niedziela, czerwca 06, 2010
Primavera Sound 2010 - dzień 3.
PS2010 | POCZTÓWKI | WIDEO | CZWARTEK | PIĄTEK | SOBOTA
Po bezbłędnym czwartku i piątku jak malowanie przyszedł czas na sobotę, która jako najmniej napakowana delicjami dała chwilę wytchnienia, ale oprócz tego przyniosła kilka znakomitych koncertów. Dwa sympatyczne fragmenty - Real Estate i Dr. Dog - to na początkowe przesłuchanie. A potem solowy Bradford, którego nie mogliśmy obejrzeć dwa lata temu.
ATLAS SOUND - 19:15, scena PITCHFORK
Britt Daniels (Spoon) ogląda Bradforda Coxa (Atlas Sound) ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]
Po dwóch fantastycznych występach zespołu Coxa na PS08 i PS09 przyszła pora na Bradafora i jego solówkie na scenie Pitchfork. Koncert wypadł bajecznie i choć nie tak dobry jak wspomniane miazgi Deerhuntera, zapadł w pamięć z zupełnie innych względów.
wideo: louder than bombs
Otóż wśród całego fest-rozgardiaszu Bradford wyglądał jak postać z innej planety. Postać, która przyjechała nad morze zagrać ludziom kilka piosenek. Nierealny jak preWoodstockowy Max Born śpiewający Don't Think Twice, It's All Right Dylana w przerwie kręcenia Satyriconu (do zobaczenia na świetnej wystawie o Fellinim w Caixa Forum i u nas, niżej). Skok przez fale w sedno muzyki to bardzo ożywcze doświadczenie.
FLORENCE AND THE MACHINE - 20:50, scena SAN MIGUEL
Tu natomiast wielka porażka. Jak długo można naciągać samogłoskę zanim pęknie? Pretensjonalna nuda, spłaszczone hity, denerwująca maniera. Sometimes I feel like saying "Lord I just don't care" But you've got the love I need to see me through? A paszła won.
GRIZZLY BEAR - 21:55, scena RAY-BAN
Grizzly Bear ; fot.: louder than bombs
Wóz tym razem nie nawalił, więc w przeciwieństwie do Górnego Śląska, środkowa Katalonia Grizzlych usłyszała. Zagrali znakomicie, a mi od razu przypomniał się (cytowany zresztą na LTB przy okazji podsumowania 09) tekst recenzenta Uncut - tej płyty trzeba posłuchać wszędzie. Veckatimest, podobnie zresztą jak Yellow House (bo Horn to już trochę inna historia), to płyta tylko z pozoru klimatycznie konkretna. Tak naprawdę utwory Grizzly Bear dostosowują się do przestrzeni, w której są grane. Mogą brzmieć jak przytulne przydymione numery, mogą jak bardzo przestrzenne i żywiołowe (a chodzi tu i o siłę i o naturalność brzmienia) piosenki, jakby uszyte na dużą scenę.
wideo: louder than bombs
Muzyczne wrażenia ogromne zarówno przy ubiegłorocznych hitach (Two Weeks, While You Wait For The Others), jak i przy ulubieńcach trochę już przykurzonych (bardzo wzruszające Knife). I tylko estetyka twarzy nieco niepokojąca - co prawda bez znanych z teledysku koszmarnych świateł, ale z momentami gdy śpiewające licko niepostrzeżenie zamieniało się w Lipko.
wideo: pleasureperhaps
NO AGE - 23:00, scena PITCHFORK
No Age ; fot.: evitale
[nasz ulubiony Primaverowy set zdjęć /
our favourite Primavera photo set - evitale]
Mieliśmy iść na Built to Spill, ale tłum napierający na scenę ATP przegonił nas pod zadaszenie. A że koncert No Age nigdy nie jest zły nie zmartwiliśmy się i nie pożałowaliśmy. Po brawurowych akcjach ekipy Wschodu, (Atlas Sound, Grizzly Bear) przyszła pora na Zachód, a na pytanie How are things on the west coast? Randy i Dean zgodnie z przewidywaniami odpowiedzieli WWWHHOOOOAAA!!!sh away what we create! Bardzo energetyzujący występ, piękne aranże świetnych fragmentów Nouns, bijemy brawo, czekamy na OFFa.
DUM DUM GIRLS - 00:15, scena PITCHFORK
Dum Dum Girls ; fot.: ghostdrone
Rozochocony Zachód kontynuował ofensywę, a po kolejnym koncercie zespołu z LA piosenkowe pytanie Gibbarda Is this the city of Angeles or demons? zaczęło brzmieć wyjątkowo głupio. Po szatańskim darciu ryja na dokładkę grzesznice w pięknych tutaj toaletach, prezentujące jedną z najlepszych płyt tego roku i zaczynające od coveru jednej z moich pięciu ulubionych piosenek The Rolling Stones. W 2008 Primavera skończyła się dla nas absolutnym koncertem Animal Collective, w 2009 finał należał do świetnych Gang Gang Dance, w tym roku odpowiedzialność kończenia spadła na Dum Dum Girls. Po żenadzie na Summer of Music odpuściliśmy Pet Shop Boys (bo to nie można wyjść i trzasnąć Behaviour? trzeba udawać odbiornik telewizyjny?) i na końcówkę wybraliśmy właśnie girlsband z Kalifornii, co okazało się decyzją słuszną i w sumie jednym z najfajniejszych momentów całego festiwalu. Najlepsze na płycie Oh Mein Me wypadło obłędnie, singlowe Jail La La pociągająco, piękne, naiwne, szczeniackie Rest of Our Lives poruszająco. Słuszne pytanie padło kiedyś w ich kontekście. What's not to love?
wideo: louder than bombs
I już koniec? No koniec, ale umówmy się - festiwal żyje. Przez pierwsze pół roku wspomnieniami i grubym ziarnem jutuba, przez drugie pół zapowiedziami kolejnej edycji, datami ogłaszania nowych zespołów i odbitym na palcu klawiszu F5. Żegnamy się więc bez wielkiego smutku, bo Primavero, you’re the reason I’m trav’lin’ on So don’t think twice, it’s all right. Dzięki za dobrnięcie do końca i do przeczytania wkrótce!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
hehe, ani razu w sb nie wybraliśmy tego samego koncertu. dla mnie dzień nie odstawał od poprzednich. byli neu!, built to spill i ben frost, to name a few ;P w pozostałe dni też się raczej mijaliśmy. dzielimy za to rozczarowania, czyli przesunięcie the books i ten nieszczęsny koncert yeasayer. powrót do życia boliii.
noo, czasem dzielenie rozczarowań znaczy więcej niż dzielenie oczarowań ;) the books nie mogę odżałować, tym bardziej, że nastawiłem się na nich, bo wiedziałem, że nic z nimi nie koliduje. jak wrażenia z built to spill? chcieliśmy iść, ale staliśmy bardzo blisko sceny na grizzly bear i jak zobaczyliśmy potem tłum na atp to spasowaliśmy i zadowoliliśmy się oparciem się o podest dla niepełnosprawnych na scenie pitchfork ;) no i bardzo dobrym no age oczywiście. powrót bardzo boli. pozdrawiam!
thought for food to jedna z moich ulubionych płyt w ogóle. więc był to jeden z koncertów, na których mi najbardziej zależało. gdyby pokrywał się z czymkolwiek innym... jeśli chodzi o bts, to mi się straaasznie podobało, ale moim znajomym już nie tak bardzo. faktem jest, że grali dość krótko, doug zamiast nawiązać kontakt z publicznością, przed każdą nową piosenką miał jakieś uwagi do technicznych. no i nie zagrali nic z peperfect from now on
... perfect from now on. ale i tak było sporo starszych utworów :)
to odetchnąłem, że nic z perfect nie grali ;) a jeśli chodzi o the books to thought for food, ale zdecydowanie najbardziej lubię lemon of pink. ciekawe jak the way out, czekamy czekamy.
miało być: to thought for food taaak
Prześlij komentarz