niedziela, lutego 27, 2011

niezupełnie o Share the Joy


No niestety, znów się potwierdziło, że wystarczy obejrzeć kilka klasycznych filmów, posłuchać starych płyt i w człowieku wrażliwym budzi się nostalgia za czasem przedembrionalnym. Głębsze pytanie jest just around the bend, bo najciekawsze jest to, czy wielkość została rozcieńczona czy sprytnie się chowa? Masowe lata 00 wymagają uporczywych i nieprzerwanych poszukiwań dobrego towaru. Nie wystarczy już pójść do kina, zapalić wygniecionego papierosa i odpłynąć do innego świata. Gramofonowe igły nie ścierają katowanych płyt, rzadko kiedy kilka razy czyta się te same książki.


Wszechobecność i dostępność wszystkiego sprawia, że wszyscy publikują, a chlubne (rekomendowane przez środowisko oraz inteligentne internetowe systemy) inspiracje działają na coraz to nowych, młodych muzyków, którzy tworzą muzykę na piątkę. Piątkę w skali - oczywiście - dziesiątkowej. Początkowo wydawało mi się, że to kwestia zmniejszającej się liczby przesłuchań, które można poświęcić jednemu nowemu wydawnictwu, ale wydaje się, że to tylko część problemu. Dzisiejszy rynek muzyczny obniża szerokości właśnie do poziomu 5/10. Jeśli spojrzymy na muzykę lat 60., 70., 80., okaże się, że owszem - możemy dokopać się do wielkich pokładów przemilczanego dobra, ale z drugiej strony - to, co popularne jest najczęściej świetne. Problemem ostatnich dziesięciu lat nie jest ogrom muzycznych nieporozumień. Te można spokojnie wpisać na czarną listę. Najbardziej zasmucającym zjawiskiem jest powolne topnienie wierzchołka i rozpływanie się muzycznej masy w wielgachną połać przeciętności. Szuflandia zniknęła, wielkie szufladki są małe, mała - wielka, opatrzona tagiem "średnie i niezłe". Na pierwszy rzut oka sytuacja nie wygląda najgorzej. Teoretycznie lepiej wybierać świetne ze średniego niż ze słabego. Z drugiej strony pozostaje strach przed przeoczeniem i wpadnięciem w recenzenckie koleiny. Powód? Przerobienie całości materiału staje się fizycznie niemożliwe (nie każdy jest przecież Makowieckim), a modne środowiska - rozmawiające językiem pseudonaukowym (spoko, ja tylko raz i zaraz kończę) lub trendy niedbałym - promują i negują, a brak czasu na dogłębne odsłuchy wspomaga przyswajanie kategorycznych opinii. Nie chodzi oczywiście tylko o muzykę. Opłacane listy literackich "bestsellerów", winiarski przemysł producencko-degustatorski (polecam film Mondovino i teksty Marka Bieńczyka), karykaturalny świat mody. Wszystko to pada na żyzny grunt. Dzisiejszym sukcesem jest zaistnienie na shoutboksie, wrzucenie teledysku na facebooku (pod kolor zdjęć z ostatniej uroczej wycieczki), zjechanie lub oklaski dla najnowszego krytycznego tekstu któregoś serwisu. Każdy ma głos i nie waha się go użyć. Każdy głos jest inny, ale większość w masie jest podobna i promuje jej wysokość Mierność.


Przyciągnięcie sztuki do odbiorcy bywa niesłychanie przyjemne. Mailowa korespondencja z osobami, które rozszarpują nas swoją twórczością to prawdziwy orczyk na Olimp, ale plakatowość gwiazd lat minionych ma w sobie coś jeszcze bardziej boskiego. Dlatego tak bardzo cieszę się, że Tom Waits wszedł do studia, dlatego denerwuje mnie kolejny very-best-of Morrissey'a, który odwlecze premierę nowej płyty. I naprawdę, nie chodzi o to, że tego wszystkiego już dzisiaj nie ma. Nie cofnąłbym żadnej piątki - tym razem w skali piątkowej - przyznanej płytom z ostatniej dekady, nie zapomnę wielu koncertów 'dzisiejszych' wielkich. Nie przewijajcie strony w poszukiwaniu youtube'owego okienka z I Just Wasn't Made for These Times. Fejsowe lanse i miejskie bounce bezwarunkowym odruchem puszczam bokiem, chwalę sieć za warunki i możliwości, mieszam cyfrowe piosenki, ale kupuję też mnóstwo kompaktów i winyli, jeżdżę na festiwale i często zachwycam się nowymi płytami. Jeśli I long for the days they used to say 'Ma'am' and 'Yes sir' to tylko częściowo i wybiórczo. Czy drażni mnie ten rozcieńczony mental, który pasuje do rozcieńczonej artystycznej sytuacji w roku 2011, latach wcześniejszych i - z pewnością - późniejszych? Tak. Czy drażniłby mnie inny - gwiazdorsko ustalony? Nie wiem, ze wskazaniem na tak. 

Przed chwilą chodziło mi tylko o to, że większość tegorocznych albumów, które miałem okazję przesłuchać jest właśnie "niezła". Niby to komplement, ale sama budowa tego przymiotnika jasno wskazuje, że "niezłej" niebezpiecznie blisko do "niedobrej". Powiem więcej - przed chwilą miałem jedynie napisać, że niezła ta nowa płyta Vivian Girls, a miejscami nawet dobra. Lepsza chyba od debiutu, słabsza od najlepszego dotąd Everything Goes Wrong. To właśnie chciałem dziś powiedzieć, ale trochę się rozpisałem. Nie najlepiej będzie to wyglądać na Facebooku.

piątek, lutego 25, 2011

Real gone? Not anymore!

Tom Waits nagrywa nową płytę!
Płyta = płyta! + często płyta = trasa!
Płyta! Płyta! Trasa! Trasa!



“Good News! Tom is currently in the studio working on his next album. Stay tuned.” 

środa, lutego 23, 2011

Will Do - nowe TV On The Radio!



Panie i Panowie, przed Wami nowa, znakomita piosenka TV On The Radio! Nowy album - Nine Types of Light - ukazuje się nakładem wytwórni Interscope już 12.04, czyli za 48 dni. A teraz już ich Float On, czyli Will Do:

TV On The Radio - "Will Do" by Interscope Records

MP3 (webrip)

wrzutnia

Od dziś na Louder Than Bombs nowe okienko nad postami. Wrzutnia nocna będzie służyła do przekazywania ważnych lub interesujących informacji, o których nie powstanie (lub powstanie, ale przy innej okazji) osobna notka. Takie rozwiązanie zapewni częstsze aktualizacje w okresach braku czasu na redagowanie strony oraz zapobiegnie nawiewaniu licznych muzycznych przyjemności. Maksymalna pojemność boksu to 3 wiadomości (edit: no dobra, 3-5), każda nowa wypierać będzie dolną starą. Sorry, that's life. Zapraszamy i pozdrawiamy // LTB

o tych paniach












To ciekawe: Wstałem dziś z Angel Deradoorian w głowie, a wieczorem przeczytałem, że wydała ona dzisiaj dzieloną 7", którą oczywiście natychmiast zamówiłem. Część Deradoorian to naprawdę wspaniale surowa , wyprodukowana przez Avey Tare'a Marichka - skowronek na uwięzi mechanicznej muzycznej pętli. Obie strony splitsingla do odsłuchania tutaj. Bardziej zainteresowanym oferuję mailowo zripowaną empetrójkę.

To ciekawe 2: Od wczoraj przesłuchuję nową płytę Lykke Li. Uważam, że jest naprawdę niezła i stwierdzam bez zbędnego dumania, że jest czwartą tegoroczną płytą, która mi się podoba. Najlepszy chyba fragment - prężące się pod piątką Get Some - daje z liścia wszystkim czterem lady marmalade i bez wysiłku pulsuje dalej pociągającym, kabaretkowym flowem, żującym gumę wokalem i charakterystycznie przekorną nawijką:

Like the shotgun I can't be outdone
I'm your prostitute, you gon' get some
Like the shotgun needs an outcome
I'm your prostitue, you gon' get some


Wounded Rhymes nie składa się jednak z samych chwytliwych quickies. Po raz pierwszy byłem z Lykke w niebie po usłyszeniu debiutanckiego Little Bit, po raz drugi - po doznaniu koncertowego I'm Good, I'm Gone z nagranej dla iTunes żywej EPki, po raz trzeci - po spotkaniu z After Laughter (Comes Tears) z singla dzielonego z El Perro del Mar, a po raz czwarty, gdy zachłysnąłem się pochodzącym z nowego albumu, mocno disnejowskim, tęsknym i przestrzennym Love Out Of Lust. We will live longer than I will / We will be better than I was - no było to wszystko, było, ale mimo wszystko!

Trzeciego wczesnego faworyta z drugiego długograja Szwedki zostawiłem sobie na koniec, bo to właśnie z nim związana jest hipotetyczna ciekawostka z tytułu poprzedniego akapitu. Chodzi o otwieracz - równo trzyminutowe, baaardzo predestynowane do otwierania płyty Youth Knows No Pain, w sercu którego leży centralny motyw Depeszowego Strangelove. No i cóż - zapisałem to sobie przemykając autobusem A przez wyludnione miasto, wróciłem do domu i przeczytałem, że Bat For Lashes właśnie scoverowała Strangelove do reklamy Gucciego. Zaczyna się u mnie wykształcać swoisty fear of music, bo jak powiedziałby właściciel prochowca: "coś za dużo tych zbiegów okoliczności". Wrzucam więc do znudzenia kawałki już spalone. Albo w ten sposób tłumaczę sobie po prostu kilkunasty repeat Marichki lub Lykkowej "piątki".


Lykke Li - Wounded Rhymes (Hype Machine Album Exclusive) by LykkeLi

poniedziałek, lutego 21, 2011

cd in the mailbox, tv on the radio

Miałem dziś marudzić, że z szesnastu przesłuchanych tegorocznych płyt bardzo podoba mi się jedna, a po prostu podobają mi się dwie, ale to może poczekać. Dziś się cieszymy, a dwa główne powody radości to:

1) PRZESYŁKA Z CHILE, czyli Dënver - the most distant shiping


Pieczątka na kopercie informuje, że nasz egzemplarz Música, gramática, gimnasia - albumu nr 8 roku 2010 wg LTB - został - jak większość paczek, które przychodzą do nas spoza kontynentu - objęty procedurą dopuszczenia do obrotu. Jako że test został zaliczony, a płyta zakończyła w naszej skrzynce swoją transatlantycką wyprawę, od dziś możemy już całkowicie legalnie, fizycznie i z jeszcze większą przyjemnością repeatować jej obroty w mechanizmie odtwarzacza.

Wydanie (papierowa okładka, plakatowa książeczka) jest piękne niczym Los Bikers czy inne Lo que quieras, ale dziś Waszą uwagę chciałbym skierować na małą, widoczną po kliknięciu w zdjęcie obok, karteczkę dołączoną do płyty przez szefa wytwórni Sello Cazador. To właśnie rzeczy, które robią nam dni.






2) TV ON THE RADIO w Berlinie


Po cichu liczyłem na ich występ na tegorocznej Primaverze, ale gdy okazało się, że jedyną konferencyjną konfirmacją na R jest Rubik, zamiast klaskać skierowałem swoje marzenia na bliższy zachód. Raz już prawie-prawie widzieliśmy TV On The Radio w Niemczech. Było to po wydaniu płyty, która wygrała nasz rok 2008, po ukazaniu się albumu, który wspaniale nawiązał do debiutanckiego OK Calculator z 2002 roku stając się OK Computer lat 00. Nie chodzi tu jedynie o niesłychaną jakość każdej piosenki z Dear Science, ale także o ogromną uniwersalność tej płyty, która - dodajmy: fantastycznie skomponowana - z jednej strony zawiera najbardziej zabójcze hity dekady, z drugiej po mistrzowsku operuje ponadczasową balladą. Z jednej strony wytacza na nas ogromnie czepliwe gilgotki, z drugiej strzela najwyższej próby pluszem. Uniwersalność jest zresztą cechą charakterystyczną całej znakomitej twórczości TV On The Radio. O wszechstronnej producenckiej działalności Davida Sitka pisaliśmy nieraz, skupmy się zatem tylko na dyskografii zespołu. Przełomowa EPka Young Liars - zawierająca tę wspaniałą, lepszą, rozkręcającą się jak silnik airbusa na pasie wersję Staring At the Sun - mieści w sobie zarówno grubą, miejską, beatową noir kreskówkę jak i niebiańsko czyste, planetarne pasma uniesień.





Desperate Youth, Blood Thirsty Babes i Return to Cookie Mountain operują podobnym mechanizmem zakładającym jak największą możliwą kompletność. Zasada jest niby banalna i w historii muzyki popularnej od początku obecna. Tu nie chodzi jednak o proste miksowanie sypialnianych szansonów i livingowych przebojów. Gra toczy się o stuprocentowe całości na płaszczyźnie piosenek i całej płyty. Albumy dobre balladowo bardzo często faszeruje się przebojowymi wypełniaczami pod radio, płyty ewidentnie hitowe chłodzi się ckliwą pościelówą. Wielkość muzycznych piguł TVOTR polega natomiast właśnie na tym, że nie zawierają one pektynowej otoczki, gumy arabskiej, substancji wspomagających, lakieru sacharozy. Czysta postać szybciej rusza, lepiej działa, bardziej uzależnia i sprawia, że muzyka staje się oh, fucking eternal.

Czekamy więc na nową płytę i od dziś na Berlin 24.06. God. I. Like. It.

niedziela, lutego 20, 2011

Prima Janerka i zmiany w Muchach


Dziś anonsujemy jedynie zmianę w Muchach (nowa płyta: Chcę ci coś powiedzieć jeszcze w tym roku)

OUT: Maciejewski
IN: Pielka (od Janerki)

oraz cieszymy się na koncert Lecha we Wrocławiu (1.04).

Tak, oznacza to, że dziś nie piszemy nic o zespole na R.

sobota, lutego 19, 2011

The King of Hmmm - pierwsze wrażenia z nowego RH - notatki z przesłuchania [10]


Niespodziewanie już On a Friday poznaliśmy The King of Limbs, a ukazanie się nowej płyty Radiohead to nawet nie info na żółtym pasku. To osobna czołówka, nowy dżingiel, prowadzący w strojach galowych. Od momentu nagłej notatki zapowiadającej wydanie longpleja, cały świat zastanawia się czy ci piekielnie zdolni artyści znajdą się po raz kolejny w grupie RH+ czy może w końcu osuną się do nieubłaganego (ale czy aby na pewno?) RH-. Ocena na Rate Your Music wynosi aktualnie 3.60/5.00 i - co ciekawsze - jest składową 856 poszczególnych punktowych recenzji. Każde stuknięcie w F5 to kilka ratingów więcej. W takim tempie, w drugim (a oficjalnie: w pierwszym) dniu społecznego funkcjonowania album ten przekroczy 1000 kliknięć w sędziowskie gwiazdki. Mało jest grup, które publikując dziś niecałe 40 minut nowej muzyki mogą liczyć na tak wielkie zainteresowanie. Z jednej strony jest to wyznacznik marki, z drugiej bolesny garb, bo płytę Radiohead ocenia się nie jako album, a właśnie 'album Radiohead'. Można silić się na oderwanie od tego schematu, ale dźwiękowa podświadomość wypuszcza obiektywizm tylną furtką muzycznego (radiowego) łba.

Mamy więc 8 piosenek i mnóstwo zmartwień, bo po pierwsze - co jeśli nie podoba mi się moje Radiohead, po drugie - co jeśli podoba się mi, ale jednocześnie nie podoba się modnemu towarzystwu, które alternatywnie odcina się od mody na RH? Pomijając błahe problemy strategii, która może dodać nam lub odjąć znajomych na laście, pozostaje kłopot kluczowy - kłopot muzyczny. Okazuje się, że The King of Limbs nie jest albumem, który w tej nadrzędnej kwestii przychodziłby nam z pomocą. Płyta nie jest z gatunku poruszających (stare dobre Radiohead), eksperymentalnych (nowe dobre Radiohead) czy po prostu ewidentnie znakomitych (dobre Radiohead). Bardzo ascetyczna, elektroniczna, niemalże ambientowo monotonna, beatowa i Yorke'owa, bo faktycznie najbliższa solowemu Eraserowi z 2006 roku. Pamiętam recenzję Hail to the Thief autorstwa Pawła Kostrzewy, która kończyła się stwierdzeniem, że pozornie wszystko z tą płytą OK, może poza tym, że "nie wywala w kosmos". Biorąc pod uwagę kosmiczną jakość Hail można powiedzieć, że Kostrzewa zaliczył tą opinią poważny falstart. Gdyby zachował ją 'til the morning after miałby pierwszorzędnego, idealnie pasującego leada.

Bliską moim odczuciom opinię znalazłem wczoraj na wspomnianym RYMie. Wygłosił ją użytkownik BowsAndArrows, a brzmi ona następująco: "As is the case with almost every good album I've ever heard, upon first listen I don't like this a lot, yet I immediately want to hear it again." Co z tego wynika? Kolejne kłopoty, bo 1) czy naprawdę jest tak z większością dobrych albumów, 2) czy chcę słuchać tej płyty na repeacie, bo a) naprawdę jest podskórnie dobrym, wolnym growerem, b) bo chcę żeby nowe Radiohead mi się spodobało? O ile pierwsze pytanie spokojnie możemy wrzucić do zakurzonego wora z niepotrzebnymi teoriami, o tyle odpowiedź na drugie może rozwiązać dręczącą zagadkę.



Komputer nie pomaga, rzuca suchym wynikiem - Your predicted rating 3.85. Poszukiwania muszą więc trwać dalej. Stosując metodę skupienia się na detalach wyłowiłem do tej pory dwie piosenki, które poruszają mnie już teraz, więc ewentualnie mogą rozrywać mnie później. Pierwsze odsłuchy mówią jasno - ten album faktycznie jest królem kończyn, bo to, co najlepsze znajdujemy 'na dole' strony B - pod numerami 6 i 8. Codex buduje się na bardzo typowym dla Radiohead podkładzie - lekkim jak wata cukrowa wokalu Yorke'a i zapętlonej, smęcącej partii fortepianu. Zamykacz - bardzo eraserowy (utrzymany w lotno-musującym klimacie, który mocno kojarzy mi się z tym niegdysiejszym pożeraczem czasu) Separator to natomiast utwór, który - ze względu na And if you think this is over. Then you're wrong w tekście - dał niezadowolonym nadzieję, że King to tylko przystawka przed daniem głównym, tylko tkol1.rar zapowiadający tkol2.rar. Fakt - sama obecność takich przypuszczeń podkopuje nieco pozycję materiału, ale nie powiem - po pierwszych razach z wałkowanymi ośmioma kawałkami też cicho liczyłem, że to jeszcze nie koniec.

Tytuł notki brzmi 'pierwsze wrażenia', nie chcę więc wgryzać się w ewolucję odbioru. Wracając do cytowanej recenzji BowsAndArrows mogę jedynie dodać, że faktycznie - wielkie płyty nie prują duszy za pierwszym cięciem, ale chyba zostawiają jednak w słuchającym pewien zadzior, linię startu dla dalszej ekspansji. Pomimo kompletnego braku odrzutu i sporej chęci dalszego obcowania z tą muzyką, na The King of Limbs takiego punktu zaczepienia nie znalazłem. Czas pokaże czy przesłyszałem się i I'm wrong czy może po prostu tym razem heart skipped a beat.

środa, lutego 16, 2011

ele mele - ele ctrele - ele ctre lane


Electrelane wracają! Kiedy wczoraj, opisując styczniowe wydawnictwa muzyczne, polecałem w nawiasie utwór I Promise You z debiutanckiej długogrającej płyty Katy Goodman (basistki Vivian Girls), korciło mnie żeby do nich nawiązać, bo numer ewidentnie dryfuje w stronę No Shouts No Calls (albo łagodniejszej strony The Power Out). Imperatyw treściwości i zasady składni języka polskiego zrujnowały mój plan, ale los dał mi drugą szansę, bo oto okazało się, że właśnie - Electrelane wracają! Pamiętam jak dziś, że dziewczęta z Brighton zagrały - zgodnie zresztą z moimi cichymi przewidywaniami - najlepszy koncert mocnego OFFa 2007. Chciałem nawet zacytować swoje pianie, ale w sieci z artykułu została wzmianka na stronach biblioteki:

431. ŚWIATŁY, Krzysztof: OFFensywa niezależnych:zakończył się OffFestival w Mysłowicach I Krzysztof Światły.- Fot. II Dziennik. - 2007, m 193, s. 20,

a papierowa wersja Dziennika leży tam, gdzie gromadzą się wszystkie 'drugie' skarpetki. Wszystko to jest jednak mało istotne, bo wiecie co? Electrelane wracają!

Wideo dnia #179 + nowe przesłuchy / PREMIERY 2011



Bardzo dobrze się składa, że już teraz możemy czekać na:

RESZTĘ LUTEGO:

- King of Limbs Radiohead (w sobotę),
- We’re New Here Gil Scott-Heron And Jamie Xx (21.02; dobre),



- Best of Gloucester County Danielson (22.02),

MARZEC:

- Belong The Pains of Being Pure at Heart (marzec),
- Wounded Rhymes Lykke Li (1.03),
- Build a Rocket Boys! Elbow (7.03 ; rzut ucha na cały album tutaj),
- Collapse Into Now R.E.M. (8.03),
- No Color The Dodos (14.03),
- Angles The Strokes (21.03),
- Gimme Some Peter Björn & John (28.03),

KWIECIEŃ:

- Raven in the Grave The Raveonettes (4.04),
- Blood Pressures The Kills (5.04),
- Share the Joy Vivian Girls (12.04),
* - Nine Types of Light TVOTR (12.04),
- Tomboy Panda Bear (12.04; Last Night At The Jetty w wersji płytowej tutaj),
- Walk the River Guillemots (18.04),

MAJ:

- Helplessness Blues Fleet Foxes (2.05),
- 5 Lamb (5.05),
- Eye Contact Gang Gang Dance (9.05),
- Live Fantastic Man Man (10.05),
* - Street of the Love of Days Amor de Días (Alasdair MacLean - Clientele i Lupe Núñez-Fernández - Pipas; 17.05),
- Codes and Keys Death Cab For Cutie (31.05),

CZERWIEC:

* - Suck It and See Arctic Monkeys (6.06),
* - It's All True Junior Boys (14.06).

[niektóre piosenkowe zapowiedzi znajdziecie tutaj] ; * - edit

*** LENIWY LINK, czyli wiosenno-letnie premiery na Pitchforku

Styczniem i początkiem lutego niepodzielnie trzęsie królowa PJ w wielkiej formie, dwór wypełniają natomiast płyty słabe, przeciętne i - co najwyżej - niezłe. Zawodzi The King Is Dead - nowe, przeproszczone Decemberists, ani przez chwilę nie zbliżające się poziomem do berlińskiego koncertu sprzed 4 lat (14.02.07), fantastycznych płyt 1-4 (czy nawet do słabszego Hazards of Love) i dowodzące, że o wiele więcej muzycznej ekscytacji przynosi jednak zgon królowej. Dalej - nowa, ocierającą się o nieporozumienie płyta Hercules and Love Affair, nudne Tennis, nie nawiązujące Cut Copy (po 1. przesłuchaniu uszy robią Australijczykom to) i przehajpowany James Blake, którego faktycznie słucha się jak przyzwoitego remix-albumu Antonego. Z rzeczy przyjemniejszych - zupełnie niezłe, ale znów - żadne w porównaniu z debiutem - The Go! Team (fajne to z Best Coast, jak radiowy poprock niektórych numerów Hole, dobre dobre), solowa basistka Vivian Girls - La Sera (I Promise You!), utrzymujące się na powierzchni British Sea Power (świetny otwieracz) czy tradycyjnie dobry Destroyer.

W ramach protestu gramy - zupełnie bokiem - początek nowej składanki Clubu Fonograma. Wiedzieliśmy, że Argentyńczycy nie przejdą nad chilijskim 2010 (np. o, i o) do porządku dziennego i nie pomyliliśmy się, bo ustawka z wąskimi zaczyna się już teraz. Nuevas bienvenidas Amor Elefante to zamknięta w małym puzdereczku kropla gitarowej krwi, 'na zdrowie' wystrzelona w podziurawioną paszczę Atakamy. To co - Panie z Wami!

poniedziałek, lutego 14, 2011

Nowa płyta Radiohead


+ z cyklu "on znowu to zrobił - i niech robi!":

nowa płyta Radiohead 

już 19.02 (wydanie fizyczne - 9.05)

więcej informacji: http://thekingoflimbs.com/

Notatki z przesłuchania [9] - PJ Harvey - Let England Shake [+ sample]


Kiedy okazało się, że PJ nagrywa album o otaczającym nas świecie, wstrzymałem oddech. Po pierwsze - w rzeczywistości postBonowskiej takie deklaracje muszą niepokoić, po drugie - siła płyt Harvey tkwiła zawsze w piosenkach zwróconych do wewnątrz, tylko czasem wypuszczających się na powierzchnię, na łowy kumulowanych w środku emocji. Szorstkie początki kariery, potężny błysk popowego, piosenkowego geniuszu na Stories From the City, Stories From the Sea, świetne, skontrastowane Uh Huh Her, intymne, skansenowe White Chalk czy nawet występ w Kongresowej - wspólnym mianownik? Stany Wewnętrzne Człowieka.

Nagły zwrot od endo do egzo mógł być zwiastunem porażki, jaskółką latającą na tyle nisko, by zahaczać o rozległe krzaczory nowej muzyki przeciętnej. Głupi potomkowie nadziei, którzy zawierzyli Harvey i z pasją nabijali liczniki jutubowych przedpremierowych klipów mogą jednak spokojnie i triumfalnie mlaskać z przekąsem. Let England Shake to jedna z najlepszych płyt w karierze artystki. Społeczny angaż wychodzi jej nadspodziewanie dobrze, ale czy naprawdę mogliśmy spodziewać się na tym polu potknięcia uczennicy Patti Smith? Polly Jean odrabia lekcję z Horses, ale także z pięknego Cartwheels, Smith odpłaca się entuzjastyczną recenzją mówiąc w The Guardian: I've been listening to Polly Harvey's new song - she has this new song, 'The Words That Maketh Murder' - what a great song. It just makes me happy to exist. Whenever anyone does something of worth, including myself, it just makes me happy to be alive. So I listened to that song all morning, totally happy.





Sample - playlista

1) The Four Lads - Istanbul [w: Let England Shake]
2) The Police - The Bed's Too Big Without You [w: The Glorious Land]
3) Eddie Cochran - Summertime Blues [w: The Words That Maketh Murder]
4) Said El Kurdi - Kassem Miro [w: England]
5) Niney The Observer - Blood & Fire [w: Written On The Forehead]

edit: + dęty motyw w The Glorious Land to trąbka z marszu irlandzkiego regimentu piechoty armii brytyjskiej



Zderzenie sformułowania "totally happy" z materiałem z Let England Shake może z początku razić w oczy. Umówmy się - nie każdy z nas lubi słuchać pod poranną jajecznicę o żołnierzach padających jak kawały mięsa. Opinia Smith nie jest jednak bezpodstawna. W każdym z dwunastu utworów z Let... jest coś, co uszczęśliwia, bo nawet jeśli w warstwie lirycznej tkwimy w głębokiej postapokalipsie, w sferze muzycznej musimy cieszyć się (niemiłosiernie) przy pierwszym wejściu kluczowego, Cochranowskiego pytania The Words That Maketh Murder czy wyśpiewaniu tytułu In The Dark Places (na wysokości 1:58). Muzyka radzi sobie tutaj sama - z jednej strony odmalowując wszystkie ponure wizje, z drugiej - funkcjonując jako świetnie wyprodukowane (Mark Ellis) osobne dzieło zgranej podstawowej trójki PJ Harvey-Mick Harvey-John Parish. Trudno, nie wpiszemy się nową Polly do pamiętnika, nie wykroimy z niej chwytliwego statusu na gg, nie poślemy odpowiednio alternatywnego walentynkowego smsa. Zamiast tego przy każdym podejściu nasłuchamy się o wojnie, zatruciu, skażeniu, okrutnej naturze i w końcu o Anglii - głównej i tytułowej bohaterce płyty, która raz wskazywana jest dosłownie na muzycznej mapie świata (numer 1, początek The Last Living Rose, England, The Bed's Too Big Without You The Police bezpośrednio cytowane w jednym z najsilniejszych momentów płyty - niepokojącym The Glorious Land), kiedy indziej jawi się słuchaczowi jako odrealniona, tonąca w śmieciach i toksycznej mgle Atlantyda.

No i cóż, taki właśnie jest ten album - niejednoznaczny, miejscami histeryczny, nawiedzony i przerażający, praktycznie monotematyczny i (podobnie jak bardzo dobra okładka) monochromatyczny, depresyjny, zrzędzący, osobliwy, ciężki. Jak dobry musi więc być, jeśli nie sposób - a naprawdę nie sposób - się od niego oderwać?

czwartek, lutego 10, 2011

Wideo dnia #178

Nie wiem, czy to kwestia tęsknoty i sentymentu (Can't you see I'm trying? I don't even like it. I just lied to Get to your apartment) czy przyjemności samego numeru, ale chyba podoba mi się nowa piosenka The Strokes - Under Cover of Darkness - a w każdym razie zupełnie, ale to zupełnie jej nie przełączam. No nic, czekamy na marcowe Angles, a na razie:



+ mp3 na oficjalnej stronie zespołu

wtorek, lutego 08, 2011

Wideo dnia #176 + #177


Witamy w nowej szarej rzeczywistości! Piszemy, bo: 1) chcemy zwrócić uwagę na oficjalne cząstkowe rozplanowanie tegorocznej Primavery, 2) powiedzieć, jak bardzo cieszymy się z zapowiedzi nowych płyt TV On The Radio (Nine Types of Light; po Dear Science, naszej płycie roku 2008, poprzeczka jak na Isinbajewą w formie), The Raveonettes (Raven in the Grave; Danio! - to wołacz, nie serek!) i Gang Gang Dance (Eye Contact; w tym roku znów w Barcelonie!), 3) podzielić się radością, która opanowała nas po otrzymaniu przesyłki od naszego Portugalczyka roku - Luisa Costy, 4) zapowiedzieć notatki z przesłuchania nowej, znakomitej płyty PJ Harvey.

W związku z całym powyższym widea dnia są dwa:

Takie: Gang Gang Dance - First Communion (TV On The Radio Remix)

I takie: TV On The Radio - Stork & Owl (Gang Gang Dance Remix)

A na dokładkę:

The Raveonettes - pierwszy singiel z nowego albumu do pobrania

poniedziałek, lutego 07, 2011

PJ Harvey - Let England Shake

A wydarzeniem dnia są oczywiście łask strumienie, czyli długo wyczekiwany streaming nowej płyty PJ. Oto słowo Harvey!

Wideo dnia #175


Kilka dni temu dotarła do mnie w końcu w formie fizycznej (choć wiotka książeczkowa koperta z fizycznością wiele wspólnego nie ma) EPka roku 2010 wg Louder Than Bombs. Jakież (no jakież!) było moje zdziwienie, ileż (no ileż!) było radości, bo oto zorientowałem się, że przede mną spotkanie z nowym, przegapionym utworem Class Actress! Ponad dwieście sekund wcierania w uszy jednego z najlepszych afrodyzjaków 2010!

Finisz Journal Of Ardency - Terminally Chill (cover Neon Indian) - zniewala jedwabistym echem wokalu, grubym garbnikiem motywu przewodniego i szczypiącą kwasowością rześkiego klawisza, a winna jest po raz kolejny Elizabeth Harper. Zbliżają się nieszczęsne Walentynki, ale patrząc na róż-serduszek spokojnie mówię: Cupid, draw back your bow i znając Class Actress równie spokojnie parafrazuję Kunderę. Seks jest gdzie indziej



sobota, lutego 05, 2011

Wideo dnia #174

Gaia Bihr z Aias (primavera primavera!), jej nowy zespół - June & Xeno - i ich pachnąca nowością piosenka - Just forget the world. To dzisiejsze wideo dnia, a już w przyszłym tygodniu kilka słów na temat m.in.: linkowanych ostatnio nowych piosenek, chronicznym repeacie Maketha PJ (let primavera shake!) oraz słodkiej niespodziance od zwycięzców naszego podsumowania EPek 2010. Na razie jednak zapominamy o tym i o wszystkim innym:

czwartek, lutego 03, 2011

R.I.P. Maria Schneider














W Paryżu zmarła dziś wspaniała Maria Schneider.

Uh huh her & Uh huh him - PS11 pokonferencyjna + pierwsze DATY!


Updated PS11 Calendar below

PJ Harvey (anonsowana już wcześniej zagadkami na last.fm) oraz Sufjan Stevens (wygadany - z całą resztą zespołów - przez magazyn Rockdelux) to królewska para ogłoszona na wczorajszej konferencji prasowej festiwalu Primavera Sound. Inne wczorajsze konfirmacje to m.in. Interpol (to będzie nasz 4 raz, ale pierwszy bez Denglera i po słabszej płycie), brazylijski Amerykanin, lider DNA (No New York!) producent płyt Caetano Veloso, Gal Costy, Toma Ze, ale także Davida Byrne'a, tekściarz Towa Tei'a, autor m.in. świetnego Mundo Civilizado - Arto Lindsay, dalej - DJ Shadow, który zdradził się sam, PiL!, Glenn Branca, The Tallest Man on Earth, El Guincho (no może wreszcie na poziomie z płyt!), Einstürzende Neubauten [co oznacza, że w tym samym miejscu i czasie będziemy mieli Blixę, Cave'a, Harvey'a (i Harvey!)], Cults (aaajaaaiaaaj), Girl Talk (Lirg Klat, Rilg Latk, Igrl Atlk), Jamiego z XX, panie! Warpaint!, Pere Ubu (The Modern Dance!) oraz wielu innych znakomitych artystów - zgodnie z przewidywaniami znów zrobiło się ciasno.

NOWE KONFIRMACJE (2.02) - za Rockdelux.es
AKTUALNY LINE-UP - za PrimaveraSound.com

Znamy już także kilka terminów, bo cóż jest przyjemniejszego w okresie sesji niż wyszukiwanie dat po majspejsach i oficjalnych stronach zespołów?

DATY:

25.05 (Poble Espanyol) - Las Robertas, Nisennenmodai, Echo & The Bunnymen, Caribou,
26.05 - Belle and Sebastian, The Flaming Lips, Sufjan Stevens (Auditori), Gang Gang Dance [?], PiL
27.05 - Pulp, Sufjan Stevens (Auditori), The Walkmen, Mercury Rev [?]
28.05 - DJ Shadow, Fleet Foxes, PJ Harvey, The Tallest Man on Earth, Einstürzende Neubauten
29.05 (Poble Espanyol) - Mercury Rev (playing Deserter's Songs), BMX Bandits, Deakin, My Teenage Stride, The Vaccines, Me And The Bees.

+ OFFICIAL INFO

aktualizacje kursywą / updated written in italics

Wiecie więcej? Dodawajcie w komentarzach!
Know more? Update this list by posting a comment!


O artystach czytaj także po kliknięciu w etykiety, o poprzednich Primaverach czytaj tutaj:

PRIMAVERA SOUND (+ CLUB) 2008
PRIMAVERA SOUND 2009
PRIMAVERA SOUND 2010
PRIMAVERA SOUND 2011


A dla żądnych innych nowości - nowe piosenki:

Vivian Girls
Dodos
Fleet Foxes
The Kills
edit:
+ sprzed momentu - jeszcze parzące w uszy Dum Dum Girls
+ The Pains of Being Pure At Heart