Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ps10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ps10. Pokaż wszystkie posty

niedziela, czerwca 06, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 3.





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Po bezbłędnym czwartku i piątku jak malowanie przyszedł czas na sobotę, która jako najmniej napakowana delicjami dała chwilę wytchnienia, ale oprócz tego przyniosła kilka znakomitych koncertów. Dwa sympatyczne fragmenty - Real Estate i Dr. Dog - to na początkowe przesłuchanie. A potem solowy Bradford, którego nie mogliśmy obejrzeć dwa lata temu.

ATLAS SOUND - 19:15, scena PITCHFORK


Britt Daniels (Spoon) ogląda Bradforda Coxa (Atlas Sound) ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Po dwóch fantastycznych występach zespołu Coxa na PS08 i PS09 przyszła pora na Bradafora i jego solówkie na scenie Pitchfork. Koncert wypadł bajecznie i choć nie tak dobry jak wspomniane miazgi Deerhuntera, zapadł w pamięć z zupełnie innych względów.


wideo: louder than bombs

Otóż wśród całego fest-rozgardiaszu Bradford wyglądał jak postać z innej planety. Postać, która przyjechała nad morze zagrać ludziom kilka piosenek. Nierealny jak preWoodstockowy Max Born śpiewający Don't Think Twice, It's All Right Dylana w przerwie kręcenia Satyriconu (do zobaczenia na świetnej wystawie o Fellinim w Caixa Forum i u nas, niżej). Skok przez fale w sedno muzyki to bardzo ożywcze doświadczenie.



FLORENCE AND THE MACHINE - 20:50, scena SAN MIGUEL

Tu natomiast wielka porażka. Jak długo można naciągać samogłoskę zanim pęknie? Pretensjonalna nuda, spłaszczone hity, denerwująca maniera. Sometimes I feel like saying "Lord I just don't care" But you've got the love I need to see me through? A paszła won.

GRIZZLY BEAR - 21:55, scena RAY-BAN


Grizzly Bear ; fot.: louder than bombs

Wóz tym razem nie nawalił, więc w przeciwieństwie do Górnego Śląska, środkowa Katalonia Grizzlych usłyszała. Zagrali znakomicie, a mi od razu przypomniał się (cytowany zresztą na LTB przy okazji podsumowania 09) tekst recenzenta Uncut - tej płyty trzeba posłuchać wszędzie. Veckatimest, podobnie zresztą jak Yellow House (bo Horn to już trochę inna historia), to płyta tylko z pozoru klimatycznie konkretna. Tak naprawdę utwory Grizzly Bear dostosowują się do przestrzeni, w której są grane. Mogą brzmieć jak przytulne przydymione numery, mogą jak bardzo przestrzenne i żywiołowe (a chodzi tu i o siłę i o naturalność brzmienia) piosenki, jakby uszyte na dużą scenę.


wideo: louder than bombs

Muzyczne wrażenia ogromne zarówno przy ubiegłorocznych hitach (Two Weeks, While You Wait For The Others), jak i przy ulubieńcach trochę już przykurzonych (bardzo wzruszające Knife). I tylko estetyka twarzy nieco niepokojąca - co prawda bez znanych z teledysku koszmarnych świateł, ale z momentami gdy śpiewające licko niepostrzeżenie zamieniało się w Lipko.


wideo: pleasureperhaps

NO AGE - 23:00, scena PITCHFORK


No Age ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Mieliśmy iść na Built to Spill, ale tłum napierający na scenę ATP przegonił nas pod zadaszenie. A że koncert No Age nigdy nie jest zły nie zmartwiliśmy się i nie pożałowaliśmy. Po brawurowych akcjach ekipy Wschodu, (Atlas Sound, Grizzly Bear) przyszła pora na Zachód, a na pytanie How are things on the west coast? Randy i Dean zgodnie z przewidywaniami odpowiedzieli WWWHHOOOOAAA!!!sh away what we create! Bardzo energetyzujący występ, piękne aranże świetnych fragmentów Nouns, bijemy brawo, czekamy na OFFa.

DUM DUM GIRLS - 00:15, scena PITCHFORK


Dum Dum Girls ; fot.: ghostdrone

Rozochocony Zachód kontynuował ofensywę, a po kolejnym koncercie zespołu z LA piosenkowe pytanie Gibbarda Is this the city of Angeles or demons? zaczęło brzmieć wyjątkowo głupio. Po szatańskim darciu ryja na dokładkę grzesznice w pięknych tutaj toaletach, prezentujące jedną z najlepszych płyt tego roku i zaczynające od coveru jednej z moich pięciu ulubionych piosenek The Rolling Stones. W 2008 Primavera skończyła się dla nas absolutnym koncertem Animal Collective, w 2009 finał należał do świetnych Gang Gang Dance, w tym roku odpowiedzialność kończenia spadła na Dum Dum Girls. Po żenadzie na Summer of Music odpuściliśmy Pet Shop Boys (bo to nie można wyjść i trzasnąć Behaviour? trzeba udawać odbiornik telewizyjny?) i na końcówkę wybraliśmy właśnie girlsband z Kalifornii, co okazało się decyzją słuszną i w sumie jednym z najfajniejszych momentów całego festiwalu. Najlepsze na płycie Oh Mein Me wypadło obłędnie, singlowe Jail La La pociągająco, piękne, naiwne, szczeniackie Rest of Our Lives poruszająco. Słuszne pytanie padło kiedyś w ich kontekście. What's not to love?


wideo: louder than bombs

I już koniec? No koniec, ale umówmy się - festiwal żyje. Przez pierwsze pół roku wspomnieniami i grubym ziarnem jutuba, przez drugie pół zapowiedziami kolejnej edycji, datami ogłaszania nowych zespołów i odbitym na palcu klawiszu F5. Żegnamy się więc bez wielkiego smutku, bo Primavero, you’re the reason I’m trav’lin’ on So don’t think twice, it’s all right. Dzięki za dobrnięcie do końca i do przeczytania wkrótce!

piątek, czerwca 04, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 2.





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Piątek był dniem wyrzeczeń i urzeczeń. Wyrzeczeń, bo co prawda trudne wybory były naszą baguetiną powszednią, ale 28. dzień maja sprawił, że bieganie między scenami przestało być metaforą i nabrało kształtu realnego truchtu. Po takiej rozgrzewce można było spokojnie ubrać się w obcisłe, przypiąć sobie numerek i wystartować w niedzielnym biegu El Corte Ingles. Wypadło Wire, wypadło Japandroids - to, przyznacie, poświęcenia XXL. Urzeczeń natomiast, bo kilka piątkowych koncertów to magia i chęć krzyczenia:



i jak trafnie napisał Britt Daniel (jeden z piątkowych bohaterów): I felt so permanently alive. I saw the light. A że potem, w środku nocy, bardziej odpowiednim stał się cytat z Newmana - You had to send a wrecking crew after me, I can't walk right - to już zupełnie inna sprawa.

OWEN PALLETT - 16:00, scena AUDITORI (ROCKDELUX)


Owen Pallett ; fot.: Christoph!

Taka kolejka do Auditori skojarzyła mi się z mocarnym My Bloody Valentine z Primavery 09, ale występ, który rozpoczął nasz koncertowy dzień to zupełnie inna historia. Owena widzieliśmy już w czwartek podczas genialnego koncertu Broken Social Scene (ej, zobaczcie to zdjęcie, już zacząłem szukać wolnego miejsca na ścianie), ale jako fani Patricka Wolfa sprzed zderzenia z dyskotekową kulą, chcieliśmy zobaczyć jego muzyczny równoleżnik. Mogłoby się wydawać, że Auditori jest za duże na tak miniaturową momentami muzykę, ale ta ogromna przestrzeń nie tłamsiła, a unosiła Pallettowskie piosenki. Najlepiej wypadł chyba materiał z Heartland i bardzo udany cover Odessy Caribou. Pisałem na pocztówce, że skończyło się to wszystko ogromną falą braw, która kilkukrotnie rozpieprzyłaby wskazującą łapę z Od przedszkola do Opola (- A jak tatuś woła na kotka? - Chodź tu, sierściuchu jebany!). I nawet jeśli nie czułem się tak dobrze by wstawać z miejsca, sam dołożyłem trochę klaskanych decybeli. Naprawdę dobry koncert.


wideo: mlibis

HOPE SANDOVAL & THE WARM INVENTIONS - 17:25, scena AUDITORI (ROCKDELUX)

Tylko dwie piosenki przy drzwiach, bo zaraz trzeba było biec na pornoli. Wrażenie pozytywne - głos z Fade Into You słyszany na żywo podkopuje ziemię pod nogami.

THE NEW PORNOGRAPHERS - 18:15, scena SAN MIGUEL


The New Pornographers ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


To piosenka o waszym kraju i muzyce techno powiedział AC Newman i The New Pornographers zaczęli swój świetny występ otwierający w piątek główną scenę festiwalu. To nie xx, więc kwestii lidera było znacznie więcej, między innymi taka: Barcelona to moje ulubione miasto na świecie. Nie, nie, zespoły kłamią, ale to szczera prawda. Albo taka: o, jaki ładny widok, co to? i późniejsza dyskusja, czy chodziło o ludzi czy o morze. To morze, które Bradford Cox pomyli w sobotę z oceanem, podczas swojego setu również wychwalając Barcę i Primaverę (to najlepszy festiwal na świecie). OK, wracamy do Pornographers, którzy zaprezentowali się naprawdę świetnie grając set bardzo hiciorski, ze stosunkowo małą ilością utworów z Together (i alleluja). Tak jak w Madrycie pojawili się bez Neko i pornosa-marudy Destroyera, który pewnie nie cieRpi festiwali. Mimo braków kadrowych koncert przemiły i definiujący nazwę imprezy. Podobno w każdej sekundzie średnio ponad 28 tysięcy internautów na całym świecie ogląda materiały pornograficzne w internecie. Obejrzyjcie i Wy.


wideo: louder than bombs

BEST COAST - 19:15, scena PITCHFORK


Best Coast ; fot.: scannerfm

Muzyka Bethany Cosentino pachnie mleczkiem do opalania, jej tegoroczna EPka powinna być przepisywana w przypadku niedoboru jodu, a uzdrowiska powinny nazywać muszle koncertowe jej imieniem. Poza tym, dzięki tej sympatycznej dziewczynie mignęliśmy na Pitchforku, czym wyczerpaliśmy zapotrzebowanie na lans co najmniej do końca roku i możemy spokojnie snuć się po mieście w ciemnych dziadach i bez ray-banów na nosie. Świetny, orzeźwiający występ i serio, w przypadku jakiejkolwiek klimatycznej depresji, zamiast Zabłockiej solanki termalnej wybierzcie Kalifornijską piosenkarkę kapitalną.


wideo: louder than bombs

SPOON - 20:20, scena SAN MIGUEL


Spoon ; fot.: louder than bombs

Cóż za dziwna setlista, czyżby doradzał im Steven Patrick? Chyba jednak nie, bo ten koncert tylko częściowo odzwierciedlał Mozz-filozofię - graj to, czego nie lubią. W przeciwieństwie do bardzo przebojowego zestawu The New Pornographers występ Spoon nie przymilał się, nie łasił i zamiast płynąć, wytrącał z muzycznej równowagi. Niby pojawiało się dużo utworów koncertowo zdatnych, a The Ghost Of You Lingers zawsze wymiata, ale czy kompozycyjnie zestawiony z utworami raczej szorstkimi nie prowadzi do małego zatoru? Żeby nie było - to naprawdę był dobry koncert, ale to chyba kwestia tego, że Spoon po prostu nie grają innych. Rzecz w tym, że za co innego nachwalić się ich nie mogliśmy. Niefestiwalowy, niechlujny, drapiący występ do dłuższego przetrawienia.

PS A, brak Bradforda oczywiście nie pomagał.


wideo: louder than bombs

BEACH HOUSE - 21:40, scena ATP


Beach House ; fot.: louder than bombs

Aaaa, to tak to wygląda. To takie emocje towarzyszą oglądaniu koncertu zespołu, który czarował i podobał się (bardzo!) już wcześniej (Barcelona, sala [2]), a teraz gra triumfalną trasę po najlepszej płycie w swojej karierze. Obcowanie na żywo z narodzinami i wzrostem czegoś gigantycznego sprawia, że zamiast pisać jakąkolwiek relację możemy sobie równie dobrze posolić ubranie. Jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem, hypersensitive dream pop zagrany i ułożony perfekcyjnie, od początku do końca na najwyższych rejestrach emocji, z abstrakcyjnie wręcz cudowną końcówką w postaci 10 Mile Stereo. Teen dream, one soul, one prize, one goal, one golden glance of what should be. To bez wątpienia był rodzaj magii.


wideo: louder than bombs

WILCO - 22:30, scena SAN MIGUEL


Wilco ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Po genialnym Beach House i po wspomnieniach madryckich uniesień poprzeczka dla Wilco była zawieszona na poziomie dobrego dnia Isinbajewej. A tu duża scena, rozprężona atmosfera, gastro-wycieczki festiwalowiczów i średnie (to chyba jedyny taki przypadek w tym roku) nagłośnienie. Mimo tego, w pewnym sensie, Wilco obronili się swoim solidnym materiałem, no bo jak tu się nie wzruszyć przy Jesus Etc. albo siedzieć cicho przy Shot in the Arm. Koncert oglądany z boku i przy fali pierwszego zmęczenia. Trudno oceniać.

PANDA BEAR - 23:00, scena VICE


Panda Bear ; fot.: louder than bombs

Pierwsza wizyta na scenie VICE i pierwsze rozczarowanie tegorocznej Primavery. To nie tak, że jeśli ludzie nie usłyszą Jak pory roku Vivaldiego zmienia się światło to światło zmienia im się na czerwone i wychodzą. Rączki były umyte, zepsute wizualizacje olane i zaraz miał się zacząć świetny koncert. Tymczasem, zamiast wyważonych bram muzycznej percepcji otrzymaliśmy uchylone drzwi do laboratorium, w którym Lennox bawił się nowym materiałem na etapie probówek i eksperymentów. Radość podczas przepięknego Ponytail nie wynikała więc tylko z wyświechtanej mamoniowskiej teorii piosenki, ale przede wszystkim z tego, że w końcu pojawiła się kompozycja udana - poruszająca i porywająca. Dziwny, hermetyczny koncert, który pozostawił mnie z niedosytem i wątpliwościami dotyczącymi nowego materiału wielkiego muzyka.


wideo: louder than bombs

PIXIES - 01:15, scena SAN MIGUEL


Pixies ; fot.: feticeira_org

Jak mówił pewien sfrustrowany polonista i nie PIknikowy nastrój, tylko pikniKOwy nastrój. I właśnie kwesta piknikowej atmosfery i rozłożenia akcentów uszczknęła wielkości temu występowi. Z Pixies na Primaverze było trochę jak z U2 w Chorzowie. Niby potężnie i mocarnie, ale trochę stadionowo i bezdusznie. Niby koncert-siłacz, a ciężko powiedzieć żeby jak żur smakował mi. Ten przekrojowy set - to dopiero była historia muzyki, ale emocje instant ulatywały rozpuszczone w wielkim tłumie.


wideo: stoptheroc

YEASAYER - 02:30, scena VICE

A na koniec duży zawód nr 2. Zamiast oczekiwanej energetyzującej biby otrzymaliśmy koncert napuszony i zmanierowany. Zamiast zapasów muzycznego farszu, sporo muzycznego fałszu. Ślepa uliczka na mapie prawdziwych muzycznych emocji i po dobrej płycie zmiana mojego nastawienia z yeasayera na człowieka raczej kręcącego nosem. Słabe show na koniec znakomitego dnia.

czwartek, czerwca 03, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 1.




PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



EDIT: koncert Pavement z Primavery, pocięty i otagowany / Pavement PS2010 gig (originally recorded from WFMU.org by stu66) now divided into seperate mp3 tracks and tagged : DOWNLOAD



Tego festiwalu na P nie jest w stanie powstrzymać ani wulkan na E ani część narodu na A. Co roku jest inny - w 2008 z mieszanką różnych muzycznych cudów i kapitalną, praktycznie niefestiwalową atmosferą, w 2009 z niebywale czułą reakcją na to nowe w muzyce, w 2010 ze składem gigantem. I nawet jeśli czasami tęskniliśmy do tej bardziej dźwiękocentrycznej, mniej hipsterskiej, a bardziej listenerskiej atmosfery sprzed dwóch lat (choć oczywiście bez przesady, to wciąż good ol' Primavera!), mankamenty większej popularności barcelońskiego festu niknęły w natłoku genialnych koncertów. Było rocznicowo i z rozmachem, z nie zostawiającym czasu na oddech rozkładem jazdy, z historią i współczesnością rozrywkowego grania w pigułce. Niczym praktyczna realizacja idealnego podręcznika do muzyki, zapraszam więc do pianina i jak powiem teraz to teraz.

1,2,3,4, jeszcze nie teraz.

1,2,3,4.

Teraz.

THE BOOKS, których nie było.

A w zasadzie byli, ale zamiast o 19:00 to o 00:30, co krzyżowało ich trochę z Broken Social Scene, a trochę z Pavement. Wielka szkoda, bo The Lemon of Pink to mistrz w swojej klasie, a koncert The Books miał być jednym z najciekawszych czwartkowych wydarzeń. A tak - lektura do nadrobienia.

SURFER BLOOD i TITUS ANDRONICUS - 19:15, 20:30, scena PITCHFORK

Na Surfer Blood zależało nam bardzo umiarkowanie - Astro Coast średnie, twarz lidera z nutą niemowlęctwa (nie chcę myśleć co będzie when he's sixty four), kupony na napoje do kupienia. Zajrzeliśmy więc na chwilę i (zgodnie z przewidywaniami) nie wkręcając się pooglądaliśmy bez obrzydzenia (bo z daleka) ten poprawny rockowy set. Muzyka letnia - niestety w każdym znaczeniu tego słowa.


Titus Andronicus ; fot.: louder than bombs

Bum tarararara za oknami noc
Czego chcesz dziewczyno ja wiem - Tarzana!


Krótka rundka po Forum, a zaraz potem Titus Andronicus. Tu już znacznie ciekawiej, bo jarmarczny powerpop na początek dnia nie jest zły. Patrick Stickles - człowiek o aparycji powiększonego Rumcajsa i scenicznej manierze Tarzana właśnie - żywiołowo zapodawał (ach, co za wspaniały świat!), a i rytmiczne popisy reszty zespołu oglądało się bardzo przyjemnie. Jednak w porównaniu ze środowym Los Campesinos!, zespół z New Jersey (buuu! Go Knicks go!) wypadł słabiej, co zresztą nie dziwi, bo wieśniaki mają płyty lepsze niż Titus. Na +, ale bez większych emocji, poza tym nie do końca, bo przed 21:00 trzeba było iść na scenę Ray-Ban.


wideo: louder than bombs

THE XX - 21:15, scena RAY-BAN


The XX ; fot.: louder than bombs

Pierwsze duże wydarzenie tego festiwalu. The XX zagrali koncert bardzo intymny, o charakterze wybitnie niefestynowym, pozbawionym zbytniego mizdrzenia się, pytania o samopoczucie i żółwika z pierwszym rzędem. Nie chodzi zresztą wyłącznie o brak wodzirejskich ciągot, ale o samą muzykę, którą Londyńczycy rozłożyli nad tym wielkim sceniszczem przytulny namiot. Zaczęło się tak jak płyta - instrumentalnym intrem, które jednak nie przeszło w pozytywkowe VCR, ale zapisało się jako asysta dla największego chyba przeboju grupy - Crystalized. Granie tak dużych koncertów po pierwszej płycie to spory problem (przede wszystkim kompozycyjny), ale nawet tutaj obyło się bez wpadki. Świetnie zagrała jedna z moich ulubionych piosenek - Do You Mind (coverowy b-side z Islands, oryginał tu, xx tu), bardzo dobrze wypadła pokryta skwiercząco-pulsującą folią bąbelkową wersja Infinity. Występ ze stonowaną, podskórną, ale naprawdę dużą siłą rażenia.


wideo: louder than bombs

BROKEN SOCIAL SCENE - 23:15, scena RAY-BAN


Lisa Lobsinger (Broken Social Scene) ; fot.: Daniel Villanueva

Pastwiłem się trochę nad nowym BSS, więc może po tak fantastycznym koncercie czas na Forgiveness Rock Review? Nie do końca, bo nadal uważam, że proporcje między świetną stroną A (EJ! side) a średnią stroną B (PHI! side) są tak gigantycznie zachwiane, że punkty za kompozycję odejmują się same. Nie wiem, czy członkowie Broken Social Scene uważają podobnie, w każdym razie na koncertach, jeśli chodzi o nowości, grają same michałki. Zaczęli swoim nowym robust-hitem - krzepkim, jurnym, szerokim w biodrach World Sick i to właśnie w treściwym, ultramelodyjnym przypierdoleniu należy się doszukiwać źródeł wrażeń-mutantów, które wynieśliśmy z tego występu. Nawet w utwory z pozoru pościelowe/plażowe/zwiewne tchnięta została nowa siła fatalna (cudowne wykonanie 7/4 Shoreline). Tam natomiast, gdzie już na płycie buzowało muzycznymi hormonami, na żywo czwartkową kumulacją emocji rozsadzało wielką czachę sceny Ray-Ban (Cause=Time!). I niby brakowało Anthems i wielu innych hymnów, ale ciężko byłoby je tu naturalnie wpasować, bo zbyt mocno poszli, żeby wracać po ballady.


wideo: louder than bombs

My wracamy za to na moment do nowej płyty, bo warto wspomnieć o tourującej obecnie z BSS Lisie Lobsinger (Reverie Sound Revue, polecaliśmy tutaj). Można narzekać, że nie gra ani Feist, ani Emily Haines, ani Amy Milan, ale no ej, mięso też byś chciał? Poza tym, to właśnie Lobsinger wywindowała (i nie later, a dokładnie wtedy) najlepszy utwór z Forgiveness Rock Record - mrowiące All to All - do top 5 najlepszych wykonów całego festiwalu. Gdyby tego było mało, mamy jeszcze gościnny występ Spiral Stairs (na ciętą ripostę nie trzeba było długo czekać - więcej w opisie Pavement) i Owena Palletta (wiadomo, ziomek). Ale tego nie jest mało - oszałamiający, znakomity, porywający występ. Brawa brawa brawa.

PS W ogóle postać Brendana Canninga. Koleś gra jak mieszkaniec kosmosu, a wygląda jak połączenie Jarvisa z finalistą Wielkiej gry. Mocne doznania estetyczne każdego rodzaju.

setlista

PAVEMENT - 01:00, scena SAN MIGUEL


Stephen Malkmus (Pavement) ; fot.: Shannon McLean

Im dłużej trwał koncert Broken Social Scene, tym bardziej oddalała się perspektywa zobaczenia choćby fragmentu The Books. Skończyło się na tym, że na główną scenę festiwalu trzeba było przejść od razu. Pavement - główna gwiazda wieczoru - przyciągnęli pod San Miguela tłumy. Bardzo słusznie, bo zgodnie z oczekiwaniami zagrali cudownie, a sam fakt słuchania na żywo tych wszystkich pomnikowych kompozycji spowodował całkowite odrealnienie wydarzenia. Po spanglishowej strzałeczce (Oh-la, Quei tahl?) skwitowanej autoironicznym śmiechem ruszyli z dwójki przeznanym i prześwietnym Cut Your Hair. Skończyli Stop Breathin', a w międzyczasie pojawiło się nieziemskiej urody Elevate Me Later, więc zagłębie cudów z Crooked Rain, Crooked Rain (2,3,4) pojawiło się w całości. Oprócz tego dużo Slanted, co ucieszyło mnie niezmiernie. Zagrali m.in. cudowne Here, rewelacyjne In the Mouth of a Desert (z wyj-alongiem zamiast sing-alonga), a przy samym początku masakrujące Trigger Cut. Nie zabrakło też Wowee Zowee - świetnie zabrzmiało We Dance (!), Father to a Sister of Thought, a podczas Kennel District na scenie pojawił się Kevin Drew, który tym samym zrewanżował się Kannbergowi (Kennel to zresztą jego piosenka) za partie w Texico Bitches podczas gigu Broken Social Scene. Poza tym znakomicie wypadły otwieracze dwóch późniejszych płyt Pavement - Stereo i Spit On a Stranger.


wideo: louder than bombs

Wracając do domu pomyślałem sobie, że jakikolwiek by ten występ nie był, uczestnictwo w nim jest wydarzeniem historycznym. Myśl w błoto, to był kapitalny koncert. You sleep with electric guitars? W takie wieczory człowiek nabiera ochoty.

setlista
mp3 stream (WFMU)

DELOREAN - 02:45, scena PITCHFORK


Delorean ; fot.: louder than bombs

Wykrakałem z tym Sleigh Bells i w końcu czasu starczyło tylko na to, żeby zrobić sobie zdjęcie z Alexis (coś jak w parkowej scenie z Reprise, ale z otwartą przesłoną obiektywu). A potem Delorean - wielka niewiadoma, bo po przygodach z Guinchem (który btw wydaje teraz serię epek - Piraci z... nie, z Ameryki Południowej ; opiszemy z pewnością) wiedzieliśmy, że w przypadku tego typu dobrych hiszpańskich wydawnictw, koncert to nadal spora zagadka. Mieszkający obecnie w Barcelonie Baskowie nagrali jedną z najlepszych płyt 2010 i jedną z najlepszych EPek 2009. To zobowiązuje i na szczęście Delorean na żywo nie zawiedli. Na zamknięcie czwartkowej odsłosny sceny Pitchfork zagrali świetny, wybuchowy set (rozumiecie tę terro-niejednoznaczność, nie?). Przez cały roztańczony czas lecieli inteligentną ibizą (sample-chórki!) zanurzoną głęboko w inspiracjach Animal Collective (jeden z nich wygląda nawet jak Geologist). I choć z pewnością nie wysmażyli całego ogromu smaczków z Subizy, zachowali jednak (a może i dzięki temu) czystość rozrywkowej, natchnionej, napędzanej popową elektroniką jazdy. Bardzo udany live, jeszcze lepsza płyta - to co, najmilsi? Do zobaczenia w podsumowaniu roku. A na razie w kolejce Primaverowy piątek. Pewnie już jutro.


wideo: louder than bombs

środa, czerwca 02, 2010

PS10 - video list + Best Coast

PRIMAVERA SOUND 2010 - 20 KLIPÓW / 20 VIDEOS:





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Atlas Sound
Beach House - 10 Mile Stereo
Beach House - Walk In The Park
Best Coast - I'm So Bored (wavves cover)
Best Coast - That's The Way Boys Are (Lesley Gore cover)
Broken Social Scene - All To All (feat. Lisa Lobsinger, Owen Pallett)
Broken Social Scene - World Sick
Delorean
Dum Dum Girls - Play With Fire (The Rolling Stones cover)
Grizzly Bear - Two Weeks
Los Campesinos! - Miserabilia
Maika Makovski
Owen Pallett - Odessa (Caribou cover)
Panda Bear - Ponytail
Pavement - Cut Your Hair
Pavement - Kennel District (feat. Kevin Drew)
Spoon - Nobody Gets Me But You
The New Pornographers - Use It
The XX - Intro + Crystalized
Titus Andronicus

+ 30 FOT (FLICKR)




+ nagranie z Best Coast



O losie, znów ten lans i hype i rejban! Na naszej liście 20 klipów z Primavery (patrz wyżej) pojawiło się m.in. unikatowe nagranie z koncertu Best Coast. Bethany scoverowała I'm So Bored wavves (nawiazując do alkonarkoamoku Nathana Williamsa na Primaverze 2009). My nagraliśmy, Best Coast opublikowała na swoim blogu z dedykacją "For my homie", Pitchfork opisał, a my się ucieszyliśmy.



Czekamy na Crazy For You, a na razie zapraszamy na trzecie już w historii Louder Than Bombs sprawozdanie z Primavery.

PRIMAVERA SOUND 2008 - relacja
PRIMAVERA SOUND 2009 - relacja
PRIMAVERA SOUND 2010 - zapraszamy w weekend

sobota, maja 29, 2010

PS10 - pocztówka nr 3



Pierwszy dzień PS10 (znany jako 'świetny czwartek') zakończył się bardzo surrealistycznie - chóralnym wykonaniem Juxtaposed With U przez niektórych członków okropnie zatłoczonego autobusu. Piątek, który też już za nami, to chyba najbardziej nafaszerowany bakaliami dzień w historii tego festiwalu, a bakalie, jak to bakalie, rozkładają się równo lub nie. Siatka godzinowa gęstniała wczoraj w oczach wymuszając nieprzyjemne wybory. Jednym słowem tragedia antyczna ery facebooka albo tweetujący Hamlet. Być na Japandroids czy nie być - oto jest głupie pytanie, ale co jeśli częstotliwość tego typu pytań wzrasta do poziomu większego niż jedno na godzinę? Trzeba wybierać, ale mimo wspomnianych dylematów mogę z pewnością stwierdzić - to jeden z trzech najlepszych dni w całej naszej historii z Primaverą.


Pallett gra Odessę (niestety kolejka długa - odległość duża - jakość słaba)

Zaczęło się od Owena Palletta, któremu publiczność wypakowanego po sufit Auditori zgotowała owacje na stojąco. Chyba słusznie, bo Pallett wykonał set uroczy i, hm, podniosły, ale bez momentu nadęcia czy zbędnej pompy. No i (podobno po raz pierwszy) scoverował świetnego singla Caribou. Potem lekka obsuwa i Hope Sandoval (czasu starczyło na dwie piosenki), a później świeżo wyciśnięty sok z The New Pornographers (bardzo zwarty, soczysty, przebojowy zestaw). Sun było nadal high (a I był na muzycznym haju), gdy przebiegliśmy w kierunku sceny Pitchfork by zobaczyć część bardzo dobrego występu Best Coast. Dalej kolejna głowa programu, czyli Spoon i ich dziwny koncert (mistrzyni suspensu Mary Higgins Clark zaprasza na dokładną relację pofestiwalową).


Beach House

Ściemniało się i chmurzyło nad sceną ATP, na którą weszli Beach House i zgodnie z oczekiwaniami i nadziejami zagrali jeden z najpiękniejszych koncertów jakie dane mi było widzieć (jak to mówiła pani lat 50-60 po Pet Shop Boys na Summer of Music - no, to już na trzech koncertach byłam). Więcej o tym cudzie za niecały tydzień (oszybydeszczdzwoni).


Beach House - Walk In The Park

Co potem? Średnio nagłośnione Wilco z atmosferą raczej niesprzyjającą, ale nie bez pięknych momentów (opiszemy). No i chwilę później szczyty tragedii wyborów - brak Wire (nieeee!) i Japandroids (słyszeliśmy tylko Wet Hair). Szczęśliwym trafem Les Savy Fav grali akurat Yawn Yawn Yawn, kiedy my zdążaliśmy wśród krzaczorów na scenę Vice gdzie zawiódł niestety Panda Bear. Monotonnym, okołoTombojowym chyba, materiałem sprawił jedyną sporą przykra niespodziankę tego dnia. Nie było strasznie, było średnio (oprócz pięknego Ponytail i kilku przebłysków), ale no średnio na Pandzie, taaato!


Pixnik

Na sam koniec piknikowe Pixies z gigantyczną frekwencją i zadziwiająco dobrą formą Blacka (też opiszemy) oraz kolonijno-orientalny pop Yeasayera, który na żywo okazał się niestety kolejnym rozczarowaniem tego dnia. Poniżej lista klipów z czwartku i piątku, wszystko powoli się wgrywa i na relację będzie gotowe. Tymczasem śniadanie wzywa i queso curado ku radości swej spożywać będę amen.

piątek, maja 28, 2010

PS10 - pocztówka nr 2



Krótko - pierwszy dzień tegorocznej Primavery przyniósł kilka małych zawodów organizacyjnych i atmosferycznych (nie, nie mówię o tym małym deszczu) oraz kilka wielkich zachwytów koncertowych. Główne doznania to piękny set The XX, naprawdę miażdżący występ Broken Social Scene (szturm na listę bestof live) z gościnnym udziałem Owena Palletta (dziś, 16:00), wspaniałe Pavement i świetne Delorean. A to nie wszystko. Więcej oczywiście w naszej pofestiwalowej relacji. Klipy (m.in. Pavement & Kevin Drew - Kennel District i Lisa Lobsinger śpiewająca z BSS jeden z kawałków roku - bajeczne All To All) w trakcie wgrywania.



środa, maja 26, 2010

PS10 - przystawki

Cześć!

Jak nieregularnie to nieregularnie - pocztówka z Barcelony jest jedna i na ostatnią chwilę, bo przecież już dziś wieczorem zaczyna się właściwy festiwal. Barcelona przypomniała nam się z najlepszej strony i znowu poczuliśmy się jak wtedy, gdy tu mieszkaliśmy, a miejscowa ludność rozpoznawała w nas raz Rosjan chcących kupić złoto, raz katalońskich studentów okupujących uniwersytet.



Do rzeczy - w poniedziałek mieliśmy zobaczyć The Ruby Suns, ale te nowozelandzkie śpiochy zamieniły się miejscami z Maiką Makovski (żeby rano wstać na owsiankę i samolot) i to na jej koncert w końcu trafiliśmy. No NowoŻalLandia, trochę się chyba obrażamy. Nie po to przecinamy dzielnicę Raval, w której spora część mieszkańców wygląda jak arabska młodzieżówka Budki Suflera, żeby oglądać po raz kolejny Maikę.



Było jednak w porządku, czasami całkiem fajnie, czasami nieco pretensjonalnie, ale bez większych wpadek, z naprawdę niezłymi momentami i chyba lepiej niż na poprzedniej Primaverze.



A potem przyszła środa i koncert Los Campesinos! - koszmar super niani i amatorów muzyki windy. Wielkie tłumy przed wejściem i liczenie ludzi (w duchu dziękowaliśmy Maice za poniedziałkowe zaobrączkowanie). Co w programie? Wyraźny niepokój ruchowy w zakresie dużej i małej motoryki, niemożność pozostawania w bezruchu przez nawet krótki czas, podrywanie się z miejsca, przymusowe wymachiwanie rękami.



Poza tym - świętowanie czternastych urodzin perkusisty i oblewanie go szampanem (tj. cavą), wparowanie w publiczność podczas kończącego zasadniczy set Sweet Dreams Sweet Cheeks , które zapowiadało jeszcze większe wparowanie w publiczność podczas bisowego Broken Heartbeats Sound Like Breakbeats. Inne highlighty to na pewno Sea z nowej płyty, We Are Beautiful, We Are Doomed z uroczą zapowiedzią: This one is for the locals, not for you, fucking Brits, behave yourself i Miserabilia (wideo niżej), naprawdę to show to kids. Świetny koncert, równie dobry jak ten w Razzmatazzie i jeśli One blink for yes Two blinks for no to mrugam razy trzy, ale oczywiście trzy razy jeden.



środa, listopada 25, 2009

co nowego? + PS10 - suplement

Co nowego ogólnie i co nowego na Primavera Sound 2010 przeczytacie niżej, ja chciałem dodać tylko jeszcze jeden potwierdzony zespół...



WIRE! Szykuje się nie skład, a składzisko.

PS. Tutaj fajny wywiad z Pandą, m.in. nt. n.p. (między innymi na temat nowej płyty, nie?). Płyta ma być mroczno-romantyczna, no no... Mój ulubiony fragment:

Does having a family influence your music all that much? Has having children changed anything?

I’m wary of hitting that vibe too much. You know those guys that have a kid and then that’s all they talk about and you just want them to shut the fuck up. Well I don’t want to be that guy. But it was an important idea for me.

poniedziałek, listopada 23, 2009

co nowego? + PS10




Przeziębiony leżę w łóżku. Jest 15:48, za ok. 12 minut (a może równo za 12 minut, jeśli Katalończycy będą chcieli zaprezentować swoją narodową=katalońską punktualność) skład przyszłorocznej Primavery ma się powiększyć. Czekam niecierpliwie, choć stwierdziłem, że nawet jeśli ogłaszanie zespołów miałoby się zakończyć na wiadomej już trójce na 'P': Pavement-Pixies-Panda Bear i tak pojechalibyśmy do parku Forum z wielką radością. Clubować w tym roku nie będziemy, ale może kiedyś uda się zrealizować cudowny plan Clubu w Madrycie i Soundu w Barnie. Trzeba kupić skarbonkę i ogradzać ją elektrycznym pastuchem.

Odwołali Grizlliego i St. Vincent. Cisną się na usta słowa, które po raz pierwszy usłyszane na wieki już niewinność odbierają. No ale niby ma być w najbliższym możliwym terminie. Zobaczymy.

W każdym razie, w związku z wieloma zawirowaniami, które uderzyły w nas w ostatnich tygodniach kurujemy się muzyką. Stare, piwniczne winyle przyjemnie skwierczą (nowe przyjemnie płyną). Przed chwilą np. słuchając wspaniałego The Dreaming Kate Bush pomyślałem, że mimo wielu różnic Natasha Khan jest dzisiejszym wcieleniem Bush. A na Two Suns jest narratorką z The Dreaming właśnie, która po podróży do przyszłości (przez taneczność 19haties po minimalizm nowoczesnej elektroniki) wraca na pustynię (patrz: 2+2 poniżej) i ujarzmia emocje w piosenki. Poniżej okładka nowego numeru magazynu Loud and Quiet. Fajna, nie?



[wciskam wytarty już klawisz F5, Katalończycy mają jednak sporo wspólnego z Hiszpanami, czekamy dalej]

Co jeszcze ostatnio nawinęliśmy na uszy?

M.in. moja ukochana płyta z dzieciństwa, Breakfast in America Supertramp (nie słyszę tych podśmiechów) kręci się całkiem często. Przypomniałem sobie jej wielkość i to jak w mocarny sposób przenosi do swojego całkiem osobnego świata. Jak obrazy Hoppera albo filmy braci Coen. Nie chodzi tu o "przechodzenie do świata bajek" ani np. "powrót do świata dzieciństwa". Tak otagowany towar okazuje się najczęściej tanią podpuchą, przygranicznym niemieckim gipsokrasnoludkiem. Chodzi o prawdziwe równoległe światy i prawdziwe emocjonalne spotkania. Płyta wielka nie może być pocztówką, powinna być podróżą albo przeprowadzką. Nie za dużo dzisiaj słów na 'p'?

Jeśli nie, to powiem coś o podsumowaniu rocznym, jeśli tak - niech będzie, że to ranking. Powoli się zbieramy, zaczynamy wszystko układać. Dosłuchujemy, odsłuchujemy, ja przenoszę wyżej Farm Dinosaur Jr. (cudowna płyta) i myślę gdzie tu powiesić plakat z okładką. A żeby nie było, że zdziadzieliśmy, teraz wybiegamy w przyszłość. W roku 2010 będzie się działo. Poniżej świetny nowy teledysk Vampire Weekend, a w głowie nowa płyta Beach House. Tak, już słuchaliśmy. Tak, dźwiękiem zajmuje się Chris Coady (płyta z naszego topu wszechczasów - 23 Blonde Redhead, mieszanie przy całym dorobku TV On The Radio, YYYs, Gang Gang Dance, Grizzly Bear...). Tak, to chyba jest ich najlepsza płyta.



No a teraz wracamy do Primavery: hmmm... to jednak przebiega na forum. Mnóstwo mówionej hiszpańszczyzny + katalońszczyzny. Linki do youtube'a. Postaram się coś z tego wyciągnąć. O, jednak będzie łatwo.

Zespoły potwierdzone:

- Panda Bear już na pewno tak = ufff! + urra!
- Ganglians też potwierdzeni (i dobrze)
- La Leyenda Del Tiempo (30 lat później)!!!
- Joker (hmmm)
- Dum Dum Girls (no i ok ; więcej w podsumowaniu EPek 2009)
- Delorean (brawo! tak miało być ; więcej w podsumowaniu EPek 2009)
- The Antlers (nooo, ok!)
- The Wild Beasts (oj dobrze!)
- The Fall (może czas się przekonać?)
- Bloody Beetroots (Samoobrona przyjedzie? edit: nie, lepiej, włoskie electro house!)
- The New Pornographers (taaaak! ale to był fajny koncert!)
- Bis (do nadrobienia)
- Here We Go Magic (do przesłuchania)
- Hope Sandoval & the Warm Inventions (edit: przesłuchane, mmmm!)
- The XX (hurrrrrraaaa!!!!)
- Wilco (hurrrrrraaaa!!!! nr 2)

Koniec, następne ogłoszenie pod koniec roku. Rewelacja.

PS. W Społem wyciągnięto już zakurzone choinki, a ciężarówka coca-coli rozjechała reklamową rozkładówkę. Święta znów przychodzą nie czekając nawet na grudzień. Zamiast kolęd polecamy Sama Cooke'a śpiewającego Billie Holiday. Nastrój śnieżny, jakość najwyższa czego o Oj maluśki powiedzieć się nie da. Chyba zaraz znów każę to sobie wyskwierczeć. Do przeczytania!