Pokazywanie postów oznaczonych etykietą everything everything. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą everything everything. Pokaż wszystkie posty

piątek, sierpnia 27, 2010

Notatki z przesłuchania (6) - Everything Everything - Man Alive



Pomyślałem sobie, że jeśli jeszcze raz usłyszę "w dzień kładli, w nocy kradli" to trafi mnie jasny chuj z dolomitu. Wziąłem więc w końcu na uszy pełnowymiarowy debiut Everything Everything. Mówię pełnowymiarowy, bo pamiętam pętlę nieskończoną ich miażdżącego singla MY KZ, YR BF i jego zaszczytne miejsce na naszej liście piosenek 2009. Schemat single - płyta wydaje się na pierwszy rzut oka średnio bezpieczny. Zazwyczaj zaczyna się przecież od zabójczej EPki, ale w 00s i 10s [słownie: hm?] ten system zaczyna szwankować. Tigercity? Świetna Pretend Not to Love EP i słaby Ancient Lover. Black Kids? To samo - niezwykle obiecujące Wizard of Ahhhs, a potem (Partie) Traumatic i pacha Girzyńskiego. Everything Everything chcąc uniknąć uniknąć tak przykrego (w skutkach i w ogóle) przedwczesnego szczytowania przeszli do rzeczy i po dwóch latach kuszącej wstępnej gry singlowej nagrali długogrające Man Alive. Czekałem bardzo niecierpliwie, bo wysokie wokal-rejestry, częste wokal-(dys)harmonie i nastawienie na melodię to same tygyski.

Pierwsze cztery numery są obłędne. Zaczyna się od wspomnianego MY KZ, YR BF - piosenki wzorcowej, w tempo, pociągającej. Tak mocnego wkręcenia w tego typu utwór nie zaznałem chyba od czasów debiutu Maximo Park. Maximo zresztą jest tu słyszalne - liryczne rozkminianie dziwnej sytuacji przebiega zdecydowanie w stylu Fitzgeralda cytowanego przez Paula Smitha we wkładce Our Earthly Pleasures (nawiasem - wybór idealny, to jeden z najlepszych momentów "Czuła jest noc" - "Potem te wszystkie popołudniowe godziny wspominała jako pasmo szczęścia, jako jedną z tych chwil, w których nic się nie dzieje, odbieranych tylko jako ogniwo między przeszłą a przyszłą radością, a które po czasie same okazują się radością" - no proszę Was, chcę być fajną nastolatką!). Muzycznie też ciepło - bardziej nabudowane Grafitti? Cieplej... Szybsze Signal and Sign? Gorąco.



Numer dwa - Qwerty Finger podkręca tempo jak na rasowy numer dwa przystało. Zwrotki pędzą na złamanie karku, a refren zapowiada długie powtórki. Trzy to Schoolin' - piosenka, która rządzi jak wszystkie utwory, które w kluczowym momencie posługują się gwizdaniem - Don't Worry, Be Happy, Kanikuły - wiadomo. Dwudzielna konstrukcja, wokalna gimnastyka artystyczna i singlowy pęd robią wrażenie, które przygasić może jedynie boski otwieracz i poruszająca czwórka. Leave the Engine Room to zaszczepiony na Elbowowskim podkładzie (wokalnie 100% Guy Garvey, w klimacie jak z cudownego Asleep in the Back, z przestrzennością Switching Off z Cast of Thousands) gigant. Utwór wyścielony ciepłą, owadzią elektroniczną wykładziną, z rozczulającym, pulsującym beatem przewodnim i uzależniającą drapiącą chmury wokalizą Jonathana Higgsa. Jeden z najpiękniejszych kawałków roku, bez dyskusji.



A potem - Final Form - Photoshop Handsome (znane i dobre) - Two for Nero aż do przystanku w postaci "starego" (2008) świetnego Suffragette Suffragette, w którym Higgs śpiewa już na kamaleona, jak Sting z czasów Synchronicity. Pisałem o wielkości pierwszej czwórcy i właśnie ta wielkość wali cieniem po niezłych piosenkach 5-7. Wystrzelanie się z najlepszych utworów na samym początku to z jednej strony przywiązanie słuchacza do płyty, z drugiej gwarancja pewnego zawodu. Man Alive nie fuguje największych hitów solidnymi wypełniaczami i dlatego po serii wymiataczy dłuższe obcowanie z dalej dobrym, ale słabszym materiałem może zaboleć. Wśród tych fug kiełkują jednak nowi "mniejsi faworyci" (np. Come Alive Diana) i w tym sensie ta płyta to grower.

Chwaliłem ostatnio eklektyzm The Suburbs, ale bardzo dobre nowe Arcade Fire to eklektyzm w obrębie pewnej stylistyki. Man Alive - dobrze to czy źle - miksują wszystko i obstawiają wyniki, a wywiady z muzykami nie pozostawiają złudzeń - to muzyka totalna i hiper-eklektyzm. Od Cockera do Mozarta, zresztą:

Like our name says, we're inspired by everything, from the Beatles, Radiohead, Kraftwerk, R. Kelly, Michael Jackson, the Smiths, Steve Reich, Ezra Pound, John Cage, and Beyonce. We love Destiny's Child. We listen to a lot of music. Some of it is left field, some mainstream, some rock. We try not be genre snobs and find value in all sorts of things.

A Allmusic w nawiązaniu dodaje:

The group draws from a well that runs as deep as the Beatles and Bowie, as accessible as R. Kelly and Michael Jackson and as heady as Ezra Pound and Steve Reich.

Grubo, nie?

piątek, sierpnia 06, 2010

Dawać Madryt z powrotem na Morskie Oko! Wideo dnia #129



Kontynuując nowohoryzontowe emocje retrospekcimy Hasa i w końcu obejrzeliśmy boski "Rękopis znaleziony w Saragossie". Kto mądry od razu stwierdził, że to nie cudna Hiszpa tylko Jura Krakowsko-Częstochowska. Retiro (ach! patrzcie: Clientele i inne wpisy) to nie Retiro, ale też fajnie, bo wrocławska pergola przy Hali Ludowej (u know, u nesco). Najlepsza jest jednak rekonstrukcja madryckiego serca zbudowana na kąpielisku Morskie Oko, którą podobno przychodziły oglądać tłumy. Nic dziwnego! Kto wpadł na pomysł zburzenia dekoracji? Zabrać emeryturę!

Tęsknota za Madrytem znajdzie swoje ukojenie być może jeszcze w tym roku, na razie jednak wróćmy do spraw naglących, bo I kinda wasted your precious time, don't think twice - it's all right (wspominkowe btw). Czytam właśnie biografię Dylana autorstwa Howarda Sounesa i okazuje się, że Robert Allen był kłamliwym, aroganckim, butnym bezdomnym ćpunem kradnącym ludziom płyty. Noo, jakoś mi to fazy na The Freewheelin' (O-K-Ł-A-D-K-A!) nie rujnuje.

Wróćmy jednak do spraw naglących bardziej. Bo np. Guincho trzasnął płytę! Hamburguesa oooo-eee! Nie posiadam się z radości, tym bardziej, że Bombay podkręca nadzieję. To Schoolin' Everything Everything też fajne, ale jak coś zaczyna się 1:1 jak MY KZ, UR BF (patrz: piosenki 2009) to nie może skończyć się źle. Co jeszcze? Wspominane już nowe Arcade Fire, które naprawdę miejscami ociera się o wielkość, bajeczna płyta bez degustacji ogona, bo ani to Funeral ani Neon Bible. Pogadamy sobie o tym, ale dzisiaj zostaje nam OFF, na którego jedziemy w sobotę (sorry, Tindersticks).



Po pierwsze - setlist.fm - okrutna strona, która pozbawia mnie złudzeń na jeden choćby utwór z The Soft Bulletin podczas offowego setu The Flaming Lips. No chyba że wiecie - nie grać Creepa, tylko u ruskich na bis walnąć, znamy te numery. Jest za to Yoshimi (♥) i jest otwieracz At War with the Mystics, czyli jak to mówią młodzi ludzie teraz The Yeah Yeah Yeah Song. No i wszystko fajnie, ale wynagrodzenia za biuletyn i tak brak, pewnie, najlepiej wejść w wielką kulę i latać po ludziach, którzy płacą i żądają Race for the Prize.

Na szczęście dinozaur junior okazuje się być milszy i łupie dużo z ulubionej Farmy, a dodatkowo Little Fury Things i cover Cure (Just Like Heaven).

Pisaliśmy ostatnio, że prezentować będziemy tych co 1) na naszym OFFie, 2) nieopisani i w związku z tym została tylko Lali Puna, która (nie wiem jak) uchowała się na LTB bez notki. Nawiązujemy więc do ostatnich piań na temat Souvlaków i gramy piękny cover pięknego Slowdive. No a jutro z nosem zatkanym na forowe i portalowe dysputy o koncertach i kondycji muzyki, lastowe spędy, namiotowe integracje, 'atmosferę muzycznego święta', modne koszulki i lansrozmowy o futbolu i brytyjskiej inwazji idziemy posłuchać kilku koncertów. Do relacji!