolf) i Bowie (Cat People) po nadrabianiu filmowych zaległości. Wejścia obu piosenek w dwóch naprawdę świetnych filmach (Objęcia i Bękarty) powodują gęsią skórkę kwadrat. Dobra, kończę i idę po chleb i igrzyska. Do usłyszenia w audycji!

wtorek, stycznia 26, 2010

2010 - zaczynamy

Witamy w nowym roku muzycznym!

Dzisiaj krótki przegląd tego, co spodobało nam się w styczniu. Kilka piosenek, które mają duże szanse znaleźć się w podsumowaniu roku, a następnym razem ogólny przegląd płyt, na które czekamy.

HIGH PLACES - On Giving Up



Na Primavera Club 08 zagrali znakomity koncert pomimo tego, że do wielkiego Auditori pasowali jak U2 do małego zadymionego klubu.

Jednak muzyka małych obiektów może odejść w cień. W nowym utworze High Places pojawiają się miejskie, ciemne, bulgocząco-dyskotekowe nuty, a całość dryfuję w stronę klimatu chociażby ubiegłorocznego Good Evening Nite Jewel. Sympatyczna egzotyczna roślinka z debiutu może się więc okazać mięsożernym gadem, tym bardziej że zespół szykuje się na wojnę z ludzkością. High Places vs. Mankind ukazuje się w kwietniu, a ja już teraz czuję, że w tej walce będę pierwszym zdrajcą.



BEACH HOUSE



- Zebra
- Norway
- 10 Mile Stereo


Podniecaliśmy się już w 2009 roku, teraz podkreślamy, że to pierwsza wielka płyta 2010 i przypominamy, że jako jedni z pierwszych prezentowaliśmy Norway.



YEASAYER - Ambling Amp



Art-popowa siostrzyczka Grass Animal Collective ; ostatnio bardzo często na uszach. Podnosi temperaturę pod czapką o kilka cennych stopni.

SPOON - np. Goodnight Laura



Przypominają się The Kills i ich Goodnight Bad Morning. Oba utwory to muzyczny opis ucieczki w sen, kiedy ogólnie nie jest dobrze, ale aktualnie 'dobranoc'.

* posłuchaj

PHOENIX - Sad-Eyed Lady of the Lowlands (Bob Dylan cover)



Kiedyś tego typu niespodziewane covery były dla mnie fascynujące. Dziś sam jestem dziadkiem, a specjalnymi coverami zawalone są blogi, charytatywne składanki i radiowe sesje. Taka masa rozmywa dawną podjarkę, tym bardziej że jakość nowych wersji jest często niska. Inaczej jest w przypadku naszych ulubionych Francuzów, którzy robią Lady tak, że jest 1) inna od oryginału, 2) różniąca się od ogólnego stylu zespołu. Minus z minusem daje plus, co nie?

* posłuchaj

VAMPIRE WEEKEND - White Sky



Dziewczyna z okładki nr 2 chyba opuściła imprezę z okładki nr 1, a zespół z płyty nr 1 podążył za nią. Contra to płyta cofnięta, mniej przebojowa, płyta która nie pozmywała i wyszła w białą noc.

Jako fan horchaty (najlepsza koło stacji metra Principe de Vergara, obok parku Retiro w Madrycie; lepsza nawet niż ta w Walencji) nie wybaczam koślawej pronuncjacji w otwieraczu.



White Sky świetne, ale to wiedzieliśmy już po Primaverze 08. Poza tym mamy np. przemiłe Taxi Cab i wszystko jest fajnie, ale mimo wszystko słabiej niż na bibie z debiutu. No nic, czekamy na kolejny ruch dziewczęcia z okładki, a na razie horchata, białe niebo i motion of taxis.

Do przeczytania!

piątek, grudnia 14, 2007

PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 10-6








11. (ex aequo) 43 Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon (yoko: 8, slejw: 11)

yoko: Nad cudownością piosenek z tej płyty (również w wersji live) rozpływaliśmy się nie raz. Różnorodność stylów i inspiracji, od brazylijskich samb zgapionych od Gilberto Gila po żydowską muzykę weselną. Niezwykle orzeźwiający muzyczny koktajl.

slejw: Najlepsza taneczna płyta tego roku jeśli chodzi o tańce nienowoczesne? Tak. Najbardziej wyluzowany (ale nie tracący przez to na wadze) album Devendry? Tak. Jedna z najbardziej sympatycznych płyt ostatnich lat? Tak. Czyli co? Yes, yes, yes!

recenzja płyty Smokey Rolls Down Thunder Canyon




9. 43 Blonde Redhead – 23 (yoko: 12, slejw: 7)

yoko: Moja ulubiona płyta w dorobku eterycznej Japonki i Włoskich Bliźniąt. Pełna pięknych, rozlanych, słoneczno – plażowych melodii (otwierający płytę 23, Silently, My Impure Hair) ale i z rockowym pazurem (fantastyczny Spring and by Summer Fall).

slejw: Prześliczny koncert przed Interpolem w Madrycie, a potem już kompletne zanurzenie w 23. To płyta rozpływająca się w ustach, słodka, ale nie przesłodzona. Trochę jak filmy Sofii Copolli, trochę jak materiał z ich Misery Is a Butterfly. Ten album to coś jak stanie na dachu pod intensywnie niebieskim niebem w letni wieczór. A jeśli popatrzymy na warstwę stricte muzyczną mamy tu kołysanki, grzałki i hymny. Często unikatowe i niezwykłe. Aha, dobrze wiecie, że w tym roku wyścig o okładkę roku był bardzo wyrównany. Ale Blonde Redhead wygrywają. Są jakieś okrążenie przed resztą.




8. 44 Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare (yoko: 4, slejw: 14)

yoko: Bardzo dobra, równa płyta na której są „momenty”. Chyba nie zaprzeczycie, że takie 505 rozwala muzycznie i tekstowo, a Teddy Picker rozczula uroczym nawiązaniem do hitu Duran Duran sprzed lat. Może Arctic Monkeys nie są zbawcami rocka i nowymi The Beatles, ale pisanie świetnych rockowych piosenek udaje się im jak mało komu.

slejw: Nie doceniłem tej płyty. Gdybym dziś układał swoją listę, byłaby pewnie o kilka miejsc wyżej. Na szczęście mamy ją w pierwszej dziesiątce, całkowicie zasłużenie. Arctic Monkeys nagrali album, który kopie już od pierwszego utworu. A po drodze do genialnego 505 są m.in. Teddy Picker, o którym pisała Yoko, wakacyjny Fluorescent Adolescent, wzruszający Only Ones Who Know, kilka niepokojących horrorowych wymiataczy (Do Me a Favour!) i kapitalne Old Yellow Bricks. Do przodu!

recenzja koncertu Arctic Monkeys w Madrycie




7. 45 Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga (yoko: 7, slejw: 10)

yoko: 10 nieskomplikowanych, przesympatycznych rockowych piosenek. Płyta bez wpadki, słabych momentów brak. Mamy za to kapitalny w swej prostocie, koncertowy wymiatacz The Ghost of Your Lingers, radosny You Got Yr. Cherry Bomb z pobrzmiewającym w tle saksofonem, czy wreszcie jeden z najpiękniejszych tegorocznych utworów - Black Like Me. Bardzo przyjemne 36 minut, do których wracam, wracam, wracam...

slejw: Jestem fanem Spoon od czasu gdy zobaczyłem ich przed Interpolem w Berlinie (jednym z dwóch świetnych berlińskich koncertów Interpolu, 13.04.2005, bootlegi z tego występu i z 7.12.2004 wrzucimy na życzenie). Zachwyca bezpretensjonalność, umiejętność tworzenia niezwykle chwytliwych poprockowych numerów i perełek. Tych na nowym albumie nie brakuje. Mamy chociażby świetnie rozpoczynające całość Don't Make Me a Target, mamy kołyszące Rhthm And Soul, ale przede wszystkim: niepokojące, fantastyczne The Ghost Of You Lingers i najgłębszy wdech muzycznego powietrza w tym roku, czyli Black Like Me.

recenzja koncertu Spoon w Madrycie




6. 48 The New Pornographers – Challengers (yoko: 9, slejw: 5)

yoko: Supergrupa (m.in. A.C.Newman – Dan Bejar – Neko Case) nie zawiodła i na Challengers znajdujemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy: zestaw inteligentnych, zmyślnie skonstruowanych, ładnych indie-piosenek.

slejw: Najwyższe loty kompozycyjne. Znowu! Kilka radiowych wymiataczy. Znowu! Kilka rozdzierających ballad. Znowu! To się chyba nazywa utrzymywanie niezwykle wysokiego poziomu. A klimat? "Wiosna, panie sierżancie!" chciałoby się zawołać, gdy słucha się kolejnej radosnej płyty tych sympatycznych Kanadyjczyków. Ale radosne płyty może nagrywać każdy. Nie każdy jednak umie tworzyć tak rewelacyjne numery. W tym wypadku nie każdy = prawie nikt.

recenzja koncertu The New Pornographers w Madrycie



Tak, tak. Miało być od razu 10-1, ale dziś nie dalibyśmy rady. Przedstawiliśmy więc miejsca 10-6, a pierwsza piątka już jutro. Poza tym oczekujcie relacji z koncertu Tres B/Muchy/Hey. Pozdrawiamy.

sobota, listopada 24, 2007

this song is based on a true story. Wintercase 2007.



Kilka słów wstępu. Wintercase to zimowy festiwal objazdowy, organizowany w Hiszpanii już po raz szósty. Ma też swoją letnią, open-space edycję, czyli (tak, wasze podejrzenia są słuszne) Summercase:) Idea zimowej akcji jest taka: zapraszamy 4 indie-gwiazdy i 6 mniej znanych zespołów i, w ramach festiwalu, organizujemy im mini-trasę. Joder,Hiszpanom gratulujemy Wintercase!!

odsłona 1: SUPER FURRY ANIMALS, Ratatat



Jako support zagrał duet Ratatat, dość dziwaczny, ale jednak interesujący.
Ich elektroniczno-gitarowe kompozycje wprawiły w ekstazę hiszpańską publiczność. Odniosłam nawet wrażenie, że całkiem spora grupa ludzi przyszła tego wieczoru do Joy właśnie dla nich, a nie dla „starych nudziarzy z SFA”, well..

Chcesz zrozumieć hiszpańską publiczność, kliknij tu: http://www.myspace.com/ratatatmusic



Po dziwolągach z Nowego Yorku na scenie pojawili się Walijczycy z SFA. Człowiek o dziwnym imieniu, Gruff Rhys, czyli wokalista SFA, powitał publiczność słowami 'Somos animales superpeludos de Gales' ['Jesteśmy superfutrzakami z Walii'], czym wywołał, chwilowy niestety, entuzjazm zgromadzonych. Tak, to właśnie tego wieczoru mit „wspaniałej hiszpańskiej publiczności” upadł. Mogę zrozumieć, że nie śpiewali, ale zagadywanie zespołu, to już raczej nietakt, nawet gruby:) Na szczęście SFA nie zawiedli, mimo chłodnego przyjęcia zagrali fantastycznie. W pierwszej, nastojowo-pościelowej, części setu pojawiły się m.in. 'Juxtaposed with you', 'Hello Sunshine' czy 'Show Your Hand'.



Druga część koncertu to już czysta rockowa energia z, najlepszym momentem wieczoru, zagranym prawie na finał 'The Man Don't Give a Fuck'. A na pożegnanie, 'Para vosotros, para la buena gente de Madrid' ['Dla was, dla dobrych ludzi z Madrytu'] krótki psychodeliczny jam ze zdjęciami Madrytu wyświetlanymi w tle. Klasa. Cymru am Byth!


odsłona 2: EDITORS, The Boxer Rebellion, How I Became the Bomb

Pierwszy z występujących tego wieczoru zespołów, How I Became the Bomb, to synonim sformułowania 'muzyczny obciach.' Bardzo się cieszę, że zdążyłam tylko na dwie ostatnie piosenki w ich wydaniu.
Tak, grają tak jak wyglądają. Bodek, dno.



Honor supportów uratowali świetni The Boxer Rebellion. 'We have this place surrounded', jedna z moich 'most played' piosenek, na żywo wypada znakomicie. To samo można powiedzieć o 'Flashing Red Light' zagranym na dwie perkusje. Na koniec krótkiego setu 'Watermelon':
Inside, outside, Inside your love.
Inside, outside, Inside your love.



Koncert Editors można podsumować jednym słowem: MIAZGA.
Słyszałam już peany na ich cześć po warszawskim koncercie w Stodole, ale to co usłyszałam/zobaczyłam przerosło wszelkie oczekiwania. Energia, pasja, radość grania!
Tom Smith swoim pięknym smutnym głosem i scenicznym ADHD uwiódł publiczność. Na szczęście chyba przyszli ci z koncertów w Rivierze, więc były śpiewy w spanglishu, nucenie melodii, ole, ole i inne przejawy uwielbienia:)



setlista:

Lights
Bones
Bullets
An End Has A Start
The Weight Of The World
Blood
Escape The Nest
Banging Heads
All Sparks
When Anger Shows
Spiders
The Racing Rats
Munich


You Are Fading
Smokers Outside The Hospital Doors
Fingers in the Factories

Na finał, w trakcie 'Fingers in the Factories' wyemitowano w publiczność setki mydlanych baniek.

Magiczny moment, magiczny koncert.


Odsłona 3: SPOON, Explosions in the Sky



Na przystawkę bardzo serdecznie, ciepło przyjęci Explosions in the Sky. Panowie z Teksasu, zagrali jeden dłuuuugi, trwający ponad godzinę, ponury utwór:)



Później kolejni reprezentanci ww stanu USA, Spoon. Jakiś czas temu zachwycili nas grając przed Interpolem w Berlinie. Wczoraj potwierdzili klasę, udowadniając, że zasługują na wiele więcej niż tylko 'wspieranie' gwiazd Matadora. Zagrali głównie utwory z nowej, gagaistycznej:) płyty 'Ga Ga Ga Ga Ga', polecamy!!. Było więc 'Don't Make Me a Target' z refrenem odśpiewanym przez publiczność, fantastyczne 'The Ghost of Your Lingers', 'You Got Yr. Cherry Bomb', 'Rhthm & Soul' , 'The Underdog' i przede wszystkim, moje ukochane 'Black Like Me'. Gdzieś w środku setu pojawił się nokautujący duet 'The Way We Get By' i 'The Two Sides of Monsieur Valentine'.
Na bis 'Everything Hits At Once' i już 'adiós amigos'. Krótko, ale JAK!