PATRICK WOLF - The City
YOU CAN'T WIN CHARLIE BROWN - Songworm
SUSANNE SUNDFøR - The Brothel
TWINKLE - Terry
ANIKA - Terry
SUPER FURRY ANIMALS - Sidewalk Serfer Girl
OLGA - Hacer pie
DVA - Tatanc
NICO - All That Is My Own
VARIOUS ARTISTS (Tribute to Nico) - All That Is My Own
MORRISSEY - Action Is My Middle Name
VERONICA MAGGIO - Välkommen In
STEPHEN MALKMUS - Tigers
STEPHEN MALKMUS - Church on White
czyli jeszcze mniej muliny, jeszcze więcej dzianiny
Spragnieni długich zdań i powodzi nawiasów? No to: zniesmaczony nowym Belle & Sebastian (wielka szkoda, ale to płyta dla klas 1-3), zawiedziony dłuogrającym Violens (oprócz otwieracza, który, oj, jest zgładą Polaków) hajpowanym Diogenes Club (żeby nie było wątpliwości - niezła EPka, szczególnie wokal jak metroseksualny Draper, ale bez obiecanej w tytule Holmesowskiej tajemnicy) ; zaspokojony płytą Twin Shadowa (twarz, którą może kochać tylko matka, ale płyta, której nie lubić może tylko dupowata ciotka), nowym Sufjanem (więcej! niżej!) i fantastycznie zrobionym i wydanym remasterem Bona Drag... witam po przerwie!
A działalność wznawiamy właśnie Sufjanem, bo The Age of Adz (album genre-defining and genre-defying jak słusznie zauważa Prefix) to jedna z najmilszych niespodzianek 2010. Zawsze bardzo ceniłem Stevensa (ja cię, Sufjan, bardzo szanuję) za lekkość w pisaniu łaszących się (Stevens Cat?), pozytywkowych piosenek, ale zarówno Michigan, Illinois, jak i pozostałe, niegeograficzne longpleje wydawały mi się przekonceptualizowane. Najnowszego długograja przekoncept nie dotyczy - fakt, jest niby ten Royal Robertson i pięcioczęściowe, zamykające całość Impossible Soul, ale, eee, to płyta człowieka, który chciał stworzyć muzyczną mapę wszystkich stanów Ameryki!
Kameralne, bliskie twórczości Elliota Smitha Futile Devices zaprasza na płytę słowami It's been a long, long time since I've... (seen your smile? beeeep, nie-e, memorized your face). Od razu warto jednak zaznaczyć, że na The Age of Adz Sufjan nie rezygnuje z filharmonijnego eklektyzmu (utwór tytułowy czy Get Real Get Right z baśniowymi smykami w stylu Owena Palletta) i plemiennego baroku w klimacie Tare'owskiej cząstki Animal Collective (Too Much).
Zresztą, najlepsze fragmenty płyty również charakteryzuje kolektywny lot. Now That I'm Older startuje jak Where I End And You Begin, ale po przygrywce mości się w uszach niczym najbardziej przymilające się fragmenty Merriweather Post Pavilion albo słuchany klatka po klatce solowy Panda. Fantastyczny, nie wiem czy nie najlepszy na płycie, I Walked karmi się natomiast podobnym pląsem co Walkabout - duet Lennox-Cox z ubiegłorocznego Logos Atlas Sound.
Cały czas jest to jednak nowy stary Sufjan - szeptane, ogniskowe intro Vesuvius podskakuje na ogniu ciepluchnej elektroniki (the weapons of warmth!), a całość brzmi jak soundtrack do kliknięcia ikony miasta w Cywilizacji czy innych Settlersach. Reszta to: folk, indie, chamber, folktronica (świetne I Want To Be Well) - tak, wszystko bardziej elektroniczne? tak, lepsze? tak. I czy próba stworzenia piosenki totalnej jest zawsze skazana na porażkę? T-tak. A czy wspomniana kończąca album suita Impossible Soul (Auto-Tune, Justin, folkowe dziady, folk-dance, folk-rock, indie-pop, _____) to good try, good try?
Na fali wspomnień o Mozzowej trasie Tour of Refusal (patrz: blog bootlegowy i wiedeńska setlista poniżej) + trzymając kciuki za Editors we Wrocławiu (okrutny miesiąc kwiecień, koncertu stan niepewny), słuchamy dzisiaj Toma Smitha, który przed (a w zasadzie za) pięknym Gasometrem wykonuje z akustykiem Papillon z naszej płyty nr 09 roku 09.
+ z ostatniej chwili: wytwórnia Anti informuje o nowym projekcie Toma Waitsa!
An exciting possible upcoming project is……….. Tom Waits once again teaming up with visionary director Robert Wilson for a fourth stage musical following The Black Rider, Alice in Wonderland, and Woyzeck. Contributing to this yet untitled project would also be play-write Martin McDonagh who is most known for writing and directing the 2008 Oscar nominated film “In Bruges.” (polecamy!) The musical would be slated to premiere in Paris next year. More info as it comes in.
Don't you know there ain't no devil, there's just God when he's drunk!
* płyty nieco lepsze, ale poza rankingiem -> tutaj
- nagroda specjalna -
JAMES YORKSTON & THE BIG EYES FAMILY PLAYERS
Folk Songs
Album zbyt odmienny, aby konkurować z innymi w zwykłym rankingu. Trochę pisaliśmy już tutaj, ale warto dodać, że to świetne wskrzeszenie folkloru i zadziwiająca bezstratna konwersja zapomnianych piosenek do muzycznego świata XXI wieku. Tak twórczą art-wiochę ma na swoim koncie tylko naród czeski, ale umówmy się: odrodzenie narodowe < Folk Songs. Znakomita płyta.
-- miejsca 50-31 --
50. JULIAN PLENTI - Julian Plenti Is...Skyscraper 49. THE MARY ONETTES - Islands 48. IAN BROWN - My Way 47. JUNIOR BOYS - Begone Dull Care 46. SUNSET RUBDOWN - Dragonslayer 45. RAIN MACHINE - Rain Machine 44. ASOBI SEKSU - Hush 43. TOWA TEI - Big Fun 42. SCOTT MATTHEW - There Is an Ocean That Divides and With My Longing I Can Charge It With a Voltage That's so Violent to Cross It Could Mean Death 41. HOPE SANDOVAL & THE WARM INVENTIONS - Through the Devil Softly 40. GANGLIANS - Monster Head Room 39. THE RAVEONETTES - In and Out of Control 38. THE ANTLERS - Hospice 37. MUSE - The Resistance 36. ARCTIC MONKEYS - Humbug 35. POLVO - In Prism 34. THE DODOS - Time To Die 33. THE CLIENTELE - Bonfires on the Heath 32. YEAH YEAH YEAHS - It's Blitz! 31. EL PERRO DEL MAR - Love Is Not Pop
--- pierwsza trzydziestka ---
No i zaczynamy odliczanie. Multimedialne załączniki na dole.
30. THE DECEMBERISTS - Hazards of Love
krótko: Jedno z większych rozczarowań tego roku broni się kilkoma utworami i nieco blackriderowym klimatem. Za długo i zbyt słabo kompozycyjnie, ale z drugiej strony bez katastrofy i z jedną perełką (The Wanting Comes In Waves).
posłuchaj no: The Hazards of Love 1, The Wanting Comes In Waves / Repaid
29. REAL ESTATE - Real Estate
krótko: Plaża, dzika plaża... Na razie jest nieźle, ale potrzeba drugiej płyty, aby przekonać się czy w przyszłości "twarz przy twarzy" czy raczej "la, la, la, la"
posłuchaj no: Suburban Dogs
28. WILCO - Wilco (The Album)
krótko: Wilco bez dreszczyka z Yankee czy skondensowanej słodyczy (tubka Gostyń, anybody?) Sky Blue Sky, ale z albumem dość solidnym i z bardzo przyjemnymi momentami.
posłuchaj no: Wilco (The Song), Everlasting Everything
27. DAN DEACON - Bromst
krótko: Występ na Primaverze żenujący, a szkoda, bo Bromst to płyta miejscami fascynująca. Gęsta faza w ostrym lesie czy jakoś tak.
posłuchaj no: Build Voice, Snookered
26. DOLL AND THE KICKS - Doll and the Kicks
krótko: OK, teraz kilkadziesiąt minut Doll, potem filmiki i jedziemy. Skojarzenia z Tour of Refusal nie do wywabienia, stąd spory sentyment. Płyta porządna, muzycy sympatyczni, grupa rokująca, "zal."
posłuchaj no: If You Care, Pictures, Superstar
25. CHARLOTTE GAINSBOURG - IRM
krótko: Nie urzekła mnie ta płyta aż tak jak 5:55, ale myślę, że w ogólnej opinii będzie uchodzić za ten lepszy album Charlotte. Beck jak najbardziej, filmowy flow również, bardzo ok.
posłuchaj no: IRM, Heaven Can Wait, Time of the Assasins
24. THE FLAMING LIPS - Embryonic
krótko: Nice try, nice try...
posłuchaj no: The Sparrow Looks Up at the Machine, I Can Be a Frog (feat. Karen O), Worm Mountain (feat. MGMT)
23. DIRTY PROJECTORS - Bitte Orca
krótko: Pisałem już, że chyba za mało grania na tyle gadania, co nie znaczy, że tej płycie nie należy się uwaga. Gdy nie denerwuje - olśniewa, proporcje rozstrzygnęły o jej miejscu w rankingu. Świetna okładka!
posłuchaj no: Cannibal Resource, Stillness Is the Move
22. jj - jj n° 2
krótko: Rozpływałem się już nad Are You Still in Vallda?, więc żeby się nie powtarzać - materiał nierówny, bardziej EPkowy niż płytowy, ale z highlightami, które windują całość prawie do pierwszej dwudziestki.
posłuchaj no: From Africa to Malaga, Ecstasy, Are You Still in Vallda?
21. ATLAS SOUND - Logos
krótko: Całościowo nie jest to płyta tak dobra jak Let The Blind... (czy nie mędzę dziś zbytnio?), ale za to ma bardziej uderzające fragmenty, przede wszystkim oba duety. Ten z Pandą na poziomie pawilonowym.
krótko: Kiedy po fantastycznym remizohicie Budki Suflera wydawało się, że wszystko w temacie tancerzy dwojga zostało już powiedziane, okazuje się, że nie i że można dołożyć takimi piosenkami, że tańczyć zaczyna znacznie większa grupa ludzi. Nie jest to jeszcze balowanie w niebie, ale potańcówka na schodach też bywa bardzo przyjemna.
posłuchaj no: Hooting and Howling, All the King's Men
19. HEY - Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!
krótko: Najlepsza płyta w dyskografii Hey. Świetnie wypada na żywo (grają w całości i po kolei), brzmi zachodnio i jeszcze bardziej oddala Hey od naszywek na plecakach, podpisów na gipsie i rycin w ławkach.
posłuchaj no: Piersi ćwierć, Chiński urzędnik państwowy, Boję się o nas
18. FUCK BUTTONS - Tarot Sport
krótko:
posłuchaj no: Surf Solar, Olympians
17. NITE JEWEL - Good Evening
krótko: Technikolorowe marzenia o kosmosie, szumiący, podwodny smooth operator. Czasami dystyngowanie, czasami kusząco niegrzecznie. Bardzo dobra płyta.
posłuchaj no: What Did He Say, Let's Go (The Two of Us Together), Lover
16. JAPANDROIDS - Post-Nothing
krótko: Blame Canada? Pfff... Po retrospektywie Maddina na Nowych Horyzontach i świetnym debiucie Japandroids można spokojnie stwierdzić, że she's not the one to blame. Zgłaszam kandydatury Briana i Davida na maskotki zimowych igrzysk i chcę mieć z nimi breloczek.
posłuchaj no: The Boys Are Leaving Town, Young Hearts Spark Fire, Crazy/Forever
15. VIVIAN GIRLS - Everything Goes Wrong
krótko: No, bardzo ładny tytuł, z tym że nie pasuje. Jest lepiej niż na debiucie, treściwiej i bardziej przekonująco.
posłuchaj no: The End, Out For The Sun, Before I Start To Cry
14. THE PAINS OF BEING PURE AT HEART - The Pains of Being Pure at Heart
krótko:
posłuchaj no: Come Saturday, Young Adult Friction, This Love Is Fucking Right!
13. ST. VINCENT - Actor
krótko: Jedna z moich najulubieńszych nowych artystek pozostaje w grze broniąc się bez problemu płytą nr 2. Jest to album szorstszy (brzmienie ważniejsze niż zasady stopniowania przymiotników) od genialnego Marry Me - tracimy więc (moim zdaniem niestety) pajęczynowe zamki Piranesiego na rzecz struktur mocniejszych i często niepokojących. Żeby nie było - świetna płyta, ale kdo Vám tak rozcuchal tmavé vlasy, hę?
posłuchaj no: Actor Out of Work, Laughing With a Mouth of Blood, The Party
12. LILY ALLEN - It's Not Me, It's You
krótko: Złoty środek między radiową przebojowością a popem szlachetnym. Album kojący, przebojowy, zabawny, nieprzekombinowany i bezpretensjonalny. Wrażenie popowego ślizgania się po powierzchni ustępuje miejsca przyjemności słuchania, bo zamiast pędzących panczenistów oglądamy raczej jazdę figurową na lodzie. Płyta uroczo dziewczęca, a jednocześnie drwiąca z konwencjonalnego pojmowania kobiecości. Wyrazisty, brudny róż.
posłuchaj no: 22, I Could Say, Chinese
11. DINOSAUR JR. - Farm
krótko: Dinosaur Jr. podejmują się karkołomnego zadania wskrzeszenia wielokrotnie (i nieskutecznie) reanimowanej już gitarowej (grunge'owo zabarwionej) tradycji i wychodzą z tego obronną ręką. Słuchamy płyty naszpikowanej świetnymi numerami z przeświadczeniem, że muzycy w punkcie X odnaleźli skrzynię muzycznych skarbów. Przemiła i poruszająca wycieczka sentymentalna.
posłuchaj no: Pieces, I Want You To Know, Said The People
10. MORRISSEY - Years of Refusal
krótko: Najsłabsza część najnowszej trylogii Morrissey'a (po fenomenalnym You Are The Quarry i nieziemskim Ringleaderze). Najsłabsza nie znaczy słaba, bo wbrew powszechnemu marudzeniu Refusal to płyta i dobra i ciekawa. Sercem albumu jest bez wątpienia Birthday z wokalizą godną największych muzyków naszych czasów. No a poza tym silne wrażenia z Tour of Refusal - trasy bardzo ciężkiej, granej z zaciśniętymi zębami, ale przez to wyrazistej i fascynującej.
posłuchaj no: Something Is Squeezing My Skull, Mama Lay Softly on the Riverbed, It's Not Your Birthday Anymore
9. EDITORS - In This Light and on This Evening
krótko: Najlepsza płyta w dorobku Editors gwarantuje im miejsce w dziesiątce. Największe nagromadzenie muzycznych substancji smolistych to w ubiegłym roku właśnie In This Light. Z jednej strony gęsta miejska elektronika, z drugiej mroczne peryferia w klimacie kolejowych podróży z grupą Kraftwerk. Mieszanka intrygi z podskórną przebojowością funkcjonuje tu bardzo dobrze.
posłuchaj no: Bricks and Mortar, Papillon, The Boxer
8. GRIZZLY BEAR - Veckatimest
krótko: it's unquestionably a lovely record and it deserves to be heard on land, sea, indoors and out (Uncut)
posłuchaj no: Two Weeks, Cheerleader, Foreground
7. THE BIRD AND THE BEE - Ray Guns Are Not Just the Future
krótko: Z jednej strony fortepianowa czerń, kino noir, najlepsze musicale świata i stare plakaty filmowe, z drugiej smoothie roku, ciepły deszcz, piknik w parku i domek na plaży. Ryzykowne zderzenie owocuje wspaniałą płytą bez zgrzytów. Repeat all i kilka zagapień na tramwajowych przystankach.
posłuchaj no: My Love, Love Letter to Japan, Witch
6. CAMERA OBSCURA - My Maudlin Career
krótko: Siła dobrej piosenki. SiłaDOBREJpiosenki. S i ł a d o b r e j p i o s e n k i. siładobrejpiosenki. SŁ DBRJ PSNK. siła DOBREJ piosenki.
posłuchaj no: James, Forests and Sands, Honey in the Sun
5. FEVER RAY - Fever Ray
krótko: Solowy debiut Karin Dreijer Andersson łączy w sobie baśniowe okrucieństwo braci Grimm z leśnym skandynawskim chłodem, szokującymi obrazami Bacona i subtelnością dobrego japońskiego horroru. Różne formy przerażenia razem tworzą oszałamiającą muzyczną historię. Mroczna elektronika na najwyższym poziomie.
posłuchaj no: If I Had a Heart, Seven, Triangle Walks
4. PHOENIX - Wolfgang Amadeus Phoenix
krótko: Siła dobrej piosenki. SiłaDOBREJpiosenki. S i ł a d o b r e j p i o s e n k i. siładobrejpiosenki. SŁ DBRJ PSNK. siła DOBREJ piosenki. [2]
posłuchaj no: Lisztomania, Rome, Armistice
3. THE XX - The xx
krótko: Bez dwóch zdań jest to debiut roku. Wypielęgnowane utwory są zarazem sterylne i bardzo ciepłe, wręcz otulające. Pierwsze przesłuchanie to spory szok, bo nowe rekordy osobiste padają dosłownie co chwilę. Nie mówię już nawet o całych piosenkach, ale o tworzących je motywach. A gdyby tego było mało, są jeszcze teksty - mądre, dobrze napisane, pozbawione patosu i boldujące życiowe oksymorony:
I don't have to leave anymore
What I have is right here
Spend my nights and days before
Searching the world for what's right here
Underneath and unexplored
Islands and cities I have looked
Here I saw
Something I couldn't over look
I am yours now
So now I don't ever have to leave
I've been found out
So now I'll never explore
posłuchaj no: Crystalized, Islands, Shelter
2. BAT FOR LASHES - Two Suns
krótko: Jak krótko to krótko - Bat For Lashes + LTB = <3 (a więcej w co drugim poście z końca ubiegłego roku)
krótko: Płyta roku, płyta dekady, płyta czegośtam. Słowa nie oddadzą złożoności, wielkości i siły tego albumu. Podjarki, niedojarki, wychwalania i wychałania nie prowadzą do niczego ciekawego. A nic ciekawego to przeciwny do Pawilonu biegun. Po kilku rewelacyjnych albumach, m.in. poprzednim, kapitalnym Strawberry Jam, AC tworzą genialne dzieło sztuki, które jest syntezą wszystkiego co piękne w muzyce. Zresztą, nie tylko w niej.
Miejskie playlisty charakteryzują się tym, że składają się na nie różne stada piosenek. Tworzą je utwory w sposób oczywisty związane z miastem (opisują je lub zostały w nim nagrane), te powiązane nieco luźniej (z państwem, z atmosferą) i te przypadkowe, zasłyszane podczas pobytu lub podróży. Takie miksy jarają więc głównie autorów, ale mamy nadzieję, że przedstawiając Wam nasze miejskie playlisty opowiemy jednocześnie jakąś ciekawą muzyczną historię o fascynujących miejscach. The city is here for you to use i tak dalej. Jedziemy.
1) MORRISSEY - album Ringleader of the Tormentors
Nie ma dla nas bardziej rzymskiej nuty. Płyta nagrana w Rzymie i przesycona jego atmosferą, album genialny i przejmujący. Moz, mimo explosive kegs między nogami, jest na Ringleaderze elegancki jak kolumna dorycka i potężny jak kolejka do Kaplicy Sykstyńskiej. Dear God, Please Help Me to jedna z najpiękniejszych piosenek jakie kiedykolwiek powstały i gdyby Panteon - rzymska świątynia wszystkich bogów - chciała kiedyś posiadać swój hymn, to został on już nagrany.
Co jeszcze - kalejdoskop włoskiego filmu w You Have Killed Me i Piazza Cavour, który dostojnie milczy w kwestii sensu życia. A poza tym The Youngest Was The Most Loved zaczynający się odgłosem słyszalnym w Rzymie co kilka sekund. Nie, serio.
2) PHOENIX - Rome
Nagrana w Paryżu, znakomita na żywo w Barcelonie piosenka o Rzymie.
Rome, Rome, Rome, Rome Focus looking forward the Colosseum
3) RADIOHEAD - You And Whose Army
Come on, come on, Holy Roman Empire! Morze Tyrreńskie było definitely pissed off i nakręcało się jak ten miażdzący utwór z Amnesiaca.
live, Poznań (video: kenigmatic)
4) PULP - Bar Italia
włoskie jedzenie > inne jedzenie
5) CAMERA OBSCURA - Roman Holiday
Wakacje Romana, piękny b-side z Lloyda. Singla kupiliśmy w najfajniejszym mieście świata (takie na M, z dużym parkiem, mieszkaliśmy tam przez jakiś czas... łatwe, nie? pierwszą poprawną odpowiedź nagradzamy Peronim), ale fazę nań (faza nań, no no) mieliśmy właśnie w Rzymie (też świetnym, żeby nie było wątpliwości).
No i znów jest filmowo. I've never had a roman holiday, but I won't hold it against you...
6) muzyka Nino Roty
Czy Fellini (btw: jego "Rzym" - film rewelacyjny, kamera przejeżdża pod najważniejszymi zabytkami, a przed Włochami stawia się zwierciadło, nawet niekoniecznie krzywe) czy Il Padrino - włoski (rzymski) klimat w skali 1:1.
7) BEIRUT - Postcards from Italy
Podobno włoska poczta jest gorsza od polskiej. Wiem, mi również jest ciężko to sobie wyobrazić.
8) LADY GAGA - Bad Romance
Ten świetny popowy kawałek słyszeliśmy wielokrotnie w supermarkecie Pim. Występowaliśmy tam w roli atrakcji sklepu wybierając godzinami wina z różnych regionów (tak, to szokujące, ale na tzw. zachodzie dobre wina kupuje się w supermarkecie).
Teledysk też na duży plus.
9) ELBOW - An Audience with the Pope
Najlepszy numer z Seldom Seen Kid, zdecydowanie godny polecenia (i 'postrofjenia' też).
10) TOM WAITS - np. Please Call Me, Baby
Płyta CD z włoskim hologramem została nabyta (saldi baby!) i przywieziona do Polski (razem z kolejnym zagranicznym Nickiem Drakiem ; mamy już m.in. madryckiego i sztokoholmskiego, fajna tradycja, polecam). Włoskie kolacje upływały najczęściej właśnie przy The Heart of Saturday Night. W związku z tym wszystko było dobre: miasto, muzyka i micha.
ZESPOŁAMI. KOLEJNOŚĆ PRZYPADKOWA. Z bólem, ale dla uproszczenia – max 3 na płytę.
Animal Collective – Merriweather Post Pavillion
In The Flowers – epilepsja kolorów w końcówce świetnie wykańcza mięsisty, pluszowy, migocząco-transowy wstęp do piosenki i do płyty. Pamiętajcie o ogrodach, siedźcie w kwiatach.
My Girls – pierwszy utwór z tego genialnego albumu, w którym zakochałem się po uszy (dokładniej – jeszcze w wersji live). Skandowane, splątane cudo sprawia, że chce się podskakiwać, ale potem okazuje się, że samo podskakiwanie nie wystarcza i trzeba uciekać się do innych niepoważnych zachowań, które ujawnione publicznie zrujnowałyby każdego. Tekstowo jest uroczo, prośba o M3 nigdy nie brzmiała tak przejmująco.
Bluish – chyba najbardziej wzruszająca piosenka tego roku. Smukła, satynowa i łagodna. Rozpływa się w uszach. Tekstowo znów uroczo, a na dodatek sam dobór brzmienia wyrazów zachwyca. Poza tym wyjście po pierwszym refrenie (2:10 – 2:22) – jeden z muzycznych momentów wszechczasów. Absolut.
fan video
Bat For Lashes – Two Suns
Moon And Moon – ballada utrzymana w stylistyce księżycowo-wiejskiej (patrz: ostatni Goldfrapp i „White Chalk” PJ Harvey). Piękne partie fortepianu, żabie chórki, rozgwieżdżone niebo. Spokój i niepokój nocy w jednym.
Daniel – okładka singla – to raz. Fakt powstania stricte tanecznego utworu BFL – to dwa. Przeseksowne „my hee-ee-aa-rt” w końcówce refrenu – to trzy.
Travelling Woman – kolejny wielki muzyczny moment tego roku - 1:35 – 2:00. Miękną kolana.
Lily Allen – It’s Not Me, It’s You
Everyone’s At It – świetny początek świetnej płyty. Lily jak zawsze celnie komentująca, cennie zdystansowana i cudnie brzmiąca.
Who’d Have Known / Chinese – obchodzimy trochę przepis o 3 piosenkach na płytę, bo na „It’s Not Me, It’s You” aż kipi od singlowego dobra ; wspólny wybór tych dwóch utworów bierze się z ich stylistycznego podobieństwa. Lily jest tu dziewczęco seksowna, zarówno kiedy śpiewa o zamawianiu chińszczyzny jak i wtedy gdy w absolutnie rozczulający sposób mówi: „Today you accidentally called me ‘baby’”.
Phoenix – Wolfgang Amadeus Phoenix
Lisztomania – wydawało się, że tak dobrego otwieracza jak „Napoleon Says” nie będą mieli przez długi czas. A już na następnej płycie mają jeszcze lepszy.
Rome – zakochany w Rzymie wybitny artysta pisze piosenkę o obejmowaniu Paryża („I’m Throwing My Arms Around Paris” nie weszło na naszą listę z powodu limitów, które sami sobie zgotowaliśmy), zdolni artyści z Francji piszą numer o Rzymie. W obu przypadkach efekt jest fantastyczny. Podejrzane.
Armistice – prawdopodobnie najczęściej słuchana przeze mnie piosenka pierwszej połowy 2009 roku. Perfekcyjnie, zwięźle, okropnie przebojowo. Lśniący drobiazg zamykający Wolfganga. Świetny i w studio i na żywo (patrz: relacja z PS09).
Morrissey – Years Of Refusal
Mama Lay Softy On The River Bed – w wydanej niedawno “Mozipedii” Simon Goddard wiąże historię przedstawioną w “Mamie” z życiem i twórczością Virginii Woolf. I nawet jeśli pisarka nie była dla Moza bezpośrednią inspiracją, czuć tu wybitnie Woolfowski klimat. A „Life is nothing much to lose, it’s just so lonely here without you” i “We’re gonna lay down beside you, mama” – liryczna perła w koronie wyrzeczeń.
It’s Not Your Birthday Anymore – chyba najlepszy utwór na tej płycie. Płakaliśmy rzewnie, że mimo czterech podejść nie udało nam się usłyszeć go na żywo. Wokaliza w kulminacyjnym punkcie piosenki jest tak porażająca i przejmująca, że słowo „genialny” zyskuje nowy, muzyczny synonim.
I’m OK By Myself – nie zamknęliśmy oczu na zdjęciu z Jessem Tobiasem. Urrra!
Fever Ray – Fever Ray
If I Had A Heart – “This will never end cause I want more” to tekst roku. Jedna z najbardziej przejmujących piosenek jakie znam. Teraz już tylko Karin śpiewająca to na żywo i zakurzony Nick Drake z komisu przychodzą mi do głowy gdy słyszę słowo „Sztokholm”. No i kilka filmów („Fishy”! – choć to przedmieścia) ze szwedzkiej nowohoryzontowej serii.
Seven – w typie “Pass This On”, niezwykle czepliwy, świetny numer.
Triangle Walks – po prostu - najfajniejsza figura chodzi.
The Bird And The Bee – Ray Guns Are Not Just The Future
I'm a fiber, I'm a fiber, I ain't born typical – tak powinny zabrzmieć słowa U.R.A. Fever podczas koncertu The Kills (patrz: dzień trzeci). Ale może to jednak typowe, że na festiwalu trzeba się głównie bawić, gadać w trakcie koncertów, obgadywać gospodarzy i nie tylko, przebierać w *bardzo zabawne stroje*, upijać się już rano itp. itd. Nie jesteśmy z panią Yoko rasistami ani nacjonalistami (oj, nie), ale po tegorocznej edycji festiwalu Benicassim nabraliśmy pewnej dziwnej niechęci do Anglików. Flegmatycy... to od plucia, tak? Nie lubimiy generalizować, ale 99 % festiwalowego syfu wytworzyli oni. Na FIBie było ok. 148 tysięcy ludzi. Jakieś 55-60 % z zagranicy. Miażdżąca większość z Wysp. No... i jeśli chodzi o publiczność to było jak było.
Dobrze, teraz Oskar Zrzęda wraca do kosza i mówimy w końcu o muzyce. A jest o czym. Cztery dni i kilka koncertów, które szturmem wzięły naszą czołówke listy Najlepsze koncerty na jakich byliśmy. Trzeba było odciąć się od otoczenia i w myśl zasady take only what you neeeed from it czerpać to co najlepsze. Poniżej nasza relacja dzień po dniu. Skromniejsza w porównaniu z rozpiską, bo czasem nie pozwalała potrzeba natychmiastowego zaśnięcia, czasem coś wypadło. Nieważne, jedziemy.
17.07 – dzień pierwszy (FIB Start)
SIGUR RÓS
Jedyny koncert jaki udało nam się zobaczyć tego dnia. Baliśmy się, że będą przynudzać (patrz: nowa płyta), ale przynudzali rzadko. Set (zawartość + kompozycja) chyba jeszcze lepszy niż na Open'erze 2006. Sekcja dęta w białych melonikach, wielkie lampy na scenie (przypomniało się „ciepło” koncertu The Low Frequency in Stereo z ostatniego OFFa) – urzekające, ale wartość tego koncertu tkwiła w zaangażowaniu całego zespołu. Grali tak, jakby miał to być ostatni koncert w ich życiu. Sformułowanie okropnie oklepane, ale uwierzcie, tak to właśnie wyglądało.
HIGHLIGHTY: początek – Svefn-g-englar (video poniżej) i koniec - Gobbledigook (to im akurat na nowej płycie wyszło).
18.07 – dzień drugi
THE RUMBLE STRIPS i BABYSHAMBLES
Widzieliśmy, ale nie w całości. Ci pierwsi nudnawi, ci drudzy w porządku, ale bez rewelacji.
EL GUINCHO
Powiedzieliśmy, że damy szansę i daliśmy. Ale Guincho szansy nam nie dał i znów wokalu słychać nie było, bas dudnił, a fantastyczne kompozycje z Alegranzy ginęły w (rytmicznym, ale jednak) zgiełku. Jeśli zna się ten album nie jest najgorzej. Byliśmy w stanie się wkręcić i wyławiać linię melodycznę i niektóre hooki. Jednak jeśli ktoś widzi koncert El Guincho nienaznaczony jeszce jego twórczością może się łatwo zniechęcić. No nic, czekamy dalej.
PS. Pan Guincho miał na sobie koszulkę z napisem NO AGE. Na Primaverze dzielili scenę... Może jakiś wspólny projekt, panowie? To by było coś!
HIGHLIGHTY: Hmm... ciężko stwierdzić, głównie przez zakłócony odbiór.
FUJIYA & MIYAGI
A to bardzo fajny koncert. Wyśmienite wizualizacje – świat z domina + wariacje na temat Pacmana dopełniły muzycznego dzieła. Bardzo mięsistego i konkretnego. Nie był to może koncert porywający, ale lepszą elektroniczną zabawę trudno sobie wyobrazić. Yoko mówi, że podobało jej się sinusoidalnie. Ja nie znam takich trudnych słów, więc powiem, że nie było to rewelacyjne, ale pod „świetne” już mi podchodzi.
Niemożność dopchania się do wielkiego namiotu sprawiła, że widzieliśmy tylko kawałek i to z boku. Załapaliśmy się na dziwną wersję And I Was a Boy From School (bez tego najfajniejszego, zapętlonego motywu) i kilka kawałków z nowej płyty, za którą raczej nie przepadamy. Ogólnie wyglądało to średnio. Ale publika szalała, więc może się mylimy.
MY BLOODY VALENTINE
Pierwszy wielki koncert tego festiwalu. Shoegaze w pełnym tego słowa znaczeniu. Jak słusznie zauważyli autorzy festiwalowej gazetki – Shields i Melinda nie spojrzeli na siebie ani raz. Nie było też „cześć”, „kochamy was”, łamanej hiszpańszczyzny i innych ozdobników. Wszystko co mieli do powiedzenia powiedzieli muzyką. Było wzruszająco, mocarnie, soczyście. Aż niewarygodne, że to wszystko tak wygląda po 15 latach przerwy. Drugi, po Young Marble Giants wielki powrót tego roku. Oklaski, pokłony, głowy żegnają się z kapeluszami.
HIGLIGHTY: całość? Dwa kawałki poniżej.
ROISIN MURPHY
Po pamiętnych genialnych koncertach w Krakowie i w Madrycie oczekiwania były wielkie stąd małe rozczarowanie. Jednak o spadku formy Roisin raczej nie może być mowy. Chodzi o różnicę: regularny koncert X występ na festiwalu. Festiwalowy set był z wiadomych względów mocno okrojony, atmosfera też nie taka (mówiliśmy już o gadających wciąż Anglikach?). Murphy udowodniła jednak, że nie ma na nią bata i jest obecnie największą disco-divą na świecie. No i te bajeczne chórzystki...
HIGHLIGHTY: otwieracz – Don't Cry (video poniżej) i Primitive
19.07 – dzień trzeci
THE TING TINGS I JOSE GONZALEZ
Na pierwszych nie zdążyliśy (słyszeliśmy Great D.J. z daleka), na drugiego się nie dopchaliśmy. Tu już nie można było oglądać z boku namiotu, bo na scenie obok łupała muzyka, która Gonzáleza skutecznie zagłuszała.
AMERICAN MUSIC CLUB
Mieliśmy nie iść i byłby to błąd. Bardzo dobry, rasowy rockowy koncert. Muzycy zaangażowani i sympatyczni. Bardzo kameralnie jak na FIB. Na plus.
PS. Ich nowa płyta jest tak klasyczna, regularna i niewydziwiona, że aż urzeka. Nie będzie to czołówka zestawienia, ale raczej się w podsumowaniu zobaczymy.
HIGHLIGHT: Home (video poniżej)
MY MORNING JACKET
Rozczarowanie. Miało być ładnie, nie było. Masturbowanie się swoim graniem rozwleczone do granic sprawiło, że nie dotrwaliśmy do końca. Nie było to straszne, raczej nijakie. Szkoda.
THE KILLS
Świetni! Dwie osoby na scenie, a energii pokłady niezmierzone (wybaczcie dziwne konstrukcje, piszę te słowa niedługo po najszybszym i najdłuższym biegu mojego życia ; zainteresowanych zapraszam na piwo, które stawiacie :P). Dużo utworów z Midnight Boom to niewątpliwy plus tego koncertu, bo to bez wątpienia ich najlepsza płyta. No i piękne fragmenty, gdy wyśpiewywali te swoje wściekłe teksty „w siebie”. Robiło wrażenie.
HIGHLIGHT: no np. takie Last Day of Magic (video poniżej)
THE RACONTEURS
Też kapitalni. Energetyzujący występ, fantastycznie zagrany. Jedne z najbardziej burzliwych oklasków festiwalu całkowicie zasłużone. Ich pierwsza płyta nie zachwyca, ich druga płyta nie zachwyca. Trzeba być kimś żeby w takich okolicznościach wygrzać zachwycający koncert.
HIGHLIGHT: Steady As She Goes (video poniżej)
20.07 – dzień czwarty
THE NATIONAL
Jeśli chcecie recenzji obrazkowej wpiszcie w gadu-gadu < wow >.
A recenzja tekstowa? Hmm... no < wow > właśnie. Świetny dobór kawałków (czyli dużo z Boxera i dużo z Alligatora), świetna kompozycja (zaczęli piękną wersją Start a War, skończyli z wykopem w postaci Mr. November) no i przede wszystkim miażdżące wykonanie. Utwory mocne były niezwykle mocne, utwory spokojniejsze na potrzeby koncertu podrasowano. Ale z głową, bez rozwlekania i z zachowaniem ducha piosenki.
Podczas koncertu Morrissey'a, o którym za chwilę, podszedł do mnie mocno już „zmęczony” chłopiec i powiedział: „Ooooo Boooże, widziałem cię na The National, po reakcji sądzę, że się strasznie podobało, hm?”. Noooooo!
HIGHLIGHTY: Start a War, Fake Empire, Secret Meeting, Abel (video poniżej) i Mr. November
DEATH CAB FOR CUTIE
Na głównej zaczynał Cohen (gdyby nie DCFC to pewnie byśmy poszli), pod namiotem mała obsuwa, ale wielka okładka-płachta Narrow Stairs pojawiła się w końcu za sceną i zaczęło się. Tak jak nowa płyta – od Bixby Canyon Bridge. A jeśli już o nowym albumie mowa – zespół zachował się sprytnie i na koncert wybrał same mocne punkty. Usłyszeliśmy więc wspomniany Bixby..., I Will Possess Your Heart, Cath..., Long Division. Zabrakło tylko mojego ulubionego Grapevine Fires. No a co poza nowościami? Brak I Will Follow You Into The Dark i We Have The Facts... wynagrodziły m.in. perełki z Transatlanticism.
Ogólnie kapitalny koncert. Skumulowane emocje wybuchały kiedy trzeba, Gibbard zachwycał wokalem (dokładniem takim jak na płytach), było fantastycznie.
HIGHLIGHTY: np. piękna wersja Transatlanticism (video poniżej)
MORRISSEY
My, Morrissey i obiektywna ocena? No way. No ale spróbujemy podać chociaż kilka informacji. Nie było tak magicznie jak w Berlinie. Powód ten sam, co w przypadku Roisin Murphy. Ale, ale... to koncert Morrissey'a, więc w naszym przypadku o rozczarowaniu nie może być mowy. Świetny set, odsączony niestety z kawałków z nowej płyty (czekamy, czekamy). Ale jak tu narzekać jeśli dostaliśmy absolutnie piękne wersje m.in. Why Don't You Find Out For Yourself, Death of a Disco Dancer czy Stretch Out and Wait. + cięte komentarze np. nt. mięsożerców (I feel sad that Benicassim is still not cruelty-free) oraz angielskiej i hiszpańskiej muzyki (Wiem, że znane zespoły w Hiszpanii są straszne, ale nie martwcie się, znane zespoły w Anglii też są straszne). Bardzo wzruszający, ale też surowy i mocny był to koncert. Long live the king!
HIGHLIGHTY: heh...
The Last of the Famous International Playboys (video) Ask First of the Gang To Die (video) That's How People Grow Up Irish Blood, English Heart I Just Want To See The Boy Happy Sister, I'm a Poet (video) Vicar in a Tutu All You Need Is Me (video) The Loop The World Is Full of Crashing Bores (video) Why Don't You Find Out For Yourself (video) What She Said Death Of a Disco Dancer You Say You Don't Love Me (Buzzcocks cover) Stretch Out and Wait Life Is a Pigsty How Soon Is Now?