Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The New Pornographers. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The New Pornographers. Pokaż wszystkie posty

wtorek, grudnia 07, 2010

Wideo dnia #157



Dobry wieczór! Śnił mi się ostatnio rewelacyjny koncert starego dobrego islandzkiego składu múm w Proximie, po którym (na jawie, nie we śnie) muzycy pobazgrali (mówiłem już o tym?) i oddali nam swoją najlepszą płytę (nie Yesterday i nie Finally, chociaż obie świetne, szczególnie We Are No One), a mianowicie Summer Make Good. Ten album to pasjonująca wypadkowa pomnika odkrywców (wiem, że jak powiem "muzyka Lizbony naprawdę niedługo" to i tak nie uwierzycie), opowieści taty muminka (na jego ogon), starych filmów (found soundage) i jakiegoś cudownego teen dreamu rozpoczętego chuchnięciem w puderniczkę aksamitnej (patrz: Air i Sofia Coppola) nastolatki.



Poza tym ostatnio na uszach nowy dobry solowy Avey Tare, makarony z dwóch pierwszych płyt New Pornos, nowa EPka naszego Luisa Costy, o której na pewno napiszę, a w częstych przerwach przypomniana sobie niedawno niezwykle chwytliwa piosenka o religijnych dylematach młodej szwedzkiej onanistki. Dobranoc!

piątek, czerwca 04, 2010

Primavera Sound 2010 - dzień 2.





PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA



Piątek był dniem wyrzeczeń i urzeczeń. Wyrzeczeń, bo co prawda trudne wybory były naszą baguetiną powszednią, ale 28. dzień maja sprawił, że bieganie między scenami przestało być metaforą i nabrało kształtu realnego truchtu. Po takiej rozgrzewce można było spokojnie ubrać się w obcisłe, przypiąć sobie numerek i wystartować w niedzielnym biegu El Corte Ingles. Wypadło Wire, wypadło Japandroids - to, przyznacie, poświęcenia XXL. Urzeczeń natomiast, bo kilka piątkowych koncertów to magia i chęć krzyczenia:



i jak trafnie napisał Britt Daniel (jeden z piątkowych bohaterów): I felt so permanently alive. I saw the light. A że potem, w środku nocy, bardziej odpowiednim stał się cytat z Newmana - You had to send a wrecking crew after me, I can't walk right - to już zupełnie inna sprawa.

OWEN PALLETT - 16:00, scena AUDITORI (ROCKDELUX)


Owen Pallett ; fot.: Christoph!

Taka kolejka do Auditori skojarzyła mi się z mocarnym My Bloody Valentine z Primavery 09, ale występ, który rozpoczął nasz koncertowy dzień to zupełnie inna historia. Owena widzieliśmy już w czwartek podczas genialnego koncertu Broken Social Scene (ej, zobaczcie to zdjęcie, już zacząłem szukać wolnego miejsca na ścianie), ale jako fani Patricka Wolfa sprzed zderzenia z dyskotekową kulą, chcieliśmy zobaczyć jego muzyczny równoleżnik. Mogłoby się wydawać, że Auditori jest za duże na tak miniaturową momentami muzykę, ale ta ogromna przestrzeń nie tłamsiła, a unosiła Pallettowskie piosenki. Najlepiej wypadł chyba materiał z Heartland i bardzo udany cover Odessy Caribou. Pisałem na pocztówce, że skończyło się to wszystko ogromną falą braw, która kilkukrotnie rozpieprzyłaby wskazującą łapę z Od przedszkola do Opola (- A jak tatuś woła na kotka? - Chodź tu, sierściuchu jebany!). I nawet jeśli nie czułem się tak dobrze by wstawać z miejsca, sam dołożyłem trochę klaskanych decybeli. Naprawdę dobry koncert.


wideo: mlibis

HOPE SANDOVAL & THE WARM INVENTIONS - 17:25, scena AUDITORI (ROCKDELUX)

Tylko dwie piosenki przy drzwiach, bo zaraz trzeba było biec na pornoli. Wrażenie pozytywne - głos z Fade Into You słyszany na żywo podkopuje ziemię pod nogami.

THE NEW PORNOGRAPHERS - 18:15, scena SAN MIGUEL


The New Pornographers ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


To piosenka o waszym kraju i muzyce techno powiedział AC Newman i The New Pornographers zaczęli swój świetny występ otwierający w piątek główną scenę festiwalu. To nie xx, więc kwestii lidera było znacznie więcej, między innymi taka: Barcelona to moje ulubione miasto na świecie. Nie, nie, zespoły kłamią, ale to szczera prawda. Albo taka: o, jaki ładny widok, co to? i późniejsza dyskusja, czy chodziło o ludzi czy o morze. To morze, które Bradford Cox pomyli w sobotę z oceanem, podczas swojego setu również wychwalając Barcę i Primaverę (to najlepszy festiwal na świecie). OK, wracamy do Pornographers, którzy zaprezentowali się naprawdę świetnie grając set bardzo hiciorski, ze stosunkowo małą ilością utworów z Together (i alleluja). Tak jak w Madrycie pojawili się bez Neko i pornosa-marudy Destroyera, który pewnie nie cieRpi festiwali. Mimo braków kadrowych koncert przemiły i definiujący nazwę imprezy. Podobno w każdej sekundzie średnio ponad 28 tysięcy internautów na całym świecie ogląda materiały pornograficzne w internecie. Obejrzyjcie i Wy.


wideo: louder than bombs

BEST COAST - 19:15, scena PITCHFORK


Best Coast ; fot.: scannerfm

Muzyka Bethany Cosentino pachnie mleczkiem do opalania, jej tegoroczna EPka powinna być przepisywana w przypadku niedoboru jodu, a uzdrowiska powinny nazywać muszle koncertowe jej imieniem. Poza tym, dzięki tej sympatycznej dziewczynie mignęliśmy na Pitchforku, czym wyczerpaliśmy zapotrzebowanie na lans co najmniej do końca roku i możemy spokojnie snuć się po mieście w ciemnych dziadach i bez ray-banów na nosie. Świetny, orzeźwiający występ i serio, w przypadku jakiejkolwiek klimatycznej depresji, zamiast Zabłockiej solanki termalnej wybierzcie Kalifornijską piosenkarkę kapitalną.


wideo: louder than bombs

SPOON - 20:20, scena SAN MIGUEL


Spoon ; fot.: louder than bombs

Cóż za dziwna setlista, czyżby doradzał im Steven Patrick? Chyba jednak nie, bo ten koncert tylko częściowo odzwierciedlał Mozz-filozofię - graj to, czego nie lubią. W przeciwieństwie do bardzo przebojowego zestawu The New Pornographers występ Spoon nie przymilał się, nie łasił i zamiast płynąć, wytrącał z muzycznej równowagi. Niby pojawiało się dużo utworów koncertowo zdatnych, a The Ghost Of You Lingers zawsze wymiata, ale czy kompozycyjnie zestawiony z utworami raczej szorstkimi nie prowadzi do małego zatoru? Żeby nie było - to naprawdę był dobry koncert, ale to chyba kwestia tego, że Spoon po prostu nie grają innych. Rzecz w tym, że za co innego nachwalić się ich nie mogliśmy. Niefestiwalowy, niechlujny, drapiący występ do dłuższego przetrawienia.

PS A, brak Bradforda oczywiście nie pomagał.


wideo: louder than bombs

BEACH HOUSE - 21:40, scena ATP


Beach House ; fot.: louder than bombs

Aaaa, to tak to wygląda. To takie emocje towarzyszą oglądaniu koncertu zespołu, który czarował i podobał się (bardzo!) już wcześniej (Barcelona, sala [2]), a teraz gra triumfalną trasę po najlepszej płycie w swojej karierze. Obcowanie na żywo z narodzinami i wzrostem czegoś gigantycznego sprawia, że zamiast pisać jakąkolwiek relację możemy sobie równie dobrze posolić ubranie. Jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem, hypersensitive dream pop zagrany i ułożony perfekcyjnie, od początku do końca na najwyższych rejestrach emocji, z abstrakcyjnie wręcz cudowną końcówką w postaci 10 Mile Stereo. Teen dream, one soul, one prize, one goal, one golden glance of what should be. To bez wątpienia był rodzaj magii.


wideo: louder than bombs

WILCO - 22:30, scena SAN MIGUEL


Wilco ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]


Po genialnym Beach House i po wspomnieniach madryckich uniesień poprzeczka dla Wilco była zawieszona na poziomie dobrego dnia Isinbajewej. A tu duża scena, rozprężona atmosfera, gastro-wycieczki festiwalowiczów i średnie (to chyba jedyny taki przypadek w tym roku) nagłośnienie. Mimo tego, w pewnym sensie, Wilco obronili się swoim solidnym materiałem, no bo jak tu się nie wzruszyć przy Jesus Etc. albo siedzieć cicho przy Shot in the Arm. Koncert oglądany z boku i przy fali pierwszego zmęczenia. Trudno oceniać.

PANDA BEAR - 23:00, scena VICE


Panda Bear ; fot.: louder than bombs

Pierwsza wizyta na scenie VICE i pierwsze rozczarowanie tegorocznej Primavery. To nie tak, że jeśli ludzie nie usłyszą Jak pory roku Vivaldiego zmienia się światło to światło zmienia im się na czerwone i wychodzą. Rączki były umyte, zepsute wizualizacje olane i zaraz miał się zacząć świetny koncert. Tymczasem, zamiast wyważonych bram muzycznej percepcji otrzymaliśmy uchylone drzwi do laboratorium, w którym Lennox bawił się nowym materiałem na etapie probówek i eksperymentów. Radość podczas przepięknego Ponytail nie wynikała więc tylko z wyświechtanej mamoniowskiej teorii piosenki, ale przede wszystkim z tego, że w końcu pojawiła się kompozycja udana - poruszająca i porywająca. Dziwny, hermetyczny koncert, który pozostawił mnie z niedosytem i wątpliwościami dotyczącymi nowego materiału wielkiego muzyka.


wideo: louder than bombs

PIXIES - 01:15, scena SAN MIGUEL


Pixies ; fot.: feticeira_org

Jak mówił pewien sfrustrowany polonista i nie PIknikowy nastrój, tylko pikniKOwy nastrój. I właśnie kwesta piknikowej atmosfery i rozłożenia akcentów uszczknęła wielkości temu występowi. Z Pixies na Primaverze było trochę jak z U2 w Chorzowie. Niby potężnie i mocarnie, ale trochę stadionowo i bezdusznie. Niby koncert-siłacz, a ciężko powiedzieć żeby jak żur smakował mi. Ten przekrojowy set - to dopiero była historia muzyki, ale emocje instant ulatywały rozpuszczone w wielkim tłumie.


wideo: stoptheroc

YEASAYER - 02:30, scena VICE

A na koniec duży zawód nr 2. Zamiast oczekiwanej energetyzującej biby otrzymaliśmy koncert napuszony i zmanierowany. Zamiast zapasów muzycznego farszu, sporo muzycznego fałszu. Ślepa uliczka na mapie prawdziwych muzycznych emocji i po dobrej płycie zmiana mojego nastawienia z yeasayera na człowieka raczej kręcącego nosem. Słabe show na koniec znakomitego dnia.

sobota, maja 29, 2010

PS10 - pocztówka nr 3



Pierwszy dzień PS10 (znany jako 'świetny czwartek') zakończył się bardzo surrealistycznie - chóralnym wykonaniem Juxtaposed With U przez niektórych członków okropnie zatłoczonego autobusu. Piątek, który też już za nami, to chyba najbardziej nafaszerowany bakaliami dzień w historii tego festiwalu, a bakalie, jak to bakalie, rozkładają się równo lub nie. Siatka godzinowa gęstniała wczoraj w oczach wymuszając nieprzyjemne wybory. Jednym słowem tragedia antyczna ery facebooka albo tweetujący Hamlet. Być na Japandroids czy nie być - oto jest głupie pytanie, ale co jeśli częstotliwość tego typu pytań wzrasta do poziomu większego niż jedno na godzinę? Trzeba wybierać, ale mimo wspomnianych dylematów mogę z pewnością stwierdzić - to jeden z trzech najlepszych dni w całej naszej historii z Primaverą.


Pallett gra Odessę (niestety kolejka długa - odległość duża - jakość słaba)

Zaczęło się od Owena Palletta, któremu publiczność wypakowanego po sufit Auditori zgotowała owacje na stojąco. Chyba słusznie, bo Pallett wykonał set uroczy i, hm, podniosły, ale bez momentu nadęcia czy zbędnej pompy. No i (podobno po raz pierwszy) scoverował świetnego singla Caribou. Potem lekka obsuwa i Hope Sandoval (czasu starczyło na dwie piosenki), a później świeżo wyciśnięty sok z The New Pornographers (bardzo zwarty, soczysty, przebojowy zestaw). Sun było nadal high (a I był na muzycznym haju), gdy przebiegliśmy w kierunku sceny Pitchfork by zobaczyć część bardzo dobrego występu Best Coast. Dalej kolejna głowa programu, czyli Spoon i ich dziwny koncert (mistrzyni suspensu Mary Higgins Clark zaprasza na dokładną relację pofestiwalową).


Beach House

Ściemniało się i chmurzyło nad sceną ATP, na którą weszli Beach House i zgodnie z oczekiwaniami i nadziejami zagrali jeden z najpiękniejszych koncertów jakie dane mi było widzieć (jak to mówiła pani lat 50-60 po Pet Shop Boys na Summer of Music - no, to już na trzech koncertach byłam). Więcej o tym cudzie za niecały tydzień (oszybydeszczdzwoni).


Beach House - Walk In The Park

Co potem? Średnio nagłośnione Wilco z atmosferą raczej niesprzyjającą, ale nie bez pięknych momentów (opiszemy). No i chwilę później szczyty tragedii wyborów - brak Wire (nieeee!) i Japandroids (słyszeliśmy tylko Wet Hair). Szczęśliwym trafem Les Savy Fav grali akurat Yawn Yawn Yawn, kiedy my zdążaliśmy wśród krzaczorów na scenę Vice gdzie zawiódł niestety Panda Bear. Monotonnym, okołoTombojowym chyba, materiałem sprawił jedyną sporą przykra niespodziankę tego dnia. Nie było strasznie, było średnio (oprócz pięknego Ponytail i kilku przebłysków), ale no średnio na Pandzie, taaato!


Pixnik

Na sam koniec piknikowe Pixies z gigantyczną frekwencją i zadziwiająco dobrą formą Blacka (też opiszemy) oraz kolonijno-orientalny pop Yeasayera, który na żywo okazał się niestety kolejnym rozczarowaniem tego dnia. Poniżej lista klipów z czwartku i piątku, wszystko powoli się wgrywa i na relację będzie gotowe. Tymczasem śniadanie wzywa i queso curado ku radości swej spożywać będę amen.

piątek, maja 14, 2010

Wideo dnia #083



To be fair to the majority of citizens, how about some decent, respectful entertainment for them? I asked my neighbors in the Avenues what they thought of bringing the New Pornographers and they were equally disturbed.

Dziś, w przedfestiwalowym odliczaniu, nasz ulubiony teledysk The New Pornographers, a w związku z wyjazdem - jutro i pojutrze Primaverowe klipy z automatycznej szafy grającej. New Pornos nagrali ostatnio najsłabszą (choć wciąż niezłą) płytę w swojej znakomitej karierze oraz narazili się pewnej mieszkance Salt Lake City (koniecznie!).



Cóż, można nazywać się Bethany Cosentino i pod szyldem Best Coast młócić piękne, rzężące, spalone słońcem nuty, a można nazywać się Bethany Brinton i pod szyldem Narodowego Odrodzenia Utah napisać list roku. I o ile większość wypowiedzi słuchaczy, zapytań czytelników i smsów od telewidzów ssie jak nowy Electrolux, tekst Brinton jest mimo wszystko wyjątkowy. To nie my mówimy słowa, lecz słowa nas mówią. Tak pisał Gombrowicz, autor m.in. Ferdydurke, Trans-Atlantyku i takiej książki na P, całkiem już nienowej.

A teraz już koniec gadki i cytat z innego klasycznego pisarza, żeby jakoś odbić sobie te dwa dni bez lansu. Otóż i cała przedmowa. Chętnie przyznaję, że jest zbędna, ale skoro ją napisałem, to niech już sobie zostanie. A teraz do rzeczy. I do napisania.



PS10 - 15 - The New Pornographers

piątek, kwietnia 23, 2010

Notatki z przesłuchania (4) + Kalendarz - Chwalcie łąki umajone, czyli...

...trzy najbardziej oczekiwane płyty maja.





Broken Social Scene - Forgiveness Rock Record



Przystawki zżarły główne danie. Pierwszy sygnał - World Sick - zapowiadał potężne, świetnie napisane, epickie dzieło. Później przyszło bardzo fajne Forced To Love i wspaniałe All to All (więcej tutaj). A potem? Potem wyciekła całość i wystrzelana z najlepszych momentów musiała zawieść. To naprawdę nie jest zły album, ale po pierwsze nie zaspokaja dużych oczekiwań, po drugie w porównaniu z s/t z 2005 roku czy (przede wszystkim) z wybitnym You Forgot It in People (2002) wypada blado. Dwukrotne strącenie poprzeczki bardzo ogranicza szanse na sukces.



Zbyt duże rozbieżności stylistyczne, brak zwartej kompozycji, rozmycie hooków - to grzechy główne. Z plusów przede wszystkim wspomniane rewelacyjne numery i charakterystyczna atmosfera płyty BSS, za którą się stęskniliśmy (to w końcu 5 lat przerwy). Perspektywa zobaczenia ich na żywo nadal sprawia, że cieszę się jak dziecko, ale no... Used to be the one of the rotten ones and I liked you for that! Tu niestety zbyt dużo solidnego wypełnienia, zbyt mało tej pociągającej 'zepsutej' treści. Forgiveness Rock Record? Wybaczam i liczę na Compensation Rock Record w najbliższym możliwym terminie.

The National - High Violet



Recenzent magazynu PASTE pisząc o High Violet przywołuje fragment wywiadu, którego Matt Berninger udzielił serwisowi Stereogum - We started out trying to make a fun pop record. I had the word HAPPINESS taped to my wall. We veered off that course immediately. To zboczenie z obranego kursu jest na nowej płycie The National bardzo słyszalne, ale ta wyboldowana, przypięta RADOŚĆ gdzieś tam przebija - zgaszona, zamazana i wypłowiała, ale jednak.

W jednej z innych rozmów Berninger powiedział, że ciężko nazwać tę płytę wesołą, ale dobrze jeździ się przy niej samochodem. Takie właśnie jest High Violet - inne niż kapitalny, mocny, surowy Alligator (2005), ale też niezbyt podobne do płynącego, szeptanego, eleganckiego Boxera (2007). Chyba najtrudniejsze do określenia z trzech najnowszych płyt Nowojorczyków. Powołam się na trzeci wywiad (tym razem Drowned In Sound) i kolejne słowa-klucze lidera The National - gdyby Alligator nie był taki jaki był, nie byłoby takiego Boxera. Myślę, że ta najświeższa płyta jest również logiczną odpowiedzią na stylistykę poprzedników. Z jednej strony bardzo smutna, z drugiej chwytliwa, przebojowa i witalna. Smutna zarówno jeśli chodzi o obrazy (Sorrow's my body on the waves z przepięknego numeru 2), muzykę (Sorrow właśnie, ale też np. jeden z najstarszych utworów na płycie - Runaway - wcześniejszy tytuł Karamazov), jak i konkretne bolesne frazy a'la Boxer (And I can't fall asleep / Without a little help / It takes a while to settle down / My shivered bones / Until the panic's out). Witalna w buzującym, potężnym centralnym punkcie płyty - Bloodbuzz Ohio (pierwszy singiel), czy w jednym z wielu perkusyjnych popisów Bryana Devendorfa - Anyone's Ghost.


cała płyta do przesłuchania na stronach The New York Times

Oprócz tych oczywistów highlightów (highvioletów?), High Violet to dzieło kopalniane, z pokładami smaczków takich jak art-seplenienie w Afraid of Everyone, albo powodująca gęsią skórkę końcówka Lemonworld. Można narzekać, że The National znowu nagrali płytę prawie idealną, ale wspomniane dwa wymiary - świetny ogół i pasjonujący szczegół umieszczają ten album na podium 2010 roku i zakładają mu cementowe buciki. Biorąc pod uwagę fakt, że zacementowani na wyżynach są już Beach House, dalsza część tegorocznego wyścigu może stać się czekaniem na peleton i sprawdzaniem międzyczasów. Chyba że Panda coś namiesza, chyba że Memoryhouse, chyba że ktoś sprawi niespodziankę... Na razie High Violet z pasją i na repeacie i na wszelki wypadek nie oddaję głosu do studia.

The New Pornographers - Together



Together to niezły album, ale jego dużym problemem jest to, że brzmi jak jakiś Tribute to The New Pornographers. Weźmy takie Sweet Talk, Sweet Talk. Fajne? Fajne. Ale po pierwsze tylko fajne, a po drugie autoplagiatujące (i ugładzające) świetny motyw z The Laws Have Changed (Electric Version, 2003). Takich par i autonawiązań jest tu zdecydowanie za dużo. Spory uśmiech na twarzy wywołuje tylko piękna kontynuacja Testament to Youth in Verse (też Electric Version) w postaci najlepszego chyba utworu z Together - Crash Years. Z dobroci warto jeszcze wymienić bardzo ładne If You Can't See My Mirrors w stylu najlepszych ballad z Challengers (2007). A tak poza tym bywa różnie - czasem porządnie, czasem średnio, czasem nudnawo. Być może ten album spodoba mi się trochę bardziej po kilku kolejnych przesłuchaniach, ale na dużą zmianę oceny się nie zanosi. Muzykom przytrafiło się bowiem (po chuj to bowiem?) to, przed czym do tej pory dzielnie się bronili. Za mało energii w energicznych kawałkach, za mało poruszenia w poruszających. Za słabo jak na autorów tak dobrej płyty jak debiutanckie Mass Romantic (2000).



Kiedy chciałem wysłać SMSa o treści: "piszę teraz o nowym new pornographers", bramka Plusa odmówiła współpracy twierdząc, że "wiadomość zawiera niedozwolone słowa". Z New Pornos nie jest na pewno aż tak źle, by wykreślać ich ze swojego muzycznego słownika. To po prostu najsłabsza płyta tego świetnego zespołu. Jeśli chcecie coś od nich kupić, proponuję w pierwszej kolejności zaopatrzyć się w jakiekolwiek inne wydawnictwo z ich dorobku (ze wskazaniem na debiut), albo w którąś ze świeżutkich reedycji albumów Destroyera.


Inne ważne majowe premiery:

CocoRosie – Grey Oceans



Płynące z wielu źródeł złe recenzje tylko rozbudziły moją ciekawość. Na razie czasu starczyło mi tylko na jedno przesłuchanie w słabych warunkach. Ciekawość nie mija, relacja (albo reakcja) niedługo.

The Futureheads – The Chaos



Nowy teledysk tradycyjnie straszny, ale singiel też kiepski, a szkoda, bo lubimy The Futureheads zarówno w wersji interesting (pierwsze 2 płyty) jak i light (poprzednia). Całość do przesłuchania.

LCD Soundsystem – This Is Happening



Nie podzielam panującej euforii i uważam, że na This Is Happening w znacznym stopniu wyczerpuje się formuła Murphy'ego (główny, nie podzielany przeze mnie, zarzut dla tegorocznego Spoon).

czwartek, kwietnia 15, 2010

Wideo dnia #054



Oczekującym na nową płytę The New Pornographers polecam bardzo przyjemny wywiad z A.C. Newmanem.



Szczególnie sympatycznie Allan Carl leci w sprawie tekstów:

I also have to remind myself that some of my favorite bands in the world, like Nirvana or the Pixies, have lyrics that are complete nonsense. People try to imbue them with meaning but, really, "Smells Like Teen Spirit" is about nothing. It's basically about itself. It's just a really cool rock song.



I have a few songs that people have tried to figure out and I have to tell them, "Actually, I just thought it sounded cool-- there's no such thing as a letter from an occupant."

No i w sprawie Destroyera:

Even Dan Bejar liked them [The Libertines] and he hates everything.

piątek, grudnia 14, 2007

PODSUMOWANIE 2007 - miejsca 10-6








11. (ex aequo) 43 Devendra Banhart - Smokey Rolls Down Thunder Canyon (yoko: 8, slejw: 11)

yoko: Nad cudownością piosenek z tej płyty (również w wersji live) rozpływaliśmy się nie raz. Różnorodność stylów i inspiracji, od brazylijskich samb zgapionych od Gilberto Gila po żydowską muzykę weselną. Niezwykle orzeźwiający muzyczny koktajl.

slejw: Najlepsza taneczna płyta tego roku jeśli chodzi o tańce nienowoczesne? Tak. Najbardziej wyluzowany (ale nie tracący przez to na wadze) album Devendry? Tak. Jedna z najbardziej sympatycznych płyt ostatnich lat? Tak. Czyli co? Yes, yes, yes!

recenzja płyty Smokey Rolls Down Thunder Canyon




9. 43 Blonde Redhead – 23 (yoko: 12, slejw: 7)

yoko: Moja ulubiona płyta w dorobku eterycznej Japonki i Włoskich Bliźniąt. Pełna pięknych, rozlanych, słoneczno – plażowych melodii (otwierający płytę 23, Silently, My Impure Hair) ale i z rockowym pazurem (fantastyczny Spring and by Summer Fall).

slejw: Prześliczny koncert przed Interpolem w Madrycie, a potem już kompletne zanurzenie w 23. To płyta rozpływająca się w ustach, słodka, ale nie przesłodzona. Trochę jak filmy Sofii Copolli, trochę jak materiał z ich Misery Is a Butterfly. Ten album to coś jak stanie na dachu pod intensywnie niebieskim niebem w letni wieczór. A jeśli popatrzymy na warstwę stricte muzyczną mamy tu kołysanki, grzałki i hymny. Często unikatowe i niezwykłe. Aha, dobrze wiecie, że w tym roku wyścig o okładkę roku był bardzo wyrównany. Ale Blonde Redhead wygrywają. Są jakieś okrążenie przed resztą.




8. 44 Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare (yoko: 4, slejw: 14)

yoko: Bardzo dobra, równa płyta na której są „momenty”. Chyba nie zaprzeczycie, że takie 505 rozwala muzycznie i tekstowo, a Teddy Picker rozczula uroczym nawiązaniem do hitu Duran Duran sprzed lat. Może Arctic Monkeys nie są zbawcami rocka i nowymi The Beatles, ale pisanie świetnych rockowych piosenek udaje się im jak mało komu.

slejw: Nie doceniłem tej płyty. Gdybym dziś układał swoją listę, byłaby pewnie o kilka miejsc wyżej. Na szczęście mamy ją w pierwszej dziesiątce, całkowicie zasłużenie. Arctic Monkeys nagrali album, który kopie już od pierwszego utworu. A po drodze do genialnego 505 są m.in. Teddy Picker, o którym pisała Yoko, wakacyjny Fluorescent Adolescent, wzruszający Only Ones Who Know, kilka niepokojących horrorowych wymiataczy (Do Me a Favour!) i kapitalne Old Yellow Bricks. Do przodu!

recenzja koncertu Arctic Monkeys w Madrycie




7. 45 Spoon - Ga Ga Ga Ga Ga (yoko: 7, slejw: 10)

yoko: 10 nieskomplikowanych, przesympatycznych rockowych piosenek. Płyta bez wpadki, słabych momentów brak. Mamy za to kapitalny w swej prostocie, koncertowy wymiatacz The Ghost of Your Lingers, radosny You Got Yr. Cherry Bomb z pobrzmiewającym w tle saksofonem, czy wreszcie jeden z najpiękniejszych tegorocznych utworów - Black Like Me. Bardzo przyjemne 36 minut, do których wracam, wracam, wracam...

slejw: Jestem fanem Spoon od czasu gdy zobaczyłem ich przed Interpolem w Berlinie (jednym z dwóch świetnych berlińskich koncertów Interpolu, 13.04.2005, bootlegi z tego występu i z 7.12.2004 wrzucimy na życzenie). Zachwyca bezpretensjonalność, umiejętność tworzenia niezwykle chwytliwych poprockowych numerów i perełek. Tych na nowym albumie nie brakuje. Mamy chociażby świetnie rozpoczynające całość Don't Make Me a Target, mamy kołyszące Rhthm And Soul, ale przede wszystkim: niepokojące, fantastyczne The Ghost Of You Lingers i najgłębszy wdech muzycznego powietrza w tym roku, czyli Black Like Me.

recenzja koncertu Spoon w Madrycie




6. 48 The New Pornographers – Challengers (yoko: 9, slejw: 5)

yoko: Supergrupa (m.in. A.C.Newman – Dan Bejar – Neko Case) nie zawiodła i na Challengers znajdujemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy: zestaw inteligentnych, zmyślnie skonstruowanych, ładnych indie-piosenek.

slejw: Najwyższe loty kompozycyjne. Znowu! Kilka radiowych wymiataczy. Znowu! Kilka rozdzierających ballad. Znowu! To się chyba nazywa utrzymywanie niezwykle wysokiego poziomu. A klimat? "Wiosna, panie sierżancie!" chciałoby się zawołać, gdy słucha się kolejnej radosnej płyty tych sympatycznych Kanadyjczyków. Ale radosne płyty może nagrywać każdy. Nie każdy jednak umie tworzyć tak rewelacyjne numery. W tym wypadku nie każdy = prawie nikt.

recenzja koncertu The New Pornographers w Madrycie



Tak, tak. Miało być od razu 10-1, ale dziś nie dalibyśmy rady. Przedstawiliśmy więc miejsca 10-6, a pierwsza piątka już jutro. Poza tym oczekujcie relacji z koncertu Tres B/Muchy/Hey. Pozdrawiamy.

czwartek, grudnia 06, 2007

letter from the sun

NOTKA KONCERTOWA, cz. IV - THE NEW PORNOGRAPHERS + Joseph Arthur & The Lonely Astronauts - 4.12.2007, El Sol


zdjęcie: http://flickr.com/photos/baronesariefenstahl/

A to był strasznie fajny koncert! The New Pornographers wygrali z:

- niepełnym składem własnym (choć brak Destroyera jest bardzo bolesny),
- problemami technicznymi,
- zbyt małą sceną,
- bardzo słabym nagłośnieniem.

Wymietli radością swoich rewelacyjnych piosenek (jakoś przeżyłem brak The Fake Headlines), sposobem podania (utwory skondensowane jak mleko w tubce, np. szybsza wersja My Rights Versus Yours) i niespodzianką w postaci zagranego na bis Don't Bring Me Down z repertuaru ELO. Największa radość publiczności? Hmm... niektórzy jarali się wszystkim z nowej płyty (ślicznie wypadło The Spirit Of Giving), niektórzy zaczynali skakać przy kawałkach z Mass Romantic (m.in. świetne Slow Descent Into Alcoholism albo kończący całość Letter From An Occupant), zbiorowy uśmiech nastąpił jednak przy... Sing Me SPANISH Techno, a jakże. Co jeszcze? Niezbyt rozbudowana (nie licząć Thank You po każdym utworze), ale zabawna konferansjerka (po braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie co zagrać - Is this a club of non-speakers? Well, this is From Blown Speakers), zakup (w końcu!) debiutu w koncertowym sklepiku, duchota i - niestety - króciutkość (część zasadnicza + bis = 1:20).

Niewiele krócej grał supportujący Pornosów wujek Józek, czyli Joseph Arthur & The Lonely Astronauts.



Bardzo ładnie zabrzmiało Black Lexus (mp3 do pobrania poniżej), bardzo ładnie wyglądała basistka (pierwsza z lewej), ładne In The Sun zabrzmiało tak! ładnie! w klubie El Sol, czyli The Sun właśnie. Ogólnie support może nie zachwycający, ale miło się czekało w ich towarzystwie. Tym bardziej z pięknym teledyskiem Corbijna do In The Sun w głowie.

Black Lexus
Michael Stipe (R.E.M.) & Chris Martin (Coldplay) - In The Sun (Joseph Arthur cover)

slejw&yoko

środa, października 31, 2007

L4 + por fin en madrid



I wrote the news today in a tent outside the midway rides, and as my money flew, singing to their pockets, you could only know your shame, knowing what the good ones do. And when you see the bruises on my legs from kicking pills yeah, then you see how recklessly the pages are filled. Make headlines, believe them, come back. Want to be upside down, maybe thrown from side to side. Want to fall from the clouds, sailing like a ship at sea. Want to think out so loud that the fashion police break me. I wrote the news today in a tent outside the midway rides, and as my money flew, singing to their pockets, I... I filled the whole front page with the catchiest words I could find, believe me, come back. Fake headlines, believe them, come...

czwartek, października 25, 2007

With sky blue sky this rotten time wouldn't seem so bad to me now

Witamy. Po pierwsze, chciałbym wyrazić wielką radość z powodu przegranej partii braci K. w wyborach. Już, dzięki. Możemy iść dalej.

Jesień wciąż jest jak wiadomo co, stąd tytuł notki (z nowego Wilca).
Tekst o Wilcu (nowym też) bardzo niedługo, bo już 9.11 koncert w Madrycie (bilety, razem z tymi na Interpol i New Pornographers leżą sobie w Yokowej szufladzie).

A teraz załatwimy kilka spraw bieżących i będę mógł zapowiedzieć coś fajnego ;-)

1) Recenzje In Rainbows.



Boli żenujące buranie się na system dystrybucji (albo że to brak szacunku - uwaga zupełnie niepoważna w erze 'home taping is killing music industry and it's fun', albo że sposób odwrócenia uwagi od "słabego materiału" - no, kochani, niektórzy najwidoczniej atmosferą spiskowości IV RP zdążyli nasiąknąć). Ale to jeszcze nic - właśnie stęki na ten podobno słaby poziom są dla mnie niezrozumiałe. Kwestie interpretacyjne nachodzą na ocenę wartości, fuj fuj. Kiedy Messi (Go Argentina!) strzela gola dla Barcelony, albo Ana Ivanovic (szacun i podziw) kończy mocarnym forehandem z niezwykle trudnej pozycji, nie patrzymy na to, że podwinęła się skarpetka. Panie i Panowie, ja wiem, że nieźle jest pojeździć sobie po geniuszach, rozumiem też, że nie dla każdego może to być szczyt marzeń. Ale recenzent patrzy na surowy kawał muzyki - tu, rewelacyjny, na najwyższym poziomie. Każdy przyrządzi sobie z tego kawałka co tylko będzie chciał. Amen.

PS. Na Metacritic okolice 90. Krzepiące.

2) Nowe teledyski.

Wspomniałem o The New Pornographers - ogromnie się cieszę, że zobaczymy ich na żywo. Z tego co wiem, jest dobrze - i ustawodawczo (setlisty) i wykonawczo (forma). Władza sądownicza to my.

Tymczasem chodź pomaluj mój świat na:



No i Zespół-O-Którego-Nowej-Płycie-Nie-Mogę-Mówić, w jednej z najpiękniejszych piosenek jakie mają w swoim repertuarze.



3) Trójkowe audycje.

Naprawdę polecam:

Offensywa - wiadomo.
Myśliwiecka 3/5/7 - nowy Stelka.

i świetne

Zjednoczone Królestwo Metza.

Całą pierwszą audycję (Peel!) i większość drugiej udostępniam (w formacie mp3) na życzenie ;-)

A jesli już o ZK mówimy to polecam zespół, który poznałem w audycji w zeszły piątek:

4) Kotki Dwa.

Niepolsko-polski z polską nazwą. Jest w ich muzyce coś urzekającego - jeśli "Parachutes" Coldplay to dwór i pałac to Kotki to bardzo fajne przedmieścia.

Kotki Dwa.
Na stronie m.in. kilka darmowych mp3. Ze 4 chyba te mp3.

5) Nosowska.

Fantastyczny koncert w WFF we Wrocławiu. Wielkie, monstrualne czapki z ogromnych głów przed Artystką i Zespołem. Ekstraklasa.

6) Zapowiedź.

No i wiadomość chyba najważniejsza. Nie wiem czy recenzje na bok czy nie, ale... teksty o zespołach na horyzoncie. Przekrojówki, ale raczej zwięzłe i z dużą ilością cytatów i YouTube'owych linków. Pierwsi w kolejce niezwykli, wspaniali i porywający

TELEVISION.

Do napisania! :-)