Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japandroids. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japandroids. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, listopada 05, 2012

Pitchfork Music Festival Paris 2012 - relacja

W sobotę skończył się Pitchfork Music Festival Paris 2012. I szkoda, że się skończył. Czemu? O tym poniżej.

Na początku był chaos…

ale taki, że naprawdę marki niegodzien, albo lepiej odwrotnie - marka chaosu. W rozmowie z własną matką (a przecież - kogo jak kogo - ale własnej matki bym nie okłamał), powiedziałem, że wygląda to gorzej niż na pierwszym OFF-ie. Maile do organizatorów trafiały prosto w dziurę, która po każdym praniu skazuje skarpety na wieczną rozłąkę, a wiszące do dziś na podstronach informacje English Information Coming Soon zgrabnie podsumowują przydatność oficjalnej strony festiwalu. Sprawne obrączkowanie? Jak najbardziej nie. Mapka obiektu? W życiu. Analogowa wersja składu i rozpiski godzinowej? Maybe in the next world. Transport festiwalowy lub informacja o opcjach nocnego powrotu z miejsca imprezy? (Nice dream).

Kiedy jednak spodziewaliśmy się, że zaraz okaże się, że na obiekcie równocześnie odbywają się targi ślubne, rozpiskę szlag trafił, a zamiast faworytów publiczności na scenie pojawi się francuski indie-szansonista przechodzący okropnie spóźnioną fascynację britpopem niczym zbyt głośną mutację, na horyzont wjechały całym stadem same pozytywy.

Po pierwsze - obiekt właśnie - Grande Halle de la Villette - hala z XIX wieku, która jak się nazywa tak i wygląda, jest więc autentycznym, wyrazistym szklano-żelaznym kolosem pokrywającym powierzchnię 20 000 metrów kwadratowych. Po drugie - punktualność - bo występy zaczynały się w większości bez najmniejszej obsuwy, a obsługa dwóch, położonych po przeciwnych stronach sali, scen była najczęściej gotowa przed czasem. Po trzecie - rozplanowanie stref - bo koncerty na festiwalu można było oglądać spod samej sceny, ze środka hali albo z góry (!) - z umieszczonych po bokach estrad balkonów. Po czwarte - skład - bo nie wiem czy wspominałem, ale o imprezę muzyczną tutaj chodzi.

Widełki mody

Kuratorem Pitchfork Music Festival (w USA, od 2006 roku) i Pitchfork Music Festival Paris (od 2011 roku) jest Pitchfork - założony w 1995 roku w Minneapolis, a obecnie Chicagowski portal muzyczny, który w szerokich kręgach słuchaczy muzyki niezależnej uznawany jest za wyrocznię muzycznej mody, ale który jednocześnie, przez coraz szersze kręgi uznawany jest za zmanierowany, tendencyjny, zbyt nachalny. Na temat ocen przyznawanych płytom (skala od 0.0 do 10.0) krążą legendy, a na temat sposobów i metod ich przyznawania powstają prace naukowe (vide: chociażby pitchformula.com). Czegokolwiek by jednak o Pitchforku nie mówić, należy zaznaczyć, że czytają go - wielbiące lub nienawidzące - masy (oczywiście w skali niezależnej!), a jego wpływ na kształtowanie opinii, gustów i scen jest niezaprzeczalny. 

Powyższe słowa wprowadzenia mają za zadanie pomóc w określeniu grupy artystów, która gra w drużynie Pitchforka, a w związku z tym prezentuje się na jego festiwalach. Kiedy bowiem osoba niespecjalnie osłuchana w tzw. muzyce indie spyta: no i kto tam gra? i nie zadowoli się nic jej nie mówiącymi nazwami, dołoży nam pytaniem o wiele trudniejszym, a więc: no a jaka to muzyka? Określenia gatunkowe możemy sobie wówczas podarować, ponieważ wymieniając kolejne odnogi rozczochranych gałęzi popu i rocka wrócimy do pytania numer jeden. Jaka odpowiedź będzie więc najmniej kulawa i najwłaściwsza? Pewnie taka, że to muzyka spoza absolutnie głównego, radiowego nurtu, ale z drugiej strony nowoczesna, w różnym stopniu niezależna i modna. Modna, a więc - i tu dochodzimy do jednego z powodów niemożności pełnej odpowiedzi - różnorodna i niejednogatunkowa, bo dziś słuchać modnie, to słuchać eklektycznie. W składzie paryskiej imprezy mieliśmy więc i typowy pop-rock i słodki dance-pop i rap i hip-hop i eksperymenty i nowe R&B i lo-fi i hi-fi i bardzo szeroko pojętą elektronikę. Aż dziw (lecz szczęście), że nie dołożono do tego powracającego do łask muzycznych mód metalu, którego dziś w dobrym tonie posłuchać między ambientem a azjatyckim popem.

Wszyscy i wszystko

Szczęśliwie - XXI-wieczny słuchacz mógł spokojnie pominąć szczątkową analizę rozpisaną na parę powyższych akapitów - i przy pomocy sieciowych odsłuchów i opinii sam określić swoje - mniej lub bardziej idealne - pokrycie z siatką festiwalu. Jeśli natomiast ów intymna czynność nakazała mu - czy to z przyczyn wizerunkowych czy artystycznych - stawić się w Grande Halle - nie miał powodów do narzekań. My narzekniemy tylko na początku, by potem rozpłynąć się już kompletnie aż po ostatnie zdanie relacji. 

Wróćmy na chwilę do wywołanego na początku pierwszego OFF-a. Wróćmy, bo oprócz słabiutkiej pre-organizacji oba wydarzenia łączy też formuła opierająca się na zasadzie wszyscy oglądamy wszystko. Nie ma tu biegania między scenami i trudnych wyborów, odpuszczania kogoś dla kogoś i wciskania czegoś między coś. Wszyscy.oglądamy.wszystko, a w międzyczasie odkrywamy nowych artystów, na których osobne koncerty pewnie byśmy się nie wybrali. Dobrze? Dobrze, ale pod warunkiem nastawienia na muzykę. Festiwal z założenia jest imprezą odciągniętą nieco od przeżyć czysto artystycznych, jednak wymuszone na większości imprez wielością scen i jednoczesnością grania nastawienie na zespoły wywołuje naturalne powstanie grup zainteresowań. Tu - hm - wszyscy.oglądamy.wszystko, z tym że nie wszyscy oglądamy. Jednak w związku z tym, że nie jest to artykuł o: 1) zachowaniach stadnych, 2) potwierdzaniu niekorzystnych stereotypów o mieszkańcach pewnych krajów lub kontynentów (czy też np. krajów zajmujących większość swojego kontynentu), spuszczamy na ten element zasłonę milczenia. Milczenia, a więc stanu, w którym niektórzy znajdują się chyba wyłącznie przebywając w stanie sennego spoczynku.

Gramy (nowe!)

Graj nowe, a powiem ci jakim zespołem jesteś - to zdanie, przed którym drży wiele zespołów (Hello, Placebo! Hello, Coldplay! Hello, tysiące innych!) było najwyraźniej kluczem selekcjonerów paryskiego festiwalu. I choć to kryterium jak najbardziej oczywiste, w przypadku Pitchfork Music Festival Paris okazało się o tyle ważne, że wiele zespołów, które zobaczyliśmy stoi za najlepszymi albumami całego 2012 roku. Dzień 1. - Japandroids - najlepsze gitary roku, John Talabot - ścisła czołówka całego rocznego podsumowania. Dzień 2. - The Tallest Man on Earth - (ponownie) triumfator w kategorii najlepszy wnuk Dylana. Dzień 3. - Purity Ring - jeden z najciekawszych debiutów roku, Twin Shadow - kapitalnie obroniona płyta numer dwa, Grizzly Bear - wystarczy posłuchać Shields.

Jednym słowem - zdaje się, że rdzeń składu trafił z formą, czy - może trafniej - to właśnie obecna forma kwalifikowała grupy do prezentacji materiału na koncertach. Nie chodzi tu zresztą jedynie o jakość samej płyty, ale o ogólny stan obecny, a więc o aktualny inwentarz środków wywołujących dreszcze. Przykładem niechaj będzie tu bardzo dobry występ Animal Collective, których najnowsze Centiped Hz jest ich najsłabszym albumem od wielu lat lub bardzo dobre show Robyn, której ostatnie długograje ukazały się dwa lata temu.

Wchodząc w szczegóły i krocząc drogą chronologiczną na pewno należy podkreślić, że: 

Japandroids - mimo że stworzeni do roznoszenia małych scen, takich jak ta w warszawskiej Hydrozagadce - poradzili sobie bez problemu ze swoim krótkim i mocnym serwisem. Że przez cholerny huragan Sandy do Paryża nie dotarł zespół Chairlift i że znając Chairlift z płyty i z koncertu zdecydowanie jest czego żałować. Że John Talabot szokująco szybko doszedł do bardzo wysokiego poziomu występów oraz że wśród dzikich odgłosów Depak Ine Riverola i Pional wyglądali jak beznamiętni piraci z Karaibów przed rozedrganym tłumem. Że znów okazało się, że hipsterskie i pozahipsterskie zachwyty Jamesem Blakiem nie są do końca zrozumiałe (krytyko, nadchodź! joby, przybywajcie!). Że M83 wystąpili razem z klasycznym składem instrumentalistów, których jednak prawie nie było słychać.



Krocząc podobną drogą przez dzień drugi i trzeci koniecznie trzeba dodać:

(2) że zespół Outfit posiada kilka piosenek średnich i niezłych oraz jedną piosenkę bardzo dobrą, której to piosenki w Paryżu nie zagrał. Brawa! 
Że niestety tłuczone wszędzie Wildest Moments Jessie Ware jest naprawdę niezłym popowym numerem i dobrze brzmi na żywo (trudno!). Że rozpoczęty - tak jak There’s No Leaving Now (2012) - To Just Grow Away, a zakończony King of Spain koncert The Tallest Man on Earth był bez wątpienia jednym z najbardziej poruszających występów festiwalu, między innymi dlatego, że mało kto tak precyzyjnie, a jednocześnie naturalnie znajduje środek między wycofanym wzruszeniem, a charyzmatyczną przebojowością. Że The Walkmen zagrali The Rat (yeah!) i nie zagrali niczego z pięknego debiutu Everyone Who Pretended To Like Me Is Gone sprzed 10 lat (łeee!). Że Chromatics zagrali bardzo dobry koncert i byli pierwszą bardzo miłą niespodzianką. Że Robyn jest fajna, fajnie tańczy i bardzo się cieszy na własnym koncercie. I że Fuck Buttons nie są już tak fajni jak kiedyś, za to Animal Collective są, szczególnie gdy wśród gumowych dmuchawców i nadmuchiwanych utytych hatifnatów grają starocie typu Brothersport i Peacebone.

(3) Że Purity Ring to kolejny ciekawy zespół z Kanady i druga bardzo miła niespodzianka. Że Twin Shadow wypadł fantastycznie - niezwykle luźno, potężnie i sugestywnie. Że Liars zawiedli i to bardzo.

Że Grizzly Bear zagrali najlepszy koncert całego festiwalu.

I że teraz już wiecie dlaczego szkoda, że w sobotę skończył się Pitchfork Music Festival Paris 2012.


piątek, października 26, 2012

Pitchfork Music Festival Paris 2012


Już dziś zapowiadamy relację z paryskiego festiwalu, który rozpocznie się w przyszły czwartek i potrwa do soboty. W Grande Halle de La Villette zobaczymy między innymi:



  • Purity Ring - zespół przechwalony przez organizatora-nazwodawcę (cóż za rzadkość, prawda?), ale wciąż niezły i ciekawy.
  • Liars and it’s no lie.
  • Twin Shadowa - który nagrał jeszcze lepszą od debiutu płytę numer dwa i wygląda dziś zdecydowanie lepiej niż kiedyś (kiedyś vs. teraz).
  • I naszych ulubieńców z Grizzly Bear, którzy bez wątpienia nagrali jedną z najlepszych płyt tego roku, o której postaramy się napisać więcej.

A pełna rozpiska tutaj.


niedziela, września 02, 2012

Japandroids w Warszawie - 1.09.2012



Bez edytu - av i .txt prosto z gorącego podscenium!

Be Forest

Ej, Włochy?
Co by bylo gdyby Curtis byl o wiele mniej utalentowana Wloszka?
Ale ok

Japandroids

2148

Zmiana oldest song - to hell?
(Just be patient, talk among yrslvs)
zamiast rockers
To hell with god
(ale rockrs też)

Playlista przebudowana, a przeważnie grsli tak samo

Aaa house

Pl boring czy exciting!
Przed cr/for (najlepsze z najlepscszych)

Canada workin togthr in pl to make rock and roll happen

Cont thund! <3

I quit girls bo inna gitara z kluczowa struna
Stara rozpieprzona

Last one - best one weve got ;) ivy (cover) nieprawda, no ale

Nooo bdb!



środa, sierpnia 15, 2012

poniedziałek, stycznia 31, 2011

PODSUMOWANIE 2010 - piosenki roku






PODSUMOWANIE 2010 | PŁYTY | EPki | PIOSENKI




Przed Wami ostatnia część muzycznego podsumowania ubiegłego roku na Louder Than Bombs - piosenkowy elementarz 2010. Jest alfabetycznie, z dopasowaniem do potrzeb (tj. z pierwszą literą od artysty lub tytułu utworu), a ilościowo - najskromniej jak się dało, chcieliśmy bowiem, aby w zestawieniu znalazły się numery faktycznie najlepsze i faktycznie ulubione. + przy literach to wyróżnienie piosenek bardzo dobrych i często słuchanych. Zapraszamy do czytania, słuchania, oglądania, a w połowie lutego planujemy złapać w końcu kontakt z nowym, młodym rokiem.






- BEACH HOUSE [+ do wyboru z Teen Dream]

Może to i absurdalne, że przestrzeń 0-9 wypełnia piosenka z dziesiątką w tytule, ale sam utwór - znakomite 10 Mile Stereo - poniżej rejonów dziesiątkowych nie schodzi ani na sekundę. Śmiem twierdzić, że od czasów OK Computer i Exit Music (For a Film) nie powstał tak poruszający numer traktujący ściśle o bezwarunkowej nieprzemijalności uczucia. Beach House dokonują tu niemożliwego i cały rozmach piramid, panteonu, przestrzeni i nieboskłonu zawierają w przytulnym mikrokosmosie pięciu piosenkowych minut, tworząc tym samym muzyczną szklaną kulę z chatką, śniegiem i zaprzęgiem. Jeśli dodamy do tego kapitalny, charakteryzujący zresztą całe Teen Dream, songwriting, otrzymujemy kompozycję wybitną, zaspokajającą muzycznie, a jednocześnie definiującą uczucie bycia lasting part of everlasting love.

posłuchaj
zobacz (live, Primavera Sound 2010)



- BROKEN SOCIAL SCENE (feat. Lisa Lobsinger)

Zdecydowanie najlepsza piosenka na ubiegłorocznej płycie Broken Social Scene swoją repeatowalność zawdzięcza głównie wokalowi, dykcji i urokowi emisji Lisy Lobsinger z Reverie Sound Revue. Powiedzieć szybko i bezbłędnie It's like the all to all the all to all the ultimatum to raz, nagrać jeden z kawałków roku to dwa. To dwa.

posłuchaj
zobacz (live, Primavera Sound 2010)

+ na A:

Aias - A la Piscina
Arcade Fire (poza głównym zestawieniem z powodu nieznośnej sztywności alfabetu) - Ready to Start / Half Light I / Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)



- Spain [+ Here Sometimes / Not Getting There]

Z najbardziej niedocenionej płyty 2010 roku pochodzi utwór dorównujący wielkością opiewanemu przeze mnie powyżej 10 Mile Stereo. Dwa tak miażdżące uczuciowo fragmenty mogłyby z powodzeniem stworzyć zestaw "Mały zawałowiec", z drugiej strony - obcowanie z nimi wynosi słuchacza na niesłychane poziomy ukojenia. Abstrakcyjne kontrasty zostawmy jednak na boku. Spain broni się samo i broni się jako zamknięta całość. Wciągane przez muzyczne wiry, rozciągnięte w nieskończoność wokalizy Kazu Makino (No more calling y___o___u___ i No more missing y__o__u__) rozbijają się majestatycznie o beatowy falochron, a całość zapewnia same przypływy i żadnego odpływu wielkiego zachwytu. Tekstowo jest wyjątkowo ciekawie, w stylu zgoła almodowarowskim (The dancer says he is the one to share my bed) czy nawet bergmanowskim (My sister says: no more calling you), no i cóż, znów chyba zaczyna się tak dziać, że wszyscy grają, a wygrywa... Japonia... i Włochy... no dobra - Hiszpania.

posłuchaj

+ na B:

Best Coast - Our Deal / I Want To



- Careful What You Say

A tu wystarczy belferskie: "jakbyś słuchał, to byś wiedział" i odautorskie zaproszenie do zapoznania się z naszym podsumowaniem EPek. Powtórzę tylko, że Careful What You Say rozpala i przywraca sformułowaniu "koronkowa robota" jego pierwotny seks (lub jeśli wolicie - sens).

posłuchaj

+ na C:

Cults - Go Outside



- ROBYN [+ Love Kills / Hang With Me]

Halo, halo! Takich hymnowych piosenek już się dawno nie robi! Dicho normalne dało nura w nudne, rozmemłane suity dla dresów, a dicho alternatywne chowa się po niszach! Aż tu nagle przychodzi Robyn i nagrywa piosenkę, którą każda szanująca się radiostacja powinna nadawać przynajmniej raz dziennie. Pisałem już pewnie o satynowej strukturze, piano black czerni, błyszczącym szyku, grubym podkładzie, matującym (nie odbłyszczającym, szach matującym!) motywie przewodnim, ale podkreślania perfekcyjności tego kawałka nigdy za wiele. Dancing On My Own? Za każdym odtworzeniem. A must.

posłuchaj
zobacz (teledysk)

+ na D:

Delorean - Real Love / Warmer Places / It's All Ours
Dum Dum Girls - Oh Mein Me / Jail La La / Rest Of Our Lives



- Bombay [+ Mientes (con Julieta Venegas) / Lycra Mistral]

No te vayas a China que alli no tienen cortinas
como las que nos escondieron de todos los demas


i to co potem to najczęściej słuchane przeze mnie pół minuty muzyki w roku 2010. Cały Bombay oferuje wybicie z dna Morza Martwego na sam wierzchołek Mount Everest, a mówiąc językiem "bliższym ludzkich spraw" - wystrzelenie z największej depresji na najwyższe szczyty radości.

posłuchaj
zobacz (teledysk)

+ na E:

Everything Everything - MY KZ, UR BF (patrz: piosenki roku 2009) / Leave the Engine Room



- DEERHUNTER [+ Revival / Desire Lines]

Od razu widzę jakąś di Trevi, Cibeles czy inną tańczącą na Montjuicu i w związku z tym współbrzmię z tym świetnym, najlepszym chyba na Halcyon Digest, numerem, który wessał w siebie pokłady ciepła z całego sezonu grzewczego i teraz oddaje je czyniąc zimę znośną. Pierwsze miejsce w konkursie małych form.

posłuchaj



- Strawberry Skies (feat. Laurel Halo)

Truskawki dobrze schodzą na rynku muzycznym. Wystarczy wymienić epokowe Strawberry Fields Forever, Strawberry Wine (której to płyty można, jak wiemy od wuja Destroyera, słuchać 131 razy pod rząd) czy właśnie ubiegłoroczne Strawberry Skies. Wspaniale wkręcająca piosenka i jedno z najlepszych połączeń chwytliwego songwritingu z pociągającym wokalem od czasów współpracy Vince'a Clarke'a z - cytat za wyświetlanym w TVP Kultura programem o latach 80. w muzyce - Alisonem Mojetem.

posłuchaj
zobacz (teledysk)

+ na G:

Girl Talk - do wyboru z All Day



- THE BIRD AND THE BEE [+ Kiss On My List]

Z cyklu "Samowystarczalni artyści recenzują się sami":

they were playing that song
And then it stuck into my head, stuck into my head


i

When we parked the car, they were playing that song
And we turned it up to ten and started up again


i jeszcze:

Every time I hear it play
I think of you and those summer days
Oh, I can still remember
When I heard it on the radio


posłuchaj

+ na H:

High Places - On Giving Up
Holly Miranda - Waves



- SUFJAN STEVENS

Był sobie król, był sobie paź w wersji 2010, czyli piosenka, która powinna ukazać się na singlu-pozytywce. Sufjan w szczytowej formie.

posłuchaj

+ na I:

Isobel Campbell & Mark Lanegan - Sunrise



- Younger Us

Najlepszy rockowy kawałek 2010? Bardzo możliwe. Younger Us - piosenka nr 1 na dotychczasowym bestofie Japandroids - tłucze skondensowaną gitarą, taranuje mocarnym refrenem, a przy okazji tchnie gęstą nostalgią za fajnym sezonem.

posłuchaj

+ na J:

J*Davey - Fight the Daylight
Janelle Monáe - Cold War



+ Miami Horror - I Look To You

Nie miałem przyjemności zapoznania się z całością ubiegłorocznego Illumination, ale słaba tegoroczna płyta Cut Copy może spowodować, że przeproszę się z Miami Horror na drogach poszukiwania dobrej nuty z Melbourne rodem. Pytanie tylko, czy bez pomocy zjawiskowej w I Look To You Kimbry Australijczycy są w stanie kosić tak dobrymi momentami. Mniam mniam, pyszota.

posłuchaj
zobacz (teledysk)



- DËNVER [+ Mi primer oro / Olas gigantes]

O Maryjanno, czyżbyś była zakochana? Bardzo możliwe, bo Lo que quieras - najcenniejsza zdaje się (zdaje się, bo wybór ciężki) perełka na Música, Gramática, Gimnasia - tchnie bzami, a Marianie Montenegro doprawdy do twarzy marzyć. Cały, niby prosty, trik opiera się na przewijającej się przez utwór nuconej pętli, ale jakże dobra jest ta nucona pętla! Słuchać prosto do ucha.

posłuchaj i zobacz (teledysk)

+ na L:

Lightspeed Champion - Dead Head Blues
Los Campesinos! - There Are Listed Buildings
Lower Dens - Rosie



- Primera Estrella [+ Sufrir (feat. Jens Lekman) / El Almanecer lub No Te Cuesta Nada lub Un Audifono Tu, Un Audifono Yo]

Jeśli uważnie śledziliście (a na pewno uważnie śledziliście) nasze poletko na last.fm, naciągnięcie reguł podsumowania właśnie w przypadku Meny nie powinno wydawać się Wam dziwne. Po wgryzieniu się w ten krótki album nie sposób zorientować się na konkretną piosenkę. Karty LTB zapełniały się już zgłoskami zachwytu nad artykulacją spółgłosek przez młodą Chilijkę, ale naprawdę ciężko nie łapać i nie uwielbiać tych małych smaczków rozproszonych po całej powierzchni albumu. Javiera Mena nagrała kiedyś jeszcze lepszą płytę - debiutanckie Esquemas juveniles (okładka!) wyznacza absolutne wyżyny popu okresu dojrzewania, czaruje niesamowicie dobrymi piosenkami i całkowicie zasłużenie topuje latynoamerykańskie podsumowania płytowe ubiegłej dekady. Wybór Primera Estrella na ten-jeden kawałek do podsumowania może wynikać z jego zawieszenia między aksamitnym, pudrowym charakterem Esquemas... a dyskotekową, do-przodu konwencją Meny. Odpowiedzi, że został wybrany, bo to jedna z kilku najlepszych piosenek 2010 także będą uznawane.

posłuchaj
zobacz (live)

+ na M:

Memoryhouse - To the Lighthouse



- Glitter

Przyciśnięty do muru, wybrałbym pewnie coś z Nouns, ale polemiki z twierdzącymi, że Glitter to najlepszy numer w historii No Age nawet bym nie zaczynał. Nasycenie melodyjnością jest tu zaskakująco spore, ale za taki radiowy sell-out większość grających dziś zespołów dałoby się pokroić. Nie gorzej jest w warstwie lirycznej. I want you back underneath my skin, mimo wywoływania skojarzeń iniekcyjnych, plasuje się w ścisłej czołówce wersów roku, a współgranie refrenowego I've been wonder-iiiing z rozprzężeniem gitar tylko tę pozycję umacnia.

posłuchaj

+ na N:

The New Pornographers - Crash Years
Nite Jewel - Am I Real? (feat. Teen Inc)



- CARIBOU

A to jest najlepsza piosenka w historii Caribou. I nie ma problemu.

posłuchaj
zobacz (teledysk)

+ na O:

Owen Pallett - Lewis Takes Off His Shirt



- You Can Count On Me

Niewiele jest osób, które z wielce monotonnego motywu pa-ra-ra ~ pa-ra-ra | pa-ra-ra ~ pa-ra-ra | pa-ra-ra ~ pa-ra-ra | pa-ra-pa-ra-pa-ra potrafią wykuć fantastyczną piosenkę, która zarazem uspokaja i nie daje spokoju. Niewiele, ale jednak istnieją. O, na przykład Noah Lennox.

posłuchaj

+ na P:

Parallels - Find the Fire / Reservoir / Vienna



- ARIEL PINK'S HAUNTED GRAFFITI [+ Bright Lit Blue Skies / Can't Hear My Eyes]

Wyobraźcie sobie sklep z najlepszymi popowymi hookami, telewizyjnymi hitami lat minionych, radiowym nastrojem nocnych audycji, refrenami tak czepliwymi jak numery, którymi faszerowała Was katechetka. A teraz przychodzi Ariel rzuca się w to wszystko na bombę.

posłuchaj
zobacz (teledysk, reżyseria: Wayne Coyne / George Salisbury)



- THE NATIONAL [+ Anyone's Ghost / Bloodbuzz Ohio]

Sorrow - piosenka stylistycznie i nastrojowo spokrewniona z Daughters of the Soho Riots z Alligatora - brzmi jednak jak ukryty utwór z płyty Boxer. Berninger śpiewa Sorrow's my body on the waves i utrzymuje słuchacza w takim właśnie - melancholijno-bezwładnym stanie. Czarodziejstwo.

posłuchaj

+ na S:

Sleigh Bells - Tell 'Em
Soutaiseiriron - Miss Parallel World / Kininaru Ano Ko
Spoon - Goodnight Laura / Written In Reverse / Trouble Comes Running
Stricken City - Animal Festival



- All Around and Away We Go

I znowu - otwieramy podręczniki na wpisie Wideo dnia #161 and away we go.

posłuchaj
zobacz (teledysk)

+ na T:

Teen Inc. - Friend of the Night
The Tallest Man on Earth - The Dyring of the Lawns
Tokyo Jihen - wedle upodobań ze Sports
Triángulo De Amor Bizarro - De La Monarquía A La Criptocracia
Twin Shadow - Tether Beat / Castles in the Snow / Tyrant Destroyed



- Neuneu [+ First Love / Sex Dreams And Denim Jeans]

No taaak, jest gała radioodbiornika w utworze tytułowym i kopiąca w prąd kolan rozmowa telefoniczna w First Love, ale to Neuneu wygrywa playcountem. Seksapil rozpisany na prostą, taneczną nutę z tak charakterystycznym dla Uffie ironicznym tekstem. You wanna talk about it? Uh! Let her talk about it!

posłuchaj



- The Dawn of Your Happiness Is Rising

Numer 1 z Amoral faktycznie bardzo amoralnie obchodzi się z naszym czasem i każe się powtarzać w długich seriach. Może nie tak długich jak Spectator & Pupil z EPki z 2009 roku, ale może jednak. Zostawmy statystyki i cieszmy się jednym z najlepszych otwieraczy 2010.

posłuchaj

+ na V:

Vampire Weekend - Horchata / White Sky



- Ashes to Ashes (David Bowie cover)

Coverowanie to zajęcie bardzo niebezpieczne. O ile kiedyś, z wywieszonym jęzorem czekało się na smaczki w postaci innych, ciekawych wykonów znanych kawałków, o tyle era masowego internetu, tysiąca i jednego tribjutu i miliona cover-sesji sprawiły, że emocje chciały się odbić od dna i dno zarwały. Raz na jakiś czas pojawia się jednak w tej beczce dziegciu łyżka miodu i takim właśnie miodem na uszy jest Ashes to Ashes w wykonaniu pań z Warpaint. Utwór niby nieruszalny i dziwnie brzmiący poza ustami Bowiego, ale kogo to obchodzi jeśli brzmi tak dobrze?

posłuchaj



- THE HUNDRED IN THE HANDS

Ja wiem, że modły do tak prostego motywu gitary mogą się wydawać na-iwne, ale co ja poradzę - Young Aren't Young zaskakuje. Tłumacząc tę małą językową prowokację wyjaśniam - zaskakuje nie w znaczeniu "zadziwia", a "wskakuje w trybiki". Jeśli to Wam nie wystarcza (to Wam nie wystarcza?) dodajcie piękny wokal Eleanore Everdell i (tak, równie banalne jak gitara) pół-mówione outro. Zresztą, co ja się tłumaczę? Od kiedy to popowy hit nie jest fajny?

posłuchaj



No a teraz już Zapraszamy do słuchania i polecamy się na luty. Ewentualne pominięte piosenki trafią do tegorocznej musztardy. Dzięki i do przeczytania!

czwartek, września 09, 2010

Wideo dnia #137



Po dwutakcie czwartkowych numerów pod opady (Asobi Seksu i Futureheads) zapoznajemy się z nowymi piosenkami Owena Palletta, Marnie Stern, Belle and Sebastian (edit: i Japandroids), ale przede wszystkim:

- jak zwykle siedzimy w większych/mniejszych starociach (non stop Love + wczoraj - dzień Becka pod znakiem komondora i - która to już? - noc z berlińską trylogią Bowiego),
- przesłuchujemy nowego, sprinterskiego (34 minuty), anonsowanego wielokrotnie i zapowiadającego się (Bombay, FM Tan Sexy) kapitalnie Guincha:

YT047 - El Guincho - Pop Negro by Young Turks

[świetna lektura pod przesłuch na Drowned in Sound - sam Pablo o każdym utworze]

- z wielką przyjemnością dajemy nury w nową EPkę Nite Jewel, która (Ramona, nie EPka) nadal brzmi jak Sade Tierieszkowa i wprowadza w modny w ostatnich dniach stan zawieszenia. Czysta przyjemność.



czwartek, lipca 22, 2010

Wideo dnia #120



Zdaję sobie sprawę, że zbyt cicho było na LTB o nowym singlu Japandroids - Younger Us. Bardzo niedobrze - to jedna z najlepszych piosenek roku. Jest lepsza od wszystkich utworów z bardzo dobrego debiutu (+ materiału z No Singles) i lepsza od świetnego Art Czars, czyli seryjnej 7" nr 1. Proste równanie pozwala stwierdzić, że to najlepsza piosenka Japandroids w ogóle. Jak wspominałem przy okazji widea #97 Lekcja Temat: Mieczysław Mgłaa i Mlodym być - motyw przerabiany tu na jeszcze wyższym poziomie uroku niż Young Hearts. Z nawiązką do takich o remember that night you were already in bed, said "fuck it" got up to drink with me instead! sytuacji z życia, nie?



Obiecajcie sobie, że w przyszłym semestrze nie będziecie kserować tych wszystkich notatek, zrezygnujcie z wizyty w kolekturze, kupcie w tym miesiącu same produkty "z jedynką". W każdym z wymienionych przypadków wróżę Wam oszczędność rzędu 40 zł. To jeden z 2500 limitowanych singli Japs (7" + mp3) z wysyłką do Polski. Do it like you do it to me.

PS Tak, to pierwszy raz w historii strony, że wideo dnia już było. U Peela Teenage Kicks też było i to w znacznie bliższym sąsiedztwie.

poniedziałek, czerwca 14, 2010

Wideo dnia #097

A dzisiaj kolejny świetny utwór Japandroids o tym, że nie rozgłos, nie sława, nie stroje, zabawa. Widać cząstka *young* w tytule ich piosenki musi oznaczać dużo dobrego.



piątek, czerwca 04, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 2.





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Piątek był dniem wyrzeczeń i urzeczeń. Wyrzeczeń, bo co prawda trudne wybory były naszą baguetiną powszednią, ale 28. dzień maja sprawił, że bieganie między scenami przestało być metaforą i nabrało kształtu realnego truchtu. Po takiej rozgrzewce można było spokojnie ubrać się w obcisłe, przypiąć sobie numerek i wystartować w niedzielnym biegu El Corte Ingles. Wypadło Wire, wypadło Japandroids - to, przyznacie, poświęcenia XXL. Urzeczeń natomiast, bo kilka piątkowych koncertów to magia i chęć krzyczenia:



i jak trafnie napisał Britt Daniel (jeden z piątkowych bohaterów): I felt so permanently alive. I saw the light. A że potem, w środku nocy, bardziej odpowiednim stał się cytat z Newmana - You had to send a wrecking crew after me, I can't walk right - to już zupełnie inna sprawa.

OWEN PALLETT - 16:00, scena AUDITORI (ROCKDELUX)


Owen Pallett ; fot.: Christoph!

Taka kolejka do Auditori skojarzyła mi się z mocarnym My Bloody Valentine z Primavery 09, ale występ, który rozpoczął nasz koncertowy dzień to zupełnie inna historia. Owena widzieliśmy już w czwartek podczas genialnego koncertu Broken Social Scene (ej, zobaczcie to zdjęcie, już zacząłem szukać wolnego miejsca na ścianie), ale jako fani Patricka Wolfa sprzed zderzenia z dyskotekową kulą, chcieliśmy zobaczyć jego muzyczny równoleżnik. Mogłoby się wydawać, że Auditori jest za duże na tak miniaturową momentami muzykę, ale ta ogromna przestrzeń nie tłamsiła, a unosiła Pallettowskie piosenki. Najlepiej wypadł chyba materiał z Heartland i bardzo udany cover Odessy Caribou. Pisałem na pocztówce, że skończyło się to wszystko ogromną falą braw, która kilkukrotnie rozpieprzyłaby wskazującą łapę z Od przedszkola do Opola (- A jak tatuś woła na kotka? - Chodź tu, sierściuchu jebany!). I nawet jeśli nie czułem się tak dobrze by wstawać z miejsca, sam dołożyłem trochę klaskanych decybeli. Naprawdę dobry koncert.


wideo: mlibis

HOPE SANDOVAL & THE WARM INVENTIONS - 17:25, scena AUDITORI (ROCKDELUX)

Tylko dwie piosenki przy drzwiach, bo zaraz trzeba było biec na pornoli. Wrażenie pozytywne - głos z Fade Into You słyszany na żywo podkopuje ziemię pod nogami.

THE NEW PORNOGRAPHERS - 18:15, scena SAN MIGUEL


The New Pornographers ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


To piosenka o waszym kraju i muzyce techno powiedział AC Newman i The New Pornographers zaczęli swój świetny występ otwierający w piątek główną scenę festiwalu. To nie xx, więc kwestii lidera było znacznie więcej, między innymi taka: Barcelona to moje ulubione miasto na świecie. Nie, nie, zespoły kłamią, ale to szczera prawda. Albo taka: o, jaki ładny widok, co to? i późniejsza dyskusja, czy chodziło o ludzi czy o morze. To morze, które Bradford Cox pomyli w sobotę z oceanem, podczas swojego setu również wychwalając Barcę i Primaverę (to najlepszy festiwal na świecie). OK, wracamy do Pornographers, którzy zaprezentowali się naprawdę świetnie grając set bardzo hiciorski, ze stosunkowo małą ilością utworów z Together (i alleluja). Tak jak w Madrycie pojawili się bez Neko i pornosa-marudy Destroyera, który pewnie nie cieRpi festiwali. Mimo braków kadrowych koncert przemiły i definiujący nazwę imprezy. Podobno w każdej sekundzie średnio ponad 28 tysięcy internautów na całym świecie ogląda materiały pornograficzne w internecie. Obejrzyjcie i Wy.


wideo: louder than bombs

BEST COAST - 19:15, scena PITCHFORK


Best Coast ; fot.: scannerfm

Muzyka Bethany Cosentino pachnie mleczkiem do opalania, jej tegoroczna EPka powinna być przepisywana w przypadku niedoboru jodu, a uzdrowiska powinny nazywać muszle koncertowe jej imieniem. Poza tym, dzięki tej sympatycznej dziewczynie mignęliśmy na Pitchforku, czym wyczerpaliśmy zapotrzebowanie na lans co najmniej do końca roku i możemy spokojnie snuć się po mieście w ciemnych dziadach i bez ray-banów na nosie. Świetny, orzeźwiający występ i serio, w przypadku jakiejkolwiek klimatycznej depresji, zamiast Zabłockiej solanki termalnej wybierzcie Kalifornijską piosenkarkę kapitalną.


wideo: louder than bombs

SPOON - 20:20, scena SAN MIGUEL


Spoon ; fot.: louder than bombs

Cóż za dziwna setlista, czyżby doradzał im Steven Patrick? Chyba jednak nie, bo ten koncert tylko częściowo odzwierciedlał Mozz-filozofię - graj to, czego nie lubią. W przeciwieństwie do bardzo przebojowego zestawu The New Pornographers występ Spoon nie przymilał się, nie łasił i zamiast płynąć, wytrącał z muzycznej równowagi. Niby pojawiało się dużo utworów koncertowo zdatnych, a The Ghost Of You Lingers zawsze wymiata, ale czy kompozycyjnie zestawiony z utworami raczej szorstkimi nie prowadzi do małego zatoru? Żeby nie było - to naprawdę był dobry koncert, ale to chyba kwestia tego, że Spoon po prostu nie grają innych. Rzecz w tym, że za co innego nachwalić się ich nie mogliśmy. Niefestiwalowy, niechlujny, drapiący występ do dłuższego przetrawienia.

PS A, brak Bradforda oczywiście nie pomagał.


wideo: louder than bombs

BEACH HOUSE - 21:40, scena ATP


Beach House ; fot.: louder than bombs

Aaaa, to tak to wygląda. To takie emocje towarzyszą oglądaniu koncertu zespołu, który czarował i podobał się (bardzo!) już wcześniej (Barcelona, sala [2]), a teraz gra triumfalną trasę po najlepszej płycie w swojej karierze. Obcowanie na żywo z narodzinami i wzrostem czegoś gigantycznego sprawia, że zamiast pisać jakąkolwiek relację możemy sobie równie dobrze posolić ubranie. Jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem, hypersensitive dream pop zagrany i ułożony perfekcyjnie, od początku do końca na najwyższych rejestrach emocji, z abstrakcyjnie wręcz cudowną końcówką w postaci 10 Mile Stereo. Teen dream, one soul, one prize, one goal, one golden glance of what should be. To bez wątpienia był rodzaj magii.


wideo: louder than bombs

WILCO - 22:30, scena SAN MIGUEL


Wilco ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Po genialnym Beach House i po wspomnieniach madryckich uniesień poprzeczka dla Wilco była zawieszona na poziomie dobrego dnia Isinbajewej. A tu duża scena, rozprężona atmosfera, gastro-wycieczki festiwalowiczów i średnie (to chyba jedyny taki przypadek w tym roku) nagłośnienie. Mimo tego, w pewnym sensie, Wilco obronili się swoim solidnym materiałem, no bo jak tu się nie wzruszyć przy Jesus Etc. albo siedzieć cicho przy Shot in the Arm. Koncert oglądany z boku i przy fali pierwszego zmęczenia. Trudno oceniać.

PANDA BEAR - 23:00, scena VICE


Panda Bear ; fot.: louder than bombs

Pierwsza wizyta na scenie VICE i pierwsze rozczarowanie tegorocznej Primavery. To nie tak, że jeśli ludzie nie usłyszą Jak pory roku Vivaldiego zmienia się światło to światło zmienia im się na czerwone i wychodzą. Rączki były umyte, zepsute wizualizacje olane i zaraz miał się zacząć świetny koncert. Tymczasem, zamiast wyważonych bram muzycznej percepcji otrzymaliśmy uchylone drzwi do laboratorium, w którym Lennox bawił się nowym materiałem na etapie probówek i eksperymentów. Radość podczas przepięknego Ponytail nie wynikała więc tylko z wyświechtanej mamoniowskiej teorii piosenki, ale przede wszystkim z tego, że w końcu pojawiła się kompozycja udana - poruszająca i porywająca. Dziwny, hermetyczny koncert, który pozostawił mnie z niedosytem i wątpliwościami dotyczącymi nowego materiału wielkiego muzyka.


wideo: louder than bombs

PIXIES - 01:15, scena SAN MIGUEL


Pixies ; fot.: feticeira_org

Jak mówił pewien sfrustrowany polonista i nie PIknikowy nastrój, tylko pikniKOwy nastrój. I właśnie kwesta piknikowej atmosfery i rozłożenia akcentów uszczknęła wielkości temu występowi. Z Pixies na Primaverze było trochę jak z U2 w Chorzowie. Niby potężnie i mocarnie, ale trochę stadionowo i bezdusznie. Niby koncert-siłacz, a ciężko powiedzieć żeby jak żur smakował mi. Ten przekrojowy set - to dopiero była historia muzyki, ale emocje instant ulatywały rozpuszczone w wielkim tłumie.


wideo: stoptheroc

YEASAYER - 02:30, scena VICE

A na koniec duży zawód nr 2. Zamiast oczekiwanej energetyzującej biby otrzymaliśmy koncert napuszony i zmanierowany. Zamiast zapasów muzycznego farszu, sporo muzycznego fałszu. Ślepa uliczka na mapie prawdziwych muzycznych emocji i po dobrej płycie zmiana mojego nastawienia z yeasayera na człowieka raczej kręcącego nosem. Słabe show na koniec znakomitego dnia.