Dziś krótko, bo jakdojade.pl wyraźnie wskazuje 16:25 jako początek podróży. Nie mogłem się jednak powstrzymać, bo jeśli *to* nie jest wideo dnia, to co nim jest? Devendra, Beck i Caetano razem:
A już niedługo zapraszamy na obszerne podsumowanie 2010 oraz specjalne posty poświęcone naszym ulubionym Talking Heads. So, when I say "bye" we gotta go.
OK, bye!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą devendra banhart. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą devendra banhart. Pokaż wszystkie posty
wtorek, stycznia 04, 2011
piątek, września 17, 2010
El Guincho - przewodnik (notatki z przesłuchania [7] Pop Negro - część 2.)

EL GUINCHO - PRZEWODNIK | CZĘŚĆ 1. | CZĘŚĆ 2. | Alegranza - SUPLEMENT
TROPICALISMO (cd.) i EXOTICA
Faktem jest, że Pop Negro to płyta mniej egzotyczna niż Alegranza i że bliżej na niej Guinchowi do hiszpańskiego radia czy space age popu (→ WIDEO NR 16 - Marty Gold and His Orchestra - Dance, Ballerina, Dance) niż do szemrzącej brazylijskiej portugalszczyzny Tropicalistów, ale patrząc przekrojowo na twórczość Hiszpana i dokonania Veloso, Gila i innych (ogólny obraz daje m.in. składanka Tropicália ou Panis et Circencis) trudno nie doszukać się wielu podobieństw. Spalona jak Lily na T4 stylistyka, plażowy luz, wielki odważnik rytmu, zabawy wokalem, czerpanie z kulturowej multiwitaminy - wymieniać można długo. Tropicalismo to jednak w miarę konkretny styl, a płytę z papugą charakteryzuje spora kalejdoskopiczność brzmienia, dlatego przy koniecznej we wszystkich recenzjach inspiracyjnej litanii często pojawia się nazwa exotica (When I started producing, I was obsessed with exotica records) - nostalgiczny nurt orientalno-oceaniczny pod patronatem i batutą Lesa Baxtera
→ WIDEO NR 17 - Les Baxter - Jungle Flower
gdzie kształt większości instrumentów (oprócz wszechobecnych smyków rzecz jasna) podpada pod explicit content. Bardzo exotyczne jest np. Guinchowskie Cuando maravilla fui.
Wracając natomiast do Tropicalismo i postaci genialnego Veloso warto przytoczyć jeden z wywiadów, w którym zapytany o swoich pięć ulubionych płyt Díaz-Reixa wylicza:
These 5 by Caetano Veloso: 1968 (Tropicália), Araça Azul, Muito, Qualquier Coisa (Side A) and Cinema Trascendental..
No to gramy jeszcze raz, tym razem z fantastycznej płyty Caetano Veloso (Tropicália) z 1968 roku → WIDEO NR 18 - Cateano Veloso - Clarice:
[Zobacz też: dokument BBC o ruchu Tropicalismo]
SAMPLE, DEBIUT, J DILLA
Pozostajemy w sferze inspiracji. Wspominaliśmy już o pewnych podobieństwach do Since I Left You The Avalanches - płyty definiującej plażową żonglerkę samplami i zabójczymi melodiami, porównania do Pandy i Animal Collective (które brzmiały najprawdziwiej na etapie Folías - pierwszego, wyprzedanego albumu Guincha*, który → WIDEO NR 19 - rules) szły na żółtym pasku w TVNie. Sam Guincho wskazuje jednak na inną definiującą początki jego stylu inspirację:
I'm flattered when all these journalists compare me to Animal Collective or Cornelius or other great bands, but that's not me, I wouldn't have done anything if it weren't for J Dilla. I heard Donuts, wow! That was when I decided to get a sampler and it all started. I couldn't pay for an MPC, it was way too expensive! I asked for something cheap and they sold me a Roland SP-404.
→ WIDEO NR 20 - J Dilla - Last Donut of the Night:
Na Pop Negro sample poszły jednak w odstawkę, dlatego więcej o nich w Alegranzowym suplemencie do przewodnika (zapraszamy niedługo).
* opis ze strony wytwórni: Imagine the Cookie Monster all full on crack in a dark and wet basement aiming El Guincho with an AK-47 and screaming at him“play something beautiful for me baby, c’mon flaco this is my weird war!” Thirteen songs about bizarre birthday parties, intergalactical karts and sharks on the swimmingpool. If Caetano Veloso had known what is a Sp-404 in 1968 another rooster would sing. Word!
ODNOGI i KOLONIE
Z lewej strony muzycznych równań przenosimy się (po raz kolejny, patrz: cz. 1) w rejony po znaku równości. Oprócz The Avalanches (a jeśli Avalanches to czemu by nie Girl Talk? → WIDEO NR 21 - Girl Talk - Play Your Part, pt. 1) mamy tu sporo słuchania podzielonego na dwie grupy:
ZESPOŁY, KTÓRYCH CZŁONKIEM JEST/BYŁ EL GUINCHO i (uwaga) ZESPOŁY, W KTÓRYCH NIE WYSTĘPUJE EL GUINCHO. Na razie zapraszamy grupę pierwszą:
Coconot:
znajoma twarz i debiut pt. Novo tropicalismo errado → WIDEO NR 22:
Giulia Y Los Tellarini:

Guincha przygoda z perkusją i soundtrack do Vicky Cristina Barcelona:
→ WIDEO NR 23 - Giulia Y Los Tellarini - La Ley Del Retiro
+ Albaialeix = Guincha przygoda z perkusją [2].
POZOSTAŁE GRUPY:
Na początek bardzo przez Guincha lubiani Barcelończycy (dołączający tym samym do Thelematicos, o których pisaliśmy w pierwszej części przewodnika) Extraperlo (→ WIDEO NR 24 - Extraperlo - Bañadores)
Actually, I should say my favorite new band is Extraperlo. They're from Barcelona, too, and great friends of mine. They write clever pop songs that you can dance to with all these jumpy percussion sounds like in my favorite Tom Tom Club tunes, and the way they sing the melodies like if they were not interested at all. I think they're great...
Dalej - Delorean - autorzy bardzo dobrej EPki Ayrton Senna i jeszcze lepszej płyty Subiza, o których na LTB pisaliśmy bardzo często (tag: delorean).
→ WIDEO NR 25 - Delorean - live, Primavera Sound 2010
Dalej - i to dalej w rozumieniu odległości stylistycznej - Devendra Banhart - który swoją odmianę New Weird Americi oparł głównie na kontynencie południowym. Banhart to największy chyba propagator tropikalnych rytmów na alternatywnej scenie, bosy JezusMax, którego na LTB pamiętamy m.in. z Americany na Malcie oraz koncertu w Madrycie.
→ WIDEO NR 26 - Devendra Banhart - Carmensita:
BERLIN

Muzycznie Berlin i Niemcy kojarzą się chociażby z kraut-rockiem, pociągami i autostradami Kraftwerk, mur-trylogią Bowiego, idealnym eskperymentalnym kwachem Can, zimnym błyszczącym dichem, owłosionym NRDowskim punkiem - słowem ze wszystkim oprócz tropikalnej biby. Berlin jednak ma swoje miejsce na mapie Pop Negro - Guincho przez trzy miesiące nagrywał w znanym studio Planet Roc (zdjęcie powyżej). Mówiliśmy już o hiszpańskim temperamencie i niemieckiej precyzji, tak?
A na koniec - DISCOTECA OCEANO
czyli wytwórnia założona "pod Alegranzę" (dumnie oznaczoną numerem DO001), która oryginalnie nie została wydana przez Young Turks, ale przez Discotecę właśnie (ze znaczkiem tego labelu Alegranza pozuje z mą ręką powyżej). Podobno gdy Félix Ruiz usłyszał materiał nagrany przez Guincha nie miał wątpliwości - ktoś musi wydać to W TEJ CHWILI. Dzisiaj Discoteca Oceano (MYSPACE) to m.in.:
- opisywani Thelematicos,
- Joe Crepúsculo (Ruiz jest jego managerem),

- Linda Mirada - → WIDEO NR 27 - Linda Mirada - Solo,
- Maluca,
- Los Massieras
i honorowy ambasador - Pablo Díaz-Reixa - El Guincho.
piątek, grudnia 14, 2007
PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 10-6

11. (ex aequo) 43 Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon (yoko: 8, slejw: 11)
yoko: Nad cudownością piosenek z tej płyty (również w wersji live) rozpływaliśmy się nie raz. Różnorodność stylów i inspiracji, od brazylijskich samb zgapionych od Gilberto Gila po żydowską muzykę weselną. Niezwykle orzeźwiający muzyczny koktajl.
slejw: Najlepsza taneczna płyta tego roku jeśli chodzi o tańce nienowoczesne? Tak. Najbardziej wyluzowany (ale nie tracący przez to na wadze) album Devendry? Tak. Jedna z najbardziej sympatycznych płyt ostatnich lat? Tak. Czyli co? Yes, yes, yes!
recenzja płyty Smokey Rolls Down Thunder Canyon

9. 43 Blonde Redhead – 23 (yoko: 12, slejw: 7)
yoko: Moja ulubiona płyta w dorobku eterycznej Japonki i Włoskich Bliźniąt. Pełna pięknych, rozlanych, słoneczno – plażowych melodii (otwierający płytę 23, Silently, My Impure Hair) ale i z rockowym pazurem (fantastyczny Spring and by Summer Fall).
slejw: Prześliczny koncert przed Interpolem w Madrycie, a potem już kompletne zanurzenie w 23. To płyta rozpływająca się w ustach, słodka, ale nie przesłodzona. Trochę jak filmy Sofii Copolli, trochę jak materiał z ich Misery Is a Butterfly. Ten album to coś jak stanie na dachu pod intensywnie niebieskim niebem w letni wieczór. A jeśli popatrzymy na warstwę stricte muzyczną mamy tu kołysanki, grzałki i hymny. Często unikatowe i niezwykłe. Aha, dobrze wiecie, że w tym roku wyścig o okładkę roku był bardzo wyrównany. Ale Blonde Redhead wygrywają. Są jakieś okrążenie przed resztą.

8. 44 Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare (yoko: 4, slejw: 14)
yoko: Bardzo dobra, równa płyta na której są „momenty”. Chyba nie zaprzeczycie, że takie 505 rozwala muzycznie i tekstowo, a Teddy Picker rozczula uroczym nawiązaniem do hitu Duran Duran sprzed lat. Może Arctic Monkeys nie są zbawcami rocka i nowymi The Beatles, ale pisanie świetnych rockowych piosenek udaje się im jak mało komu.
slejw: Nie doceniłem tej płyty. Gdybym dziś układał swoją listę, byłaby pewnie o kilka miejsc wyżej. Na szczęście mamy ją w pierwszej dziesiątce, całkowicie zasłużenie. Arctic Monkeys nagrali album, który kopie już od pierwszego utworu. A po drodze do genialnego 505 są m.in. Teddy Picker, o którym pisała Yoko, wakacyjny Fluorescent Adolescent, wzruszający Only Ones Who Know, kilka niepokojących horrorowych wymiataczy (Do Me a Favour!) i kapitalne Old Yellow Bricks. Do przodu!
recenzja koncertu Arctic Monkeys w Madrycie

7. 45 Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga (yoko: 7, slejw: 10)
yoko: 10 nieskomplikowanych, przesympatycznych rockowych piosenek. Płyta bez wpadki, słabych momentów brak. Mamy za to kapitalny w swej prostocie, koncertowy wymiatacz The Ghost of Your Lingers, radosny You Got Yr. Cherry Bomb z pobrzmiewającym w tle saksofonem, czy wreszcie jeden z najpiękniejszych tegorocznych utworów - Black Like Me. Bardzo przyjemne 36 minut, do których wracam, wracam, wracam...
slejw: Jestem fanem Spoon od czasu gdy zobaczyłem ich przed Interpolem w Berlinie (jednym z dwóch świetnych berlińskich koncertów Interpolu, 13.04.2005, bootlegi z tego występu i z 7.12.2004 wrzucimy na życzenie). Zachwyca bezpretensjonalność, umiejętność tworzenia niezwykle chwytliwych poprockowych numerów i perełek. Tych na nowym albumie nie brakuje. Mamy chociażby świetnie rozpoczynające całość Don't Make Me a Target, mamy kołyszące Rhthm And Soul, ale przede wszystkim: niepokojące, fantastyczne The Ghost Of You Lingers i najgłębszy wdech muzycznego powietrza w tym roku, czyli Black Like Me.
recenzja koncertu Spoon w Madrycie

6. 48 The New Pornographers – Challengers (yoko: 9, slejw: 5)
yoko: Supergrupa (m.in. A.C.Newman – Dan Bejar – Neko Case) nie zawiodła i na Challengers znajdujemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy: zestaw inteligentnych, zmyślnie skonstruowanych, ładnych indie-piosenek.
slejw: Najwyższe loty kompozycyjne. Znowu! Kilka radiowych wymiataczy. Znowu! Kilka rozdzierających ballad. Znowu! To się chyba nazywa utrzymywanie niezwykle wysokiego poziomu. A klimat? "Wiosna, panie sierżancie!" chciałoby się zawołać, gdy słucha się kolejnej radosnej płyty tych sympatycznych Kanadyjczyków. Ale radosne płyty może nagrywać każdy. Nie każdy jednak umie tworzyć tak rewelacyjne numery. W tym wypadku nie każdy = prawie nikt.
recenzja koncertu The New Pornographers w Madrycie
Tak, tak. Miało być od razu 10-1, ale dziś nie dalibyśmy rady. Przedstawiliśmy więc miejsca 10-6, a pierwsza piątka już jutro. Poza tym oczekujcie relacji z koncertu Tres B/Muchy/Hey. Pozdrawiamy.
środa, listopada 28, 2007
here comes the Mapinguari singing

Wyobraźcie sobie, że Hiszpania to taki kraj w którym oprócz tego, że przeważnie świeci słońce, a ludzie są sympatyczni, to jeszcze ktoś taki jak Devendra Banhart nie ma najmniejszego problemu z całkowitym wyprzedaniem koncertu w jednej z większych madryckich sal. Na człowieku wschodu to robi wrażenie :)
Po pamiętnym (i wielokrotnie przez nas odtwarzanym na dvd:-)) koncercie na poznańskiej Malcie i świetnej nowej płycie 'Smokey Rolls Down Thunder Canyon' oczekiwania wobec Devendry miałam wygórowane. I nie zawiodłam się. DB na żywo jest absolutnie fantastyczny!

Koncert otworzył pan ze zdjęcia. To Noah Georgeson, jeden z gitarzystów devendrowego zespołu. 'Cześć, jestem Noah i teraz trochę poprzynudzam' oznajmił na wstępie i jak powiedział tak zrobił:) Z towarzyszeniem perkusisty zaprezentował piosenki ze swojej świeżowydanej solowej płyty 'Find Shelter', do posłuchania tu: http://www.myspace.com/findshelter
Niestety Noahowi kompozycyjnie / tekstowo / scenicznie do Devendry daleko. Ale jego występ miał jeden świetny moment. Ciekawą wersją 'Nature Boy', klasycznego utworu Nat King Cole'a, nieco się Noah uratował.
Potem posłuchaliśmy chwilę Os Mutantes (jeśli nie macie pojęcia dlaczego właśnie ich, polecam zajrzenie do październikowej notki Slejwa -> http://loudertb.blogspot.com/2007/10/devendra-banhart-smokey-rolls-down.html ) i już na scenę wkroczył Devendra z zespołem.

Zaczęli spokojnie, na początek 'Samba Abuelita', 'So Long Old Bean', 'Quedate Luna'(w fantastycznej, tropiklanej-prosto-z-selwy aranżacji!) później Devendra zamienił gitarę akustyczną na elektryczną i pokazał pazur :)Prześliczny 'Seahorse' i energetyczna 'Carmencita', 'The other', 'Mama Wolf' i 'Tonada Yanomaninista' na pierwszy bis, achy i ochy!
Zresztą, sami zobaczcie.
tu już fragment bisu, czyli Devendra pląsający.
a setlista wyglądała tak:
Samba Abuelita
So Long Old Bean
Quedate Luna
At The Hop
Freely
Bright Wind
My Dearest Friend
The Other
Woman
You May Be Blue
Put Me in Your Suitcase
Seahorse
Bandera
Samba Vexillographica
Carmencita
Shabop Shalom
bis 1
Mama Wolf
Long Haired Child
Lover
Tonada Yanomaninista
bis 2
I Feel Just Like A Child
Ale dwie godziny z Devendrą to nie tylko mnóstwo świetnie zagranych piosenek, ale też: dialogi z publicznością, kolektywne wymyślanie zabawno-aburdalnych nazw dla zespołu ('somos los barbudos lisérgicos que fuman pipa', tłumaczenie udostępniam zainteresowanym na prv:D), monologi DB w jego wenezuelskim szeleszcząco-zdrabniającym hiszpańskim, 'kto ostatnio napisał piosenkę i chciałby ją zagrać??' i jamowanie z wybrańcem, itp.
ay, Devendra!!
sobota, października 06, 2007
Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon - 8/10
Kiedy wjedzie się windą na kolumnę/pomnik Kolumba w Barcelonie, po jednej stronie widać ścisłe centrum miasta, potem dalsze dzielnice, obrzeża i tak dalej. Po drugiej stronie jest port, plaża i morze.
Kiedy popatrzy się na wszystkie płyty Devendry Banharta wydane przez 2007 rokiem widać ścisłe centrum twórczości (powiedzmy, „Cripple Crow“), potem dalsze dzielnice, obrzeża i tak dalej. Po drugiej stronie jest morze.
Zaczynać płytę numerem o Kolumbie („Republika marzeń“, pamiętamy) jest o tyle ryzykownie, że ten (jak się ostatnio okazało) Katalończyk (Bar-ca!) kojarzy się raczej jednoznacznie. Mówię więc od razu - „Smokey...“ nie jest albumem odkrywczym, a morze, które widzimy z poziomu „Cristóbal“ (śliczny duet z Gaelem Garcią Bernalem) nie jest morzem nowych żąnrów i świeżego przypływu.
Ale, who the fuck, myśli o przypływie i żąnrach, kiedy jest gorąco (no ja wiem, październik, ale wczuwamy się, tak?) a przed nami bezmeduzowy (czasem się dłuży, czasem niedosyty, ale spektakularnych, parzących wpadek brak) ocean w pełnej krasie z chłodną, przyjemną wodą i możliwością skakania przez fale.
Zaprawdę powiadam wam, że tym whothefuckiem nie jestem ja. Tak jak mówiłem, ta płyta jest ciepła (chociaż to słowo trochę spalone, tak jak optymizm, pozytywność itp.). Ja się strasznie cieszę na bieganie po plaży z Carmensitą za ucho. Nie sądze, aby był to utwór kluczowy, ale otwieram sobie ci ja „Przekrój“ ostatnio a tam cytat z Devendry: „Chciałbym po prostu, żeby moje piosenki budziły w ludziach reakcje typu: Chodź, potańczymy sobie w kuchni, maleńka“. No więc ja, jako maleńka, jestem gotowa na wszystko z tym przeuroczym brodaczem, który napełnia moje uszy całym tym tropicalismem (brazylijski nurt, na którym D.B. wzorował swoje freakfolkowe natruralismo, temat na osobny post, jak już przesłucham Os Mutantes) pięknie zagranym i wyprodukowanym. Kiedy słyszę jak on śpiewa:
si la noche te persigue entregate a ella
o dile que tienes dolor de cabeza
(wg tłumaczenia Yokowej, podmiot liryczny wykręca się przed seksem z nocą, czyli takie „Date with the night“... NOT!)

to wymiękam tak, jak na plaży Barcelonety (na zdjęciu z kolejki) zajadając porą wieczorną magdalenki.
A to przecież nie wszystko! Dałem wczoraj „Seahorse“ na YouTube? Dałem. Posłuchajcie jeszcze np. „Seaside“ (oj ładne!). Więc to jest właśnie widoczne tam. To, czyli radość grania, hipi-lot, lato miłości, wynajęty dom przy Kanionie i fan grający na kalimbie. Home Taping Is Killing Music Industry... And It's Fun, anybody? No i właśnie, tutaj też industry swoje, a my się cieszymy.
No dobrze, a np. melorecytacja w „Shabop Shalom“? A grubaśna książeczka z rysunkami (jak zdołam dogadać się ze skanerem to oczekujcie próbek)? A kojąca Rosa? A wspomnienie „The Body Breaks“ z Poznania? Celowo tak mieszam z płyty i spoza, bo mimo że „Smokey...“ to coś innego niż reszta tworczości Devendry to jednak naturalismo wciąż jako wspólny mianownik („Krzysztof, siadaj i pisz: mam problemy z ułamkami i prostymi działaniami“) jest bardzo istotny.

All I wanna do is dance, pisałem? No i właśnie tak, maleńka. Bo wysoka ocena nie wynika z tego, że „eeee, niezła płyta, obiorę sobie przy niej kartofelki“, tylko rzucasz w cholerę kartofelki i tańczysz w morzu pełnym piękna. Pop matters!
Kiedy popatrzy się na wszystkie płyty Devendry Banharta wydane przez 2007 rokiem widać ścisłe centrum twórczości (powiedzmy, „Cripple Crow“), potem dalsze dzielnice, obrzeża i tak dalej. Po drugiej stronie jest morze.
Zaczynać płytę numerem o Kolumbie („Republika marzeń“, pamiętamy) jest o tyle ryzykownie, że ten (jak się ostatnio okazało) Katalończyk (Bar-ca!) kojarzy się raczej jednoznacznie. Mówię więc od razu - „Smokey...“ nie jest albumem odkrywczym, a morze, które widzimy z poziomu „Cristóbal“ (śliczny duet z Gaelem Garcią Bernalem) nie jest morzem nowych żąnrów i świeżego przypływu.
Zaprawdę powiadam wam, że tym whothefuckiem nie jestem ja. Tak jak mówiłem, ta płyta jest ciepła (chociaż to słowo trochę spalone, tak jak optymizm, pozytywność itp.). Ja się strasznie cieszę na bieganie po plaży z Carmensitą za ucho. Nie sądze, aby był to utwór kluczowy, ale otwieram sobie ci ja „Przekrój“ ostatnio a tam cytat z Devendry: „Chciałbym po prostu, żeby moje piosenki budziły w ludziach reakcje typu: Chodź, potańczymy sobie w kuchni, maleńka“. No więc ja, jako maleńka, jestem gotowa na wszystko z tym przeuroczym brodaczem, który napełnia moje uszy całym tym tropicalismem (brazylijski nurt, na którym D.B. wzorował swoje freakfolkowe natruralismo, temat na osobny post, jak już przesłucham Os Mutantes) pięknie zagranym i wyprodukowanym. Kiedy słyszę jak on śpiewa:
si la noche te persigue entregate a ella
o dile que tienes dolor de cabeza
(wg tłumaczenia Yokowej, podmiot liryczny wykręca się przed seksem z nocą, czyli takie „Date with the night“... NOT!)
to wymiękam tak, jak na plaży Barcelonety (na zdjęciu z kolejki) zajadając porą wieczorną magdalenki.
A to przecież nie wszystko! Dałem wczoraj „Seahorse“ na YouTube? Dałem. Posłuchajcie jeszcze np. „Seaside“ (oj ładne!). Więc to jest właśnie widoczne tam. To, czyli radość grania, hipi-lot, lato miłości, wynajęty dom przy Kanionie i fan grający na kalimbie. Home Taping Is Killing Music Industry... And It's Fun, anybody? No i właśnie, tutaj też industry swoje, a my się cieszymy.
No dobrze, a np. melorecytacja w „Shabop Shalom“? A grubaśna książeczka z rysunkami (jak zdołam dogadać się ze skanerem to oczekujcie próbek)? A kojąca Rosa? A wspomnienie „The Body Breaks“ z Poznania? Celowo tak mieszam z płyty i spoza, bo mimo że „Smokey...“ to coś innego niż reszta tworczości Devendry to jednak naturalismo wciąż jako wspólny mianownik („Krzysztof, siadaj i pisz: mam problemy z ułamkami i prostymi działaniami“) jest bardzo istotny.

All I wanna do is dance, pisałem? No i właśnie tak, maleńka. Bo wysoka ocena nie wynika z tego, że „eeee, niezła płyta, obiorę sobie przy niej kartofelki“, tylko rzucasz w cholerę kartofelki i tańczysz w morzu pełnym piękna. Pop matters!
siostry, orgazmy i tańce
Daleki jestem od mędliwości spod znaku "kiepskiego roku muzycznego", ale muszę przyznać, że na tle 2007 kilka poprzednich wypada dość blado. Za 5 dni ukazuje się nowe Radiohead (czy ktoś ma wątpliwości, że to temat na osobną relację?) co powinno już kompletnie ustawić sprawę zajebistości tego roku, ale zanim...

No właśnie, pamiętacie Maltańską Americanę (zdjęcie: www.nowamuzyka.pl)? 4 koncerty jakich w Polsce nie było przez kilka lat w ciągu jednego dnia to raczej torturowanie obfitością, ale nie mieszkając w żadnej z zachodnich stolic trzeba ten 'festiwalomasochizm' polubić. Cottoning czas jednak skończyć, do rzeczy. Na Malcie grali dla nas: Devendra Banhart (jako pierwszy), CocoRosie (nr 3 ; na życzenie wrzucę mp3 "Noah's Ark" zrobioną z zapisu z TVP Kultura), (zamykający) Animal Collective i (drudzy) Antony and The Johnsons. Pierwsza trójka wydała w tym roku płyty. Tak, są dobre.

Z CocoRosie nie jestem na świeżo, faza wielkich przesłuchań nastąpiła przed ich świetnym koncertem w CSW (zagrały Turn Me On ; chwała Wam za to, siostry, żebyście już nigdy nie musiały nagrywać płyty w ciasnej łazience!).
O obcowaniu z twórczym orgazmem Animal Collective długo jeszcze nie będę mógł mówić. Dżemik to jedna z najlepszych płyt ostatnich lat, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Póki co, możecie połączyć się ze mną w ekstazie za pomocą serwisu Ty Tubo.

Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon
Pierwsza recenzja na nowym LTB będzie więc dotyczyć nowego Devendry. Ścieków, brudów z mopa i innych mokrych ścier spadło na ten album tyle, co na św. Aleksego podczas jego zalegnięcia pod ciągiem komunikacyjnym. Ale nie ma co wierzyć malkotenckiej brygadzie, kiedy pisze dla Was łatwo zachwycający się slejw.
Ale zanim zachwyty, proszę się wkręcać, wracam po śnie i opowiadam o jednej z najprzyjemniejszych i najcieplejszych płyt jakie znam. "All I wanna do is dance" chciałoby się powiedzieć cytując pewne małpy na G.

No właśnie, pamiętacie Maltańską Americanę (zdjęcie: www.nowamuzyka.pl)? 4 koncerty jakich w Polsce nie było przez kilka lat w ciągu jednego dnia to raczej torturowanie obfitością, ale nie mieszkając w żadnej z zachodnich stolic trzeba ten 'festiwalomasochizm' polubić. Cottoning czas jednak skończyć, do rzeczy. Na Malcie grali dla nas: Devendra Banhart (jako pierwszy), CocoRosie (nr 3 ; na życzenie wrzucę mp3 "Noah's Ark" zrobioną z zapisu z TVP Kultura), (zamykający) Animal Collective i (drudzy) Antony and The Johnsons. Pierwsza trójka wydała w tym roku płyty. Tak, są dobre.

Z CocoRosie nie jestem na świeżo, faza wielkich przesłuchań nastąpiła przed ich świetnym koncertem w CSW (zagrały Turn Me On ; chwała Wam za to, siostry, żebyście już nigdy nie musiały nagrywać płyty w ciasnej łazience!).
O obcowaniu z twórczym orgazmem Animal Collective długo jeszcze nie będę mógł mówić. Dżemik to jedna z najlepszych płyt ostatnich lat, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Póki co, możecie połączyć się ze mną w ekstazie za pomocą serwisu Ty Tubo.

Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon
Pierwsza recenzja na nowym LTB będzie więc dotyczyć nowego Devendry. Ścieków, brudów z mopa i innych mokrych ścier spadło na ten album tyle, co na św. Aleksego podczas jego zalegnięcia pod ciągiem komunikacyjnym. Ale nie ma co wierzyć malkotenckiej brygadzie, kiedy pisze dla Was łatwo zachwycający się slejw.
Ale zanim zachwyty, proszę się wkręcać, wracam po śnie i opowiadam o jednej z najprzyjemniejszych i najcieplejszych płyt jakie znam. "All I wanna do is dance" chciałoby się powiedzieć cytując pewne małpy na G.
Subskrybuj:
Posty (Atom)