wtorek, października 26, 2010

1. American Film Festival - relacja



- I never bothered you. You want to kill me. I devoted my life to you. To movies. To music. To theater. I'm 17 years old. I like sex. I like to turn people on. And that's what the theater is: sex. It's like getting laid.
- Um, what did you do to her?

Opening Night


I skończył się nam niestety festiwal, a wielka szkoda, bo już zaczynały się objawy zbliżone do tych nowohoryzontowych - reżyserowanie we śnie, filmy na jawie, masowe squatowanie kinowych przestrzeni. Czy impreza się udała? Noo raczej! Grupa uczniów, która przybyła do Heliosa na "ej, co jest, Piranię 3D!" nie potwierdzi tej tezy, ale jak powiedział pewien bardzo prosty bohater filmu Cassavetesa: "prości ludzie to zakała tego świata!"

A poniżej kilka słów o każdej z festiwalowych sekcji, zaraz potem jedziemy chronologicznie.

HIGHLIGHTS i POKAZY SPECJALNE - teoretycznie największe hity, duże sale, pocieszenie dla niepocieszonych, odartych na 5 dni z centralnie położonego multipleksu,
SPECTRUM - duże nadzieje i spore rozczarowanie, przegląd filmów w większości średnich + zasłużone zwycięstwo dobrego Winter's Bone i dwie szokujące porażki,
AMERICAN DOCS - rewelacja, najlepsza sekcja festiwalu, filmy fascynujące, świetnie zrobione, porywające bardziej niż większość filmografii pięknej,
ON THE EDGE - dla hardkorów z Nowych Horyzontów i na odtrutkę po wspomnianych dennych momentach Spectrum,
DEKADA NIEZALEŻNYCH - nadrabianie zaległości,
ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ, SAM - klasyka wielkoformatowa na wielkim ekranie, kino elementarne,
JOHN CASSAVETES - filmy często niesłychanie drażniące, dziwne, czasem fantastyczne, zawsze spite i spalone.

ŚRODA - 20.10



OBYWATEL KANE 10/10

26 lat, 25 + 1. Tyle lat miał Orson Welles w 1941. - roku powstania Obywatela Kane'a - filmu totalnego. Jedno Wam powiem: Rosebud.

WYTRYCH 5/10

Zupełnie niezrozumiała nagroda Next na ostatnim Sundance. Komedia romantyczna, która ani razu nie osuwa się w żenadę, ale bawi niezauważalnie nieprzerywając snu.

BLANK CITY 9/10

Świetny dokument o punkowym kinie nowojorskim późnych lat 70. Pożyczane i kradzione super ósemki, opowieści Jima Jarmuscha o supportowaniu przez jego Del-Byzanteens m.in. New Order + na marginesie, a mimo to przede wszystkim - genialni Television i Talking Heads na scenie CBGB's.



KOBIETA POD PRESJĄ 5/10

Pierwszy film Cassavetesa, który widzieliśmy. Porucznikowi Colombo oko lata między męczącą pracą a jeszcze bardziej męczącą, psychicznie chorą żoną. Niewątpliwie jeden z najbardziej irytujących obrazów jakie pamiętam, z masą szaleństwa, napięcia niezamierzonego komizmu. Podobno wielkie dzieło, z którym jednak nie złapaliśmy żadnego kontaktu.

DŹWIĘKI REWOLUCJI 6/10

Niezły, choć najsłabszy z widzianych przez nas dokumentów. Interesująco, ale z męczliwym patosem o muzyce zaprzęgniętej do walki. Fajne piosenkowe przerywniki (The Roots!), mimo późnej pory bez zmrużenia oka.

CZWARTEK - 21.10



ZABRISKIE POINT 7,5/10

Przekombinowany Antonioni wciąż urzeka, ale bez porównania mniej niż w genialnych czarno-białych początkach czy klasykach takich jak Zawód: reporter czy Powiększenie. Choć upajanie się kamery końcową bonanzą faktycznie bezcenne.

CIENIE 7/10

Debiut Cassavetesa - bardzo zabawna, świeża i soczysta improwizacja oraz kluczowa uwaga drugiej połowy redakcji LTB, że film w czerni i bieli to nienajlepsze medium do podejmowania tematu segregacji rasowej.

ZAPADA NOC 6/10

Koszmaru rasisty ciąg dalszy - film obyczajowy z mocnym społeczno-rasowym kręgosłupem. Niezłe, dobrze zrobione.

THE KILLER INSIDE ME 5/10



Wyczucie seksualności Winterbottoma nadal na najwyższym poziomie (9 Songs!) - Alba i Hudson w aranżu sado-maso-noir to estetyczne szczyty. Do tego świetna rola Casey'a Afflecka, który w każde "sir" i "ma'am" pakuje tony szaleństwa i patologii. Co z tego jeśli głównym środkiem wyrazu tego niekonsekwentnego thrillera jest nieuzasadnione okrucieństwo. Efekciarska średniawa, spore rozczarowanie.

SYNEKDOCHA, NOWY JORK 8/10



Dream team - Kaufman i Hoffman (czytaj: nasi) w fantastycznej, zabawnej, ruszającej opowieści o wszystkim. Film łączy twórcze cierpienia bohatera Adaptacji, multiplikację Malkovicha i epicki lot Eternal Sunshine of the Spotless Mind, a Kaufman po raz pierwszy sprawdza jak to jest reżyserować obłędny scenariusz Kaufmana. Jak słusznie zauważa Jan Topolski "wszechogarniająca metafora (...) wielki film, do wielokrotnego oglądania."

PIĄTEK - 22.10



BRZDĄC 10/10

Człowiek z płaskostopiem tak wielkim, że kiedy wychodzi z wanny i staje mokrymi stopami na kafelkach, ktoś musi przyjść i rozhuśtać go, by mógł wyjść z łazienki. To z Twarzy, ale brzmi jak z tekstu o Chaplinie. Wyżyny slapsticku, niecała godzina magii kina.

THE WRECKING CREW 9/10

A to kolejny muzyczny dokument, tym razem o grupie muzyków z Los Angeles, którzy grali różową panterę, mission impossible, Good Vibrations, numery Sinatry-taty i Sinatry-córki, którzy nawymyślali mnóstwo klasycznych motywów, nagrywali zabójcze numery w zabójczym tempie i nie są podpisani pod swoimi największymi dokonaniami. Szokująca muzyczna historia extrasów do wynajęcia, którzy współtworzyli większość Waszej ulubionej starej muzyki. Pasjonujące.



There's a Bergman film in the neighborhood.
I don't feel like getting depressed tonight.

Faces


PREMIERA 8/10



Cassavetes inspirujący Almodovara, a sam czerpiący z Bergmanowskiej teatralności filmu. Gena Rowlands w bardzo sugestywnej roli wiecznie pijanej, obłąkanej gwiazdy + sam Cassavetes na szczytach swojego aktorskiego talentu.

CHŁOPAK DO TOWARZYSTWA 1/10

Koszmarek. Niesłychanie zły film na poziomie Śmiechu warte. Absolutna kaszana scenariusza, żenujące postacie, fatalne aktorstwo. Cytowany Fitzgerald przewraca się w grobie za każdym gównianym gagiem. Jakim cudem wyświetlano to na festiwalu?

ISKRA BOŻA 6/10

Found footage na cześć opowieści o Frankensteinie. Klimatyczne, ze świetnym początkiem (dwie pierwsze czarno-białe sekwencje) i hipnotyczną muzyką. Jak zestaw wyjątkowo udanych wizualizacji do Waszego music playera.

SOBOTA - 23.10



TWARZE 9,5/10

Nasz zdecydowany faworyt całej retrospektywy Cassavetesa. Czarno-biały, wybitnie sfilmowany, bardzo ciekawie skomponowany, ale przede wszystkim prawdziwie wstrząsający i bolesny film. Do wydania na DVD i dodawania do białych ślubnych kozaczków.

SZCZĘŚLIWY POETA 3/10

Kolejne męki na bakier z konsekwencją wydarzeń. Oprócz tego słabe żarty, słaby scenariusz, kiepskie wykonanie i tylko to wege-żarcie apetyczne.

DWÓCH ESCOBARÓW 9,5/10

Zasłużony zwycięzca sekcji dokumentów. Film o narkotykach, piłce nożnej, okrucieństwie, uwielbieniu i nienawiści mas. Słusznie porównywane do Szekspirowskiej tragedii epickie, trzymające w ciągłym napięciu dzieło. Również dla futbolowych ignorantów (Hiya!), bo chodzi tu głównie o stany krańcowe emocji. Obowiązkowo i wielokrotnie.

PLEASE GIVE 7,5/10



Wsparcie dla słabego Spectrum przyszło z działu Highlights. Tak wyobrażaliśmy sobie sekcję przeglądową. Nicole Holofcener o kobietach na Manhattanie. Inteligentnie, zabawnie, zręcznie i z urzekającą na potęgę Rebeccą Hall.

MUZYKA DLA TRUPOSZY 2/10

Zapowiadało się dobrze i to powinno nas zaniepokoić. Niezrozumiały gniot, irracjonalne próby wypełnienia go emocjami i ból zmarnowanego pomysłu. Jedyna zaleta - oryginalny tytuł All My Friends Are Funeral Singers - zniknęła in translation.

NIEDZIELA - 24.10



RIDE, RISE, ROAR 9/10

Trudno robić dokument o Byrnie po najlepszym muzycznym filmie w historii, jakim bez wątpienia jest Stop Making Sense (I have a tape I want to play). Ride, Rise, Roar to jednak trochę inna bajka - zapis trasy po płycie Everything That Happens Will Happen Today duetu Byrne/Eno. Od razu widać, że 1) niezmiennie wysoka forma geniusza nie spada, 2) Byrne'a nadal bardzo interesuje sceniczna choreografia. Znakomity koncert i materiał, którego nie można było zepsuć.



PS A na dodatek - najlepsze wykonanie Air jakie słyszałem!

Blondes! What is it with you blondes? You all have some Swedish suicide impulse, huh?

Minnie and Moskowitz


MINNIE I MOSKOWITZ 5,5/10

Naciągana odpowiedź Cassavetesa na gatunek screwball comedy. Gena Rowlands i Seymour Cassell w roli kartofla z wąsem w podkówkę. Dość absurdalna historia tuszowana przykrym przesłaniem. Niczym całkiem znośny popołudniowym film na TCMie czy innym Universalu.

TARNATION 7,5/10

Tarnation, czyli nadrabiamy erowe zaległości. Debiut Jonathana Caouette - Takiego pięknego syna urodziłam w wersji dla hardkorów - bolesny, ale bardzo zgrabnie zrobiony family portrait, ekshibicjonizm podniesony do rangi sztuki ze świetną ścieżką dźwiękową.

WINTER'S BONE 7,5/10

I na koniec zwycięzca sekcji Spectrum (łatwe zadanie) i tegorocznego Sundance (trudniejsze zadanie), czyli Do szpiku kości Debry Granik. Film, któremu stylistycznie i fabularnie bardzo blisko do Frozen River Courtney Hunt - obrazu, który również spodobał się na festiwalu w Utah (główna nagroda jury Sundance w 2008 roku). Zimne, nieprzyjemne, szorstkie Missouri, wszystkie odcienie szarości, same najbrzydsze państwa świata i misternie tkana atmosfera strachu. Dobre zakończenie festiwalu, który pokazał mnóstwo dobrego, przede wszystkim dokumentalnego, kina amerykańskiego.

See ya za rok, szwagry!

poniedziałek, października 18, 2010

Wideo dnia #148



Uh-oh. Uh-oh. Here we go again. Dzisiaj zapowiedź anonsowanego już wcześniej American Film Festiwalu i relacji zeń - wyreżyserowany przez Jima Jarmuscha teledysk do najlepszego numeru z Little Creatures. Do przeczytania w przyszłym tygodniu!



środa, października 13, 2010

Wideo dnia #147 (notatki z przesłuchania [8] - nowy Sufjan)


czyli jeszcze mniej muliny, jeszcze więcej dzianiny

Spragnieni długich zdań i powodzi nawiasów? No to: zniesmaczony nowym Belle & Sebastian (wielka szkoda, ale to płyta dla klas 1-3), zawiedziony dłuogrającym Violens (oprócz otwieracza, który, oj, jest zgładą Polaków) hajpowanym Diogenes Club (żeby nie było wątpliwości - niezła EPka, szczególnie wokal jak metroseksualny Draper, ale bez obiecanej w tytule Holmesowskiej tajemnicy) ; zaspokojony płytą Twin Shadowa (twarz, którą może kochać tylko matka, ale płyta, której nie lubić może tylko dupowata ciotka), nowym Sufjanem (więcej! niżej!) i fantastycznie zrobionym i wydanym remasterem Bona Drag... witam po przerwie!



A działalność wznawiamy właśnie Sufjanem, bo The Age of Adz (album genre-defining and genre-defying jak słusznie zauważa Prefix) to jedna z najmilszych niespodzianek 2010. Zawsze bardzo ceniłem Stevensa (ja cię, Sufjan, bardzo szanuję) za lekkość w pisaniu łaszących się (Stevens Cat?), pozytywkowych piosenek, ale zarówno Michigan, Illinois, jak i pozostałe, niegeograficzne longpleje wydawały mi się przekonceptualizowane. Najnowszego długograja przekoncept nie dotyczy - fakt, jest niby ten Royal Robertson i pięcioczęściowe, zamykające całość Impossible Soul, ale, eee, to płyta człowieka, który chciał stworzyć muzyczną mapę wszystkich stanów Ameryki!

Kameralne, bliskie twórczości Elliota Smitha Futile Devices zaprasza na płytę słowami It's been a long, long time since I've... (seen your smile? beeeep, nie-e, memorized your face). Od razu warto jednak zaznaczyć, że na The Age of Adz Sufjan nie rezygnuje z filharmonijnego eklektyzmu (utwór tytułowy czy Get Real Get Right z baśniowymi smykami w stylu Owena Palletta) i plemiennego baroku w klimacie Tare'owskiej cząstki Animal Collective (Too Much).



Zresztą, najlepsze fragmenty płyty również charakteryzuje kolektywny lot. Now That I'm Older startuje jak Where I End And You Begin, ale po przygrywce mości się w uszach niczym najbardziej przymilające się fragmenty Merriweather Post Pavilion albo słuchany klatka po klatce solowy Panda. Fantastyczny, nie wiem czy nie najlepszy na płycie, I Walked karmi się natomiast podobnym pląsem co Walkabout - duet Lennox-Cox z ubiegłorocznego Logos Atlas Sound.

Cały czas jest to jednak nowy stary Sufjan - szeptane, ogniskowe intro Vesuvius podskakuje na ogniu ciepluchnej elektroniki (the weapons of warmth!), a całość brzmi jak soundtrack do kliknięcia ikony miasta w Cywilizacji czy innych Settlersach. Reszta to: folk, indie, chamber, folktronica (świetne I Want To Be Well) - tak, wszystko bardziej elektroniczne? tak, lepsze? tak. I czy próba stworzenia piosenki totalnej jest zawsze skazana na porażkę? T-tak. A czy wspomniana kończąca album suita Impossible Soul (Auto-Tune, Justin, folkowe dziady, folk-dance, folk-rock, indie-pop, _____) to good try, good try?











No tak, tak!