Pokazywanie postów oznaczonych etykietą la riviera. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą la riviera. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 06, 2007

francuskie pieski

NOTKA KONCERTOWA, cz. II - AIR + Au Revoir Simone - 1.12.2007, La Riviera

Klub z palmami posprzątano i po angielskich łobuzach na scenie pojawił się duet: francuski Chuck Norris + Jean-Benoit Pyszałek. Z pierwszego rzędu można było dostrzec pełne autozachwytu miny i drganie włosków na brodzie. Widziałeś pan, jakie klawiszowe intro? Uhhh, tośmy z Nicolas wygrzali, co? No w sumie to ja, on tam coś plumka na akustyku. O, a teraz patrz maleńka - jedna ręka na elwirce, druga na casio i dawaj Remember. Noo, tak to na pewno nie umiecie.

Ale ale - przed nimi jeszcze przesympatyczne speszone dziewczęta, czyli Au Revoir Simone.



Through the Backyards z płyty Verses of Comfort, Assurance and Salvation
http://aurevoirsimone.com/ - oficjalna strona zespołu



Bardzo fajny krótki set to był, ale po kilku piosenkach musiały boczkiem boczkiem uciekać bo oto Chuck (z kontuzjowanm kciukiem) i Pyszałek nadchodzą wśród świateł migających. Nie no, powaga, wpiszcie sobie w Google Jean-Benoit Dunckel i zobaczcie jego miny. Pamiętacie smerfa Lalusia?


zdjęcie: http://flickr.com/photos/auggie_tolosa/

Ale porozmawiajmy o muzyce. Koncert Air wygląda jak telewizyjne show emitowane w jakiejś międzyplanetarnej stacji TV. Takie świetnie wyprodukowane, poruszające do pewnych określonych w programie granic, ładnie zaplanowane i w ogóle OK. Nie ma co nastawiać się na wielkie emocje czy wzruszenia - raczej na chwilowe silne uderzenia w postaci np. wspomnianego Remember, Kelly Watch The Stars (z "gwiazdkami" z lampek - bardzo urocze) czy Playground Love (w wersji instrumentalnej). Ale jak to w TV-show bywa, wiochy też trochę pokręciliśmy, hm? Muchas gracias zapodane robocim głosem + inne dziwne wokalne zabiegi? Może jednak niekoniecznie. Co jeszcze... a! Fajny zespół, przede wszystkim perkusista, który ożywiał zastygłą elektronikę. Ogólnie bardzo miłe i fajne to było, naprawdę warto wybrać się na koncert Air, ale z artystycznego wzwodu raczej nici.

slejw&yoko

środa, grudnia 05, 2007

d is for drzemy ryja

NOTKA KONCERTOWA, cz. I - ARCTIC MONKEYS - 30.11.2007, La Riviera


zdjęcie: http://flickr.com/photos/feiticeira_org/

Koncert Arctic Monkeys na tej trasie to coś jakby ktoś zabrał wszystkie wasze lalki i podrzucił w zamian same laleczki Chucky. Potem zepsuł układy hamulcowe w resorakach i pomazał czarnym markerem kolorowanki. Oto miłe piosenki grane pod jajecznicowy poranek i sympatyczny dzień na mieście tudzież, niech będzie, hymny spracowanych młodziaków zamieniają się w soundtrack do Horroru w operze czy coś. Oni nie są sympatycznymi misiami, które opowiadają historię każdej piosenki z rogalem na gębie. To impertynencka wyspiarska młodzież, która przyjeżdża na kontynent drzeć na nas ryja. No i całkiem nieźle to wychodzi jak już opuści nas pierwsze zdziwienie.

Setlista z naszego koncertu wygląda tak:

01 Sandtrap
02 This House Is A Circus
03 I Bet You Look Good On The Dancefloor
04 Dancing Shoes
05 From Ritz To The Rubble
06 Fake Tales Of San Francisco
07 Balaclava
08 Old Yellow Bricks
09 Put Me In A Terror Pocket
10 When The Sun Goes Down
11 D Is For Dangerous
12 Fluorescent Adolescent
13 Da Frame 2R
14 Still Take You Home
15 Do Me A Favour
16 Brianstorm

17 Nettles
18 View From The Afternoon
19 If You Were There

ale nie myślcie, że np. 4-6 to PIKNIkowy nastrój. Nie ma. Walimy, Alex. Jedziesz. I jeszcze. I z Balaclavy im wygarnij. No, więc trochę dziwota, ALE trzeba powiedzieć, że to był bardzo dobry koncert. Tym bardziej, że dwa czy trzy dni później BRMC pokazali, że rozlazywanie rockowych numerów na koncertach kończy się takim dialogiem:

- Ej, jest tu taki groszek w puszce?
- No.
- No bo chciałem zrobić jajka z groszkiem.
- Mhm. No, jedna puszka jest w domu, najwyżej się dokupi.
- Mhm.

Tutaj czegoś takiego nie było. Tu była pasja, jakość kompozycyjna i jakiś taki koncept-koncert or sth. No i Favourite Worst Nightmare na-żywo-ożywa aż miło.

A publiczność? Heh...



slejw&yoko

Kolejne części (Air + Au Revoir Simone, BRMC, The New Pornographers + Joseph Arthur & The Lonely Astronauts) już wkrótce. Zapraszamy.

wtorek, listopada 13, 2007

live!

Hej.

Zamiast objadać się tabletkami trzeba było od razu pojechać na te dwa madryckie koncerty, o których zaraz. 'Hiszpańska publiczność' to synonim słowa 'wymiatać'. Nie dość, że (w większości, zdarzały się oczywiście małe wyjątki) dens nie polega tu na rozbryzgiwaniu piwa i waleniu łokciami w sąsiadów (zaleciało Juwenaliami, co?), to jeszcze ludzie znają i śpiewają teksty. A niektórzy, uwaga, tylko śpiewają (naśladując dźwięki i tworząc na potrzeby koncertu własny anglo-podobny język). Ważny jest efekt - miażdzący.

INTERPOL - 8.11.2007 - La Riviera


fragment zagranej na bis Stelli

setlista

Pioneer To The Falls
Obstacle 1
NARC
C'mere
The Scale
Say Hello To The Angels
Mammoth
No I In Threesome
Slow Hands
Rest My Chemistry
The Lighthouse
Evil
The Heinrich Maneuver
Not Even Jail
***
Hands Away
Stella Was A Diver And She Was Always Down
PDA



Zaczęło się od świetnego występu Blonde Redhead. Koszmarne nagłośnienie zostało wynagrodzone przez sceniczne zachowanie Kazu Makino (to trzeba zobaczyć) i niezwykły oniryczny nastrój krótkiego setu. Potem niezbyt długa przerwa i na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru.



Tu trzeba wyjaśnić sobie jedną sprawę. Zaczęło się od Pioneer, podczas całego występu muzycy zagrali 7 piosenek z nowego albumu. Płyty, jak się okazuje, stworzonej by ją grać na żywo. Wiem, że tworzenie zjebek (przyczepiło się do mnie to słowo od czasu lektury "Na krawędzi" dawno temu, sorry) i pozycja muzycznego znawcy (rozkminiającego co jest skąd zerżnięte i dlaczego) to fajna zabawa, ale muzyka obroni się też przed masową mądralokrytyką. Our Love To Admire triumfuje na scenie, chociaż nie wskazywały na to YouTube'owe przecieki (No I... w jakimś amerykańskim programie kazało się bać). Ale koniec tej bełkotliwej obrony Interpolu nr 3. Nevermind. Do rzeczy.

Po pierwsze, jak mówiłem - wszyscy uczestniczą. Niesamowite musi być czuć na sobie głos 2500 ludzi (tyle mieści La Riviera) śpiewających twoją piosenkę. Uhh... Po drugie - poczucie spełnienia po The Lighthouse, bo strasznie chcieliśmy usłyszeć to na żywo. Warto było czekać - punkt G closera OLTA strzela w publiczność mlecznym światłem i przepala nerwy. Boskość się wdziera do dyskotekowego klubu z palmami.
Po trzecie - zapasy, które zgromadziliśmy na dwóch koncertach w Berlinie. Pewnie, gdyby nie one, byłoby nam strasznie żal, że nie usłyszeliśmy Leifa Eriksona (którego podobno czasem grają na tej trasie) czy Specialist. A tak... :-)

Orgazmicznie, bardzo dobrze muzycznie, Kessler szaleje, Carlos (poimo naszego rozpaczliwego apelu) nie 'zgolił wąsa', Banks jednak wokalnie bardzo daje radę, Fogarino tłucze aż miło a klawiszowiec ma kapelusz. Jakby to powiedziała Pani Serwusowa: "Jak dla mnie bomba".

WILCO - 9.11.2007 - La Riviera

Najpierw support - zespół The Sunday Drivers z Toledo. Przesympatycznie grający - cukier w kostkach, drink z parasolką, lato miłości zimą. Posłuchajcie sobie, myślę że warto.

A później...


Jesus Etc.

Np. Hummingbird z wyśpiewanym w całości refrenem:

Remember to remember me
Standing still in your past
Floating fast like a hummingbird
.

Albo niebieskie, kończące zasadniczy set On and On and On ze Sky Blue Sky (tytułowy utwór też wypadł pięknie).

No a Jesus Etc. właśnie? A kapitalne Shot in the Arm (tak bardzo na to czekałem po przesłuchaniu Kicking Television)? A mnóstwo improwizacji łącznie z zasugerowanym przez publiczność "Ole, ole, ole, ole!"? ;-)

No.

Ale generalnie to:

Radość grania.
RADOŚĆ GRANIA.

RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.
RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.
RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.RADOŚĆ GRANIA.

Właśnie. RADOŚĆ GRANIA.



To tyle na razie. Do kontaktu :-)

Aha, coś fajnego znalazłem dziś: