niedziela, grudnia 16, 2007

tres b / Muchy / HEY

Uwaga! Ostatnia część podsumowania roku 2007 (miejsca 5-1) znajduje się pod tą notką. Zapraszamy.



Poniższa relacja była pisana dla portalu G-punkt.pl. Tam też może być znaleziona.



Trzy mocne muzyczne strzały zamykają powoli koncertowy rok we Wrocławiu. tres B dają się poznać, Muchy promują świetny debiut, HEY obchodzi piętnastolecie.

Wielki napis „92-07“ z tyłu sceny przypominał wszystkim, którzy wybrali się 14 grudnia do WFF o głównej gwieździe wieczoru, jednak zanim na scenie pojawiła się wywoływana „Kasia!“ z zespołem, przed wrocławską publicznością zaprezentowały się jeszcze dwa muzyczne składy.


Jako pierwszy na scenie zameldował się międzynarodowy kolektyw tres b pod wodzą wokalistki Misi Furtak. Ograniczenia czasowe nie pozwoliły im pograć zbyt długo, tym którym było mało polecam zajrzeć na http://www.myspace.com/meetb.

Szybka zmiana sprzętu i za chwilę mogliśmy oglądać w akcji poznańskie Muchy. Główny set (Fototapeta / Brudny śnieg / Zapach wrzątku / 21 dni / Miasto doznań / Wyścigi / Galanteria) był prezentacją „Terroromansu“ - zdecydowanie najlepszej polskiej płyty roku 2007, ba, najlepszego krajowego debiutu ostatnich lat. Z pozapłytowych utworów usłyszeliśmy jedynie zagrane na bis „Half of that“. Czy koncertowo zespół jest tak dobry jak w studio? Chyba jeszcze nie, ale trzymamy: 1) kciuki, 2) za słowo – podobno ponownie odwiedzą Wrocław na wiosnę.


Przechodzimy do gwiazdy. Po świetnym październikowym koncercie Kasi Nosowskiej z zespołem, oczekiwania były spore. Zresztą HEY nie gra raczej słabych koncertów (niedowiarkom polecam album [koncertowy]). 15 lat bez poważniejszej wpadki to spory wyczyn w czasach, gdy sporo zespołów wysypuje się już na swoich drugich, góra trzecich płytach. Zawodu nie było i tym razem. Długi, około dwugodzinny występ ukazywał twórczość grupy przekrojowo, ale o nudnej lekcji historii nie mogło być mowy.
Wcześniejsze utwory (m.in. najbardziej wzruszający moment wieczoru, czyli przepięknie zaaranżowany „List“) świetnie brzmiały przeplecione kawałkami z płyt nowszych (kończący zasadniczą część koncertu „Byłabym“, wyśpiewana przez publiczność „Muka“ czy obowiązkowy na koncertach grupy tytułowy utwór z płyty [sic!]).
Co jeszcze? M.in. kilka słabszych momentów z niepotrzebnie zalatującą Mrągowem wersją wyświechtanego „Teksańskiego“ na czele. Za to na osłodę dwa covery – „Angelene“ PJ Harvey (jeśli nie słyszeliście jeszcze wersji z gościnnym udziałem Agnieszki Chylińskiej, koniecznie kupcie HEY – MTV Unplugged) oraz piękna, wyciszona wersja „So Real“ Jeffa Buckley'a z jego wspaniałego albumu „Grace“.

Muzyka jest sztuką na tyle osobistą, że trudno silić się na jakiekolwiek podsumowania. To może jakiś cytat? Z pomocą przychodzi właśnie Chylińska, która podczas wspomnianego koncertu HEY - „bez prądu“, życząc zespołowi wszystkiego najlepszego powiedziała: „No i grajcie dalej, k... mać“. Czego autor tej relacji również życzy czekając na kolejne dobre występy. Hey!

tekst: slejw
zdjęcia: mama slejwa




Niedługo wrzucimy też skany relacji Slejwa pisanych dla Dziennika.

2 komentarze:

jagut pisze...

Ja byłam w Wawie w Stodole na Heyu:) i chciałam tylko napisać, że co do Teksańskiego miałam identyczne uczucia- piknik country:D
ale poza tym było świetnie:)
na minus jeszcze cześć ludzi z publiki- którzy zwłaszcza na początku koncertu, po spożyciu kilku piwek koniecznie musieli się znaleźć pod samą sceną- taranując po drodze wszystkich napotkanych!( w tym mnie:( ) wkurw i irytacja:-/
pzdr:)

slejw pisze...

taaaak ;) tacy są najlepsi. 3/4 koncertu rozmowa przy piwku, a na kilku znanych piosenkach, które jakimś cudem do nich dotarły, wielki bieg pod scenę i taranowanie wszystkich po drodze. pzdr ;)