poniedziałek, sierpnia 02, 2010
Nowe Horyzonty 2010 - podsumowanie
- I like this film so far!
- It hasn't started yet.
- That's what I like about it!
I po horyzontach - dziwnie, bo rzeczywistość biletowa jednak różni się sporo od tej karnetowej. Nie chodzi się jak po grzybkach Wicusia, nie widzi wszędzie ujęcia, pamięta się za to kto i co w którym filmie. Wymiatało wspomniane kino samurajskie z przymrużeniem skośnej gały, Turcja pokazała swoje mniej brutalne i spocone oblicze (opisywane wcześniej 10 to 11 i bardzo dobry Uzak - zwycięzca Cannes z 2003), film o japońskim hałasie wygrał (urra!) konkurs filmów o sztuce, a i wpadki (typowe dla tak eklektycznego i eksperymentalnego festiwalu jak ENH) jak zwykle cieszyły. Zawiodła Portugalia. Najpierw Portugalska zakonnica, czyli jak zrobić zły film 'o Lizbonie' (myślałem, że aż tak spieprzyć się nie da), a potem Dziwny przypadek Angeliki - film, który mówi jedno - Manoel de Oliveira (103 lata, najstarszy aktywny reżyser) przestał ogarniać. Z jednej strony szkoda, bo jeszcze kilka lat temu robił dobre filmy (Ruchome słowa!), z drugiej zaczyna się robić ciekawie, a kolejne odloty po Biovitalu mogą się okazać jeszcze lepsze.
No a na koniec zapowiadana AAAAaaaaKsięga niepokoju - multimedialna pop opera Michaela van der Aa. Podejrzewam, że większości mogło się nie podobać, ja na początku też byłem nie w klimacie. No bo żeby Bernardo Soares głosem Brandauera (!) jechał na Niemczykowską CK nutę "Ruhe!" zamiast szumieć portugalszczyzną? Pomijając te filologiczne kocie łby było jednak świetnie. Bałem się efekciarstwa, zbytniego skupienia na możliwościach jakie daje połączenie koncertu, multimediów (okrągłe ekrany, na których odtwarzane były fragmenty filmu), opery i teatru. Aa nie dał się jednak nabrać technice i skupił się na muzyce (świetna żywa ścieżka) i doskonałym tekście Pessoi (po raz kolejny odsyłam do biblii introwertyka). I chociaż reżyser mówi, że częściej niż Mozarta słucha The Shins i Radiohead, nie naciskał na pop, raczej na kulturę. Elementy fado zwiastowały problemy, bo stereotypowa, obecna we wspomnianej popkulturze kombinacja Lizbona-kafelek-fado mdli i męczy, ale okazało się, że i tu Holender zachował umiar. Kapitalna Ana Moura śpiewała z ekranów z wyczuciem, w klimacie, bez maniery (tj. przesadnego natchnienia x podturystycznej jarmarczności), przejmująco. Było krótko, treściwie, z mixem z Pessoi na pierwszym miejscu - tak jak miało być, bo jakże trudno zrobić operę (z założenia podniosłą i monumentalną) z podartego pamiętnika człowieka, którego męczy wszelka myśl o konieczności kontaktu z innymi:
Zwykłe zaproszenie na obiad przez kogoś znajomego wywołuje u mnie trudny do określenia lęk. Myśl o jakimkolwiek społecznym obowiązku - pójściu na pogrzeb, zajęciu się wraz z innym urzędnikiem jakimś problemem w biurze, odebraniu z dworca jakiejś znajomej bądź nieznajomej osoby - sama ta ewentualność gnębi przez cały dzień mój umysł, a czasami zaczynam się tym martwić już dzień wcześniej i źle śpię, a samo zdarzenie, jeśli do niego dochodzi, jest absolutnie bez znaczenia, nie usprawiedliwia moich lęków; i sytuacja się powtarza, a ja nigdy nie potrafię nauczyć się uczyć.
I jeszcze ogłoszenia duszpasterskie:
- bardzo nas cieszą plotki, że The National mają pojawić się na tegorocznym Ars Cameralis ; pamiętamy jednak cameralisową historię jadą jadą misie / śmieją im się pysie / chuj strzelił koncert i dlatego już teraz poprosiliśmy policję, aby sprawdziła ich autokar,
- Robyn i Goldfrapp w Warszawie w październiku - niezwykle kuszące,
- poza tym rasowa rockopera w Krakowie, czyli Muse na Coke Live,
- + przesłuchania, np. nowego Arcade Fire. Do kontaktu wkrótce!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
I would like to exchange links with your site loudertb.blogspot.com
Is this possible?
Prześlij komentarz