środa, sierpnia 11, 2010

Notatki z przesłuchania (5) - Arcade Fire - The Suburbs



No i mamy nowe Arcade Fire. Od razu widać, że muzycy zrobili wszystko, aby te płytę spieprzyć - poszli w stronę koncept-albumu, teksty nagięli pod samą granicę frazesów (zapomniane przedmieścia, architektoniczny, polityczny i ekologiczny krach, tempo życia, ucieczka w dzieciństwo - takie tam unity z książek do angielskiego), zamiast wyjściową jedenastką zagrali szesnastką i zamiast pójść w modny lo-fi, pozostali przy hi-fi rokoku. To szokujące, ale zamiast katastrofy powstało albumisko.

Ktoś powiedział, że czasowy problem The Suburbs to "za długo na raz, za krótko na dwa". Za płytą przemawia jednak fakt, że jeśli coś wyjąć to całość się chwieje. Zawsze pieję nad kompozycją, przykuwam się do niej i zostawiam w domu otwarty testament, a nowa płyta Kanadyjczyków (no, powiedzmy) to kompozycyjna perełka. Pętla stworzona z numeru tytułowego to być może tani chwyt, ale zostawmy to, hearts and kidneys are tinkertoys! I'm talking about the central nervous system! Że za mało Regine? Może faktycznie, a kolejny sms od telewidza brzmi "We already have to tolerate one Bruce Springsteen, we don't need another, Win!" Po pierwszym przesłuchaniu wyglądało na linię, ale po czelendżu widać, że ta uwaga to jednak out. To nie ta droga, nie nią oni idą. Po ciepłej chacie i śnieżycy Funeral i horrorowej kabale wielkomiejskiej Neon Bible czas na wiejskomiejską muzykę przedmieść.

The Suburbs - wszystko startuje jak z szerokokątnej taśmy filmowej, majestatyczny początek w stylu Last Exit z Antics Interpolu, kurtyna w górę i pierwsze punkty za wartość artystyczną.

Ready to Start - mój pierworodny pupil ; poruszający refren, wagowa klasa My Body Is a Cage, bez tej ekspresji, ale z tym drapnięciem.



Modern Man - nieznośna lekkość kompozycji, naszkicowany utwór, który brzmi jakby się go znało od dawna.

Rococo

Rococo by lazysunbathers

Empty Room - tegoroczne Keep the Car Running, bez budapesztańskiej orkiestry, za to z podniosłym flowem i świetnymi partiami smyczków Palletta.

City With No Children - proste, wyszyte, z dobrą partią gitary prowadzącej rodem ze stadionowych etapów u dwa ; btw: które to miasto i czy drogo za metr kwadratowy?

świetna dwójka - Half Light I > Half Light II - bardziej patetyczna II minimalnie przegrywa z I głównie za sprawą wokalnych partii but they're ... only ... echoes ; jako całość to takie ocean in a shell - portret stylu tego albumu, który czerpie z jednej strony z cyrku i festynu w klimacie On Avery Island NMH i eklektycznej energii chamber popu, z drugiej z kojącej przestrzennej tradycji ich najlepszych piosenek, vide: Neighborhood #1 (Tunnels).

Month of May - czy ja wiem, jedyny kompozycyjny zgrzyt? płyta przeskakuje wprowadzając niepotrzebne zamieszanie, jak coś wycinać to to.

Wasted Hours - solidnie, bez przełączania.

Deep Blue - Kasparov, Deep Blue, 1996, czyli liryczny powrót małej apokalipsy Neon Bible oraz przypomnienie, że it's demanding to defeat those evil machines ; piękne partie pianina, kandydat do częstego repeata.

We Used to Wait - aż dziwne, że to nie pierwszy singiel. Bardzo przebojowy numer podbity grubo tnącą sekcją rytmiczną. W warstwie tekstowej o listach i czasach, w których "no czasem napiszę, żeby nie zapomnieć."

i kolejny duet, Sprawl - I gęsta, II najlżejsza, najbardziej taneczna, ze zmysłowym brokatowym refrenem i nieco banalnym tekstem o tym, że już 10 lat, 10 plus 1.

Suburban War - patrz: Wasted Hours.

The Suburs (continued) - i pozytywkowe wyjście zamykające całość.



Czy to wszystko jak zamierzona mieszanka Neila Younga z Depeche Mode? Niekoniecznie. Jeżeli już, to tę myśl należałoby rozszerzyć, tak jak zrobił to recenzent The Guardian:

There's something charming about the way an album about growing up in the suburban 80s gradually starts to resemble a chart rundown from 1983: the taut, post-new wave rock track, the mournful social-realist ballad, the glittering synth-pop masterpiece.

Czyli debiuty socjalizujących The Smiths, młócącej Metallici, podniosłego Marillion, piosenkowego R.E.M. oraz tańczącej pod szczęśliwą gwiazdą Madonny i tańczących z bagażem New Order. Nie jest to też ich OK Computer ani Automatic for the People. Arcade Fire grają ewolucyjnie, bez rewolucyjnego podwajania widowni albo dramatycznych wachnięć stylu i jakości. Faktycznie zespół rozszerza nieco gatunkowe spektrum (najwidoczniej w opisanym Sprawl II), ale utrzymuje wszystko w ryzach swojego rozmachanego, podmiejskiego, pulsującego, ozdobnego rocka tworząc barokowy album kostiumowy, wciągający i bogaty. Często ulegając propozycji Let's take a drive through the sprawl, bardzo polecam.



PS Słyszeliście nowe No Age? A Sunrise z nowej płyty Campbell i Lanegana?

Brak komentarzy: