Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nick cave and the bad seeds. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nick cave and the bad seeds. Pokaż wszystkie posty

środa, czerwca 05, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - relacja



Optimus Primavera Sound to propozycja dla czujących pewną więź z mieszkańcem okolic Pilton, który spytany w „Glastonbury” Temple’a, czy wybiera się na festiwal odpowiada: „Tak!”, by po chwili dodać: „Ze strzelbą!”

Festiwale nie są dla samotników, festiwale nie zapewniają idealnych warunków do obcowania z muzyką, festiwale nie polegają wyłącznie na koncertach. To fakty, lecz jeśli tłum mniejszy wydaje ci się bardziej przyjazny niż tłum większy, chcesz - mimo wszystko - w parę dni posłuchać wielu artystów, a twoje ugłaskane i subtelne poczucie humoru nie pozwala ci śmiać się z ciskania w twoje ciuszki litrem piwa - rozważ Primaverę, a szczególnie jej młodszą, portugalską edycję.

Optimus Primavera Sound - bo tak oficjalnie nazywa się ta impreza - to festiwal odbywający się od zeszłego roku w Porto, w Parque da Cidade, na położonych nad Atlantykiem terenach zielonych. Primavera Sound - to oryginalny barceloński festiwal odbywający się w stolicy Katalonii od 2001 roku.
Portoska OPS sięga do korzeni hiszpańskiej imprezy i jest dziś jej bardziej kameralną odsłoną przypominającą festiwale z Parc del Forum (to tam, nad Morzem Śródziemnym odbywa się aktualnie PS) jeszcze z przełomu dekady (edycje 2008-2011*). Mamy tu o połowę mniej scen i mniej zespołów, a w związku z tym mniej bolesnych wyborów i możliwość skupienia się na pełnych koncertach bez sztafety, która pozwala urwać po kawałku z każdego występu. 
Obie Primavery skupiają się zresztą na muzyce i to z niej starają się czynić sedno imprezy. Twórcy programu od lat prowadzą w ramach festiwalu niepisaną akademię alternatywnej klasyki prezentując lub przypominając reaktywowanych mistrzów grających tu jako główne gwiazdy i prezentujących - często w całości - swoje najważniejsze albumy. Z drugiej strony trzymają oni jednak rękę na pulsie muzycznej sceny rozpisując program nowości między  scenę modnego/antymodnego, lecz wciąż istotnego i opiniotwórczego Pitchforka, a eksperymentalne i poszukujące środowisko angielskiego festiwalu All Tomorrow’s Parties.

Barcelońska i portoska Primavera to także festiwale miejskie, ściśle powiązane z miastami, w których się odbywają i angażujące przestrzeń miejską do roli współtwórcy wydarzenia. Dobór fantastycznych lokalizacji, które nie są ogrodzonym polem, na którym tydzień wcześniej rozstawiono sceny to podstawa, ale dodatkowe koncerty w różnych punktach miasta i inne imprezy towarzyszące to ważne dodatki.
Barcelona jest pod tym względem bardziej rozwinięta, ale Porto - jako miasto mniej oczywiście turystyczne i o wiele mniej buchające wydarzeniami artystycznymi - bardziej zaabsorbowane. I mimo tego, że w całej aglomeracji mieszka grubo ponad milion osób uczestnicy festiwalu mogą odnieść wrażenie, że są tu ważnymi gośćmi w centrum uwagi, biorącymi udział w jednym z kluczowych wydarzeń na kulturalnej mapie miasta.

Pisząc o wnikaniu w miejską tkankę trzeba ze smutkiem zaznaczyć, że w porównaniu z ubiegłorocznym debiutem OPS mieliśmy w tym roku mniej Porto w Porto. Kryzysowe cięcia sprawiły, że z programu wypadły niedzielne występy we wspaniałej (architektonicznie i  nagłośnieniowo) Casa da Musica, a program w Hard Clubie został bardzo ograniczony. Mamy jednak nadzieję, że to tylko słabość chwilowa i w kolejnych edycjach te świetne obiekty powrócą w pełnym wymiarze do festiwalowej rozpiski.
Kompromisów finansowych nie odczuliśmy na szczęście w sferze organizacji. Na linii Primavera - miasto wszystko wyglądało znakomicie, a komunikacja do i na festiwal po raz kolejny odbywała się wzorowo. Bez większych problemów obyło się także na terenie imprezy - koncerty rozpoczynały się punktualnie, zmiany były anonsowane odpowiednio wcześnie, przepływ ludzi między scenami przebiegał bardzo płynnie.

Co z muzyką? Bardzo mocny skład i kilka cudownych występów. Zacznijmy jednak od trzech zawodów. Pierwszy to brak Sixto Rodrigueza, który krótko przed barcelońską edycją odwołał swoje występy na obu festiwalach. Drugi to - po raz kolejny na Primaverze - złe nagłośnienie My Bloody Valentine. Widzieliśmy ich na Benicassim w 2008 - brzmieli bardzo dobrze. Potem - dwa razy w Barcelonie w 2009 - w Auditori - zamkniętym obiekcie również bdb, ale na otwartej przestrzeni Parku Forum - o wiele gorzej. Tu niestety znów wysokie tony wystrzelone w kosmos, każdy instrument osobno, brak shoegazowej szumiącej ściany dźwięku. Dziwne, bo nagłaśnianie bardzo różnych grup było i jest kolejną chlubą PS.
Trzeci zawód to słabsza jakościowo reprezentacja Portugalczyków, w zeszłym roku wspaniale obecnych za sprawą choćby Best Youth czy You Can’t Win Charlie Brown.

Przejdźmy jednak do łakoci wybierając to, co naszym zdaniem najlepsze. Pierwsza trójka to bez wątpienia: Svper, Blur i Savages. Grizzly Bear poza podium tylko dlatego, że po paryskim Pitchfork Music Festival mieliśmy ich na świeżo i dlatego nie zrobili na nas aż tak piorunującego wrażenia. 
Pierwszą piątkę zamyka Nick Cave i The Bad Seeds ex aequo z Los Planetas grającymi w całości „Una semana en el motor de un autobús”. Wyróżnienia? The Breeders grający „The Last Splash”, Dinosaur Jr., którzy po raz kolejny sprawili, że Cure’owskie „Just Like Heaven” zabrzmiało jak „Just Like Hell” i stali bywalcy Primavery czyli zespół Deerhunter. 

Parę słów o naszych zwycięzcach:

Svper - duet znany wcześniej jako Pegasvs i opiewany przez nas na łamach Orxaterii** - zagrał cudowny, hipnotyczny set otwierający występy na scenie Pitchfork. Motoryczny mechanizm uderzania w pełen sprzętu stół sprawiał, że odzywały się prawdziwe emocje. Świetny materiał przedstawiony w sugestywny sposób.
Blur - najgłośniejsza gwiazda obu edycji Primavery - nie zawiedli serwując znakomitą, przekrojową setlistę bez zbędnego utworu. Koncert był potężny, muzycznie porywający, a dodatkowo - jak wspomniałem w relacji dla radiowej Trójki - poruszający, szczególnie w momencie dedykowania pięknego wykonania „This is a Low” dotkniętym finansowymi i społecznymi skutkami kryzysu Portugalczykom. 


Savages = najprzyjemniejsza i największa niespodzianka festiwalu; żeński zespół, który na żywo udowodnił, że zasłużył na porównania do Siouxsie and the Banshees i wszelkie możliwe pochwały. Londyńska grupa dowodzona przez urodzoną we Francji Jehnny Beth - która na scenie wygląda i zachowuje się jak hybryda Iana Curtisa, Hillary Swank z „Million Dollar Baby” i Doll z Doll & the Kicks - podpaliła namiot Pitchforka i po Formanowsku zaprosiła wszystkich na ekstatyczne wpatrywanie się w ogień.

Ekstatyczne wpatrywanie się w artystyczny ogień powinno być zresztą jedną z idei muzycznego festiwalu. Także Wy, czujący, że nie odpowiadają Wam końskie zaloty bardziej masowych imprez, Wy, chcący bez spiny acz w skupieniu poobcować z muzyką, Wy, miłośnicy pięknych miast - spytajcie samych siebie, czy wybieracie się na Primaverę, a jeśli odpowiedź zabrzmi „tak”, bez wahania dodajcie: „z przyjemnością”.

---

* W 2009 przez barcelońską Primaverę przewinęło się ok. 76 000 osób, czyli nieco więcej niż przez portoską OPS w 2012 roku.

** Nasz drugi, przeprowadzony na festiwalu, wywiad z grupą ukaże się na naszych stronach już wkrótce.


piątek, maja 31, 2013

Optimus Primavera Sound 2013 - #1

IMG_3827IMG_3678IMG_3684IMG_3687IMG_3688IMG_3691
IMG_3698IMG_3701IMG_3702IMG_3726IMG_3750IMG_3755
IMG_3765IMG_3778IMG_3781IMG_3790IMG_3791IMG_3802
IMG_3803IMG_3807IMG_3814IMG_3820

Po raz kolejny witamy z festiwalu Primavera Sound, po raz drugi z jego portugalskiej edycji. Pierwszy dzień to przede wszystkim: The Breeders grający "Last Splash" z okazji dwudziestolecia wydania płyty, potężny koncert Nicka Cave'a i The Bad Seeds i Deerhunter - jak zawsze na Primaverze i jak zawsze w formie.
W galerii znajdziecie nasze zdjęcia z pierwszego dnia festiwalu. Jutro - dzień drugi, pojutrze - trzeci. W planach mamy też pofestiwalowe podsumowanie, które ukaże się u nas i w magazynie Piana.
Dodatkowo zapraszamy do śledzenia naszych żywych relacji na Twitterze (@ltborx) i Facebooku (popatrz w prawo!). Pozdrawiamy i do napisania!

piątek, grudnia 17, 2010

Wideo dnia #161 [z ostatnich przesłuchań]



TWIN SISTER - Color Your Life

Bardzo fajna EPka. Aż żal, że po kilku świetnych momentach ląduje z lekkim podparciem. Zawodzi głównie końcówka - Galaxy Plateau jest zbyt miałkie na samodzielny numer i przydługie na intro do zamykającego całość Phenomenons. Ale płyńmy od początku. Wszystko zaczyna się długą wzbierającą falą, wbrew tytułowi, spranych muzycznych barw. Nie chodzi o odtwórczość, raczej o atmosferę, bo to właśnie klimatyczne smaczki stanowią bakalie tej małej płyty. Start Lady Daydream brzmi jak zagubiony skarb z Virgin Suicides Air, start Milk&Honey jak któryś z błotnych numerów Waitsa. Ogólny atmosfer to jednak przemoknięty dream pop z szemrzącym (ale nie szemranym) tłem i wokalem na pierwszym planie. Estrellą Twin Sister jest bowiem Andrea Estella, która jednym wersem potrafi wbić kawałek na wysokie miejsce listy utworów roku. W kapitalnym, najlepszym w zestawie All Around and Away We Go robi to, co np. Stina Nordenstam w równie zimowym Get on with your life. Za jednym wokalnym hookiem wywołuje skrajne emocje - palącego podniecenia i błogiego ukojenia i naprawdę zazdroszczę Wam momentu usłyszenia tego numeru po raz pierwszy. Po świetnej płycie Twin Shadowa i Color Your Life Twin Sister powiem coś, za co pewnie można pójść do więzenia. To był dobry rok dla bliźniaków.



LAS ROBERTAS - Cry Out Loud



Jeśli ktoś nie lubi brudnego szumiącego garażowego dziewczęcego grania z dużym ziarnem może nie słuchać i nie czytać. Kto lubi, polubi Las Robertas za bezpretensjonalność, treściwość i możliwość lansu na mieście, bo how cool jest słuchać lo-fi panien z Kostaryki. Po pierwszych przesłuchaniach Las Robertas przegrywają na punkty i z Dum Dum Girls i z Best Coast i z Vivian Girls, ale fakt, że grając w stylu bardzo podobnym i ostatnio bardzo popularnym nadal mogą się podobać i nęcić zasługuje na wyróżnienie. Do lata, do lata, do lata poczekać z braniem na uszy w miasto. W zimie brzmi nie na miejscu.

THE FRESH & ONLYS - Play It Strange

Niby bez przełączania, ale głównie z lenistwa. Płyta, która skojarzyła mi się z Midlake grającymi przed The National. Niby w miłym przygodowym (lasy, góry, morza, ogniska) klimacie, ale często nudnawo i na średnim poziomie kompozycyjnym. Obleci, ja natomiast odpalę sobie Dodos albo poczekam na nowe Fleet Foxes.

TRIÁNGULO DE AMOR BIZARRO - Año Santo

Króciutka płyta łamiąca obietnicę świetnego utworu numer jeden - De la monarquía a la criptocracia. Wygrzane to i w miarę do rzeczy, ale bez polotu i hooków. Poza tym wydaje mi się, że to "bizarre" odnosiło się do "triangle", nie do "love", ale - no sami widzicie - już nie piszę o samej płycie.





W kolejnych przesłuchaniach m.in. Japonia: Nisennenmondai i Soutaiseiriron. To jednak w przypływie wolnego czasu i już po (tak, tak) lizbońskiej playliście. W międzyczasie nadal kochamy się w Dënver oraz, po ostatnich Primaverowych zapowiedziach, ćwiczymy jeszcze tegorocznego Grindermana (Cave w Hali Ludowej to było coś...). I jak zwykle dziesiątki innych rzeczy.

Aha, ściągnijcie jeden z niewielu niewkurzających świątecznych numerów, czyli anonsowany przez nas wczoraj na twitterze I Do Not Care For The Winter Sun Beach House. Oni mają taki rok, że wszystko im wychodzi.

piątek, lutego 29, 2008

porządki i nowości 2008

Cześć. No i tak:

1) Porządki w związku z najlepszymi utworami 2007:

dodaliśmy za pamięci Now Now St. Vincent, ale co ważniejsze: były problemy z tymi playerami (nie wyświetlały wszystkiego), więc zamieszczamy dwa bezpośrednie linki do playlist na youtubie:

część pierwsza
część druga.

2) Porządki w kolekcji internetowej (czyli dodanie wyników naszego muzycznego zakupoholizmu) już wkrótce (myślę, że we wtorek np.).



3) Nowości - 2008,

bo zapowiada się świetny rok (już mamy kilka dobrych, bardzo dobrych i jeden rewelacyjny album) i później możemy nie ogarnąć. Ale zacznijmy może od przykrego działu:

ROZCZAROWANIA


Nick Cave & The Bad Seeds - Dig Lazarus Dig!!!

Niezły singiel i słaba płyta. No, powiedzmy, że dostateczna. Ogólnie dużo rock-łomotu, ale brak witalności świeżutkiej, pachnącej Nocturamy. O wcześniejszych dziełach i arcydziałach zespołu nawet nie wspominam. Fajne jest Midnight Man i ten kawałek przed tym też OK, ale ogólnie to już było, miejmy nadzieję, że wróci więcej.

3


British Sea Power - Do You Like Rock Music?

Nadzieje były spore - po fenomenalnym debiucie i bardzo inteligentnym, wyważonym kroku nr 2 w postaci urokliwego Open Season. "Ta płyta ma kamień zamiast serca" napisał recenzent Pitchforka, ale my aż tak srodzy nie będziemy. DYLRM to bowiem płyta w sumie przyzwoita. Na szczęście średni, dostateczny poziom nie utrzymuje się cały czas. Mamy po prostu sporo wpadek, trochę nudziarstwa (czasem, jak to powiedział jeden z bohaterów Juno, "pachnie zupą"), ale też kilka świetnych momentów. Żeby już nie lecieć Oskarem z Ulicy Sezamkowej, skupmy się na dwóch głównych pozytywach. Pierwszy nazywa się Waving Flags, drugi No Lucifer. Pierwszy pożycza melodię od Such Great Heights Postal Service, ale przetwarza ją w sposób bajeczno-epicki. Powstaje świetny hymniczno-poruszający numer, brawo. Drugi przepisali od Mercury Rev, ale znów przefiltrowanie inspiracji przez własny charakter stworzyło coś bardzo przyjemnego. Więcej hooków nie pamiętam, wszystkich nie-hooków żałuję.

+3

PS. Wszystko to nie zmienia faktu, że występ BSP na Primaverze to jeden z koncertów, których nie możemy się doczekać najbardziej.


Elbow - The Seldom Seen Kid

Raczej w kategoriach rozczarowania, a (znów!) zapowiadało się dobrze. Pamiętacie singla? Nam się podobał - surowy, w klimacie new-westernowym (ale w inny, bardziej dosłowny sposób niż np. s/t Portishead), z fajnym przypieprzeniem w refrenie. Pary jednak brakuje przez 3/4 płyty. Nudnawo bywa często, szczególnie pod koniec (jakieś 3 ostatnie numery). Ale tak jak w przypadku BSP, są momenty do wyłowienia i zachowania. Oprócz wspomnianego, singlowego Grounds For Divorce, jeszcze typowo-Elbowowe Bones Of You i przede wszystkim śliczne, walczykowate Audience With The Pope. A! No i może jeszcze bardzo ładnie zatytułowane Loneliness Of A Tower Crane Driver. Ogólnie jednak wielka szkoda, tym bardziej, że po gigantycznym Asleep In The Back (Newborn! Newborn!!) i dwóch niezłych płytach, Dzieciak jawi się jako spory spadek formy.

+3



PŁYTY DOBRE I BARDZO DOBRE


Cat Power - Jukebox

W sumie nie wiadomo czy ta płyta nie powinna się znaleźć w dziale powyżej, bo biorąc pod uwagę re-we-la-cyj-ność takich albumów jak niezwykłe Moon Pix, wspaniałe You Are Free czy czarujące The Greatest, Jukebox jest w pewnym sensie rozczarowaniem. Nie pomaga dobór utworów - głównie coverów znanych, starych, klasycznych pieśni z repertuaru np. Sinatry (tu akurat bardzo dobre wykonanie New York) czy Janis Joplin. Śliczna Chan, do tej pory wzór i ideał jeśli chodzi o tworzenie prostych piosenek, które nie są ani prymitywne ani nudne, tu czasem osuwa się w okolice interpretacyjnego banału. Jednak często bywa świetnie - wspomniane New York, kapitalna rekonstrukcja Metal Heart z Moon Pix, nowy numer - Song To Bobby, czy pociągająca, tajemnicza wersja Don't Explain z repertuaru Billie Holiday.

4


Beach House - Devotion

Pastele suche i rozmazywanie ich palcami - o tym myślę i to widzę słuchając płyty nr 2 w dyskografii Beach House (btw - świetna nazwa). Utrzymanie tak "rozmazanej" płyty w pewnych ryzach było, podejrzewam, ciężkie, ale chyba się udało. Mnóstwo "czwórkowej" materii do słuchania w tle bądź na pierwszym planie + świetne Gila, Turtle Island (przede wszystkim!) czy Heart of Chambers.

4


These New Puritans - Beat Pyramid

Płyta na granicy czwórki i czwórki z plusem - często hipnotyzująca, rzadziej drażniąca, ogólnie bardzo fajna i do bezmózgiego i do mózgiegu densu. Rządzi Numbers (czy też Numerology), ale podobają się też np. Kasabianowy Elvis, albo Navigate - Colours z wokalami jak z debiutanckiej płyty Klaxons. Poza tym fajowy układ (sprawdźcie sami - mówię tu i o pierwszym i ostatnim kawałku i o ogólnym ułożeniu utworów) i spora siła rażenia. Fajne.

4


The Kills - Midnight Boom

Dobry, prosty rockowy album z dobrymi piosenkami. Dobrze, że są takie płyty. Dobre i proste i rockowe. Dobrze już, dobrze.

4


El Perro del Mar - From The Valley To The Stars

1) Płyta-muzeum. Bardzo pasuje do niej określenie "sztuka". Elegancka, dostojna, przestronna. 2) Wytchnienie od/po i tutaj wstawcie cokolwiek. 3) Spiżarnia z piosenkami w słoiczkach. Więc z jednej strony bardzo artystyczna i poważna, z drugiej kojąca i otulająca, chciałoby się powiedzieć lekka. Prześliczne muzyczne pejzaże tworzy Szwedka na swoim drugim longpleju. Nie tak porywające jak na znakomitym (5 / +5) debiucie, ale momentami wręcz zachwycające (Do Not Despair). Brawo.

+4


Atlas Sound - Let the Blind Lead Those Who Can See but Cannot Feel

Kiedy walnęliśmy się z yoko na trawę w Parku Zachodnim z Let The Blind... na uszach, przyszła mi do głowy pewna pretensjonalna, ale nieźle ilustrująca tę płytę myśl. Otóż - debiut Atlas Sound (solowy projekt Bradforda Jamesa Coxa z Deerhuntera - musztarda 2007) ma strukturę bardzo roślinną. Tworzy go 14 tkanek - bardzo podobnych, ale jednak różniących się masą szczegółów. Całość układa się w bujną liściastą (płyta raczej się ścieli niż kłuje) przestrzeń. Skomplikowane? Niejasne? Hm, włączcie Let The Blind... a zobaczycie jak trudno cokolwiek o tej płycie powiedzieć. Większość czasu to +4, ale jest jedno "ale", które podnosi ocenę solowego projekt Coxa. Ten element to teksty - zazwyczaj pomijane w tego typu "dźwiękowych" albumach, tu stanowią ważną i silną część. Dokładna analiza tutaj.

-5


Vampire Weekend - Vampire Weekend

recenzja LTB

5



REWELACJA


El Guincho - Alegranza!

To co prawda płyta wydana w 2007 r. (przez Discoteca Océano), ale większość świata dowiaduje się o niej w związku z jej reedycją w 2008. Na okładce sztuczne ognia i kolorowa papuga (oko x 18), zabudowania jakby z Barcelonety (artysta - Pablo Díaz-Reixa - tworzy w Barcelonie), kolorowa ryba, palmy, geometryczne, jaskrawe góry i krótki list od twórcy. Hmm. Jakieś pojechane latino? Niekoniecznie, aczkolwiek to też znajdziecie na tej płycie. Z albumu bije bardziej nocna, imprezowa, europejska hiszpańskość - zsamplowana i ułożona w przesmakowity kawał muzyki.

Lekkość, wakacyjność, słoneczność, nastoletniość, seksowność, orzeźwiająca siła Since I Left You The Avalanches wpływa z impetem w genialne, nienormalne kompozycje Animal Collective imponująco chłodząc w ogólnopanującym żarze fragmentami jak z solowego Pandy Beara. Ufff. No ale tak to wygląda! Jesteśmy strasznie ciekawi jak to wszystko wypadnie na żywo (Primavera again), tak, nie możmy się doczekać. W Alegranzy! eksplodują wszystkie uśmiechny pięknych dziewcząt i chłopców, chwilowe zauroczenia, nieprzespane noce, najfajniejsze momenty imprez i co tam jeszcze chcecie.

Nie jest to album kompletny. Takim jest dla mnie np. zeszłoroczne Strawberry Jam AC, które w zabójczym pędzie znajduje czas na dotykającą absolutu "balladę" Fireworks (znów te fajerwerki). Ale nie zmienia to faktu, że Alegranza! to dzieło wybitne. Najfajniejsza laska ostatnich lat, najmądrzejszy przystojniak w kurorcie.

Chłońcie ją, oszałamia.

+5



Uff... to tyle na dzisiaj :-) W następnej notce postaramy się dodać jakieś próbki płyt, o których napisaliśmy. Polecamy też własne poszukiwania, np. na majspejsie. Naprawdę zapowiada się świetny rok. Do kontaktu.