piątek, grudnia 21, 2007

PODSUMOWANIE 2007 - Musztarda po obiedzie #1 - "Slejw, ty męska szowinistyczna świnio!"



- Slejw?
- Tak, Slejw?
- Bliski jest ci feminizm?
- Tak, Slejw. Morrissey śpiewał "I've lost my faith in womanhood", a ja wręcz przeciwnie.
- A widziałeś, heh... Slejw, pierwszą część swojej listy przeoczonych płyt 2007?
- Tak, Slejw, sam ją przecież układałem.
- No właśnie, Slejw... ja też ją widziałem i chcę ci powiedzieć jedno.
- Tak, Slejw?
- Slejw, ty męska szowinistyczna świnio!


czyli

3 wielkie przeoczenia - ani jednego faceta - trzy płyty, które w moim rankingu byłyby wysoko.




Electrelane - No Shouts No Calls


"Przegiąłeś" chciałoby się powiedzieć głosem robala z Worms, bo naprawdę wstydu nie mieliśmy myśląc, że ta płyta to koniec 2006. A stoi przecież na półce, można było podejść, sprawdzić, ale nie, po co. Ehh, pokolenie internetu, fuj fuj! No nic, co do samych dziewcząt z Electrelane:

- są z Brighton i to słychać (jeśli nie wiecie o czym mówię, wpiszcie sobie Brighton w google i pooglądajcie zdjęcia, a potem włączcie którąkolwiek z ich płyt),
- grają świetne koncerty (patrz: OFF Festiwal 2007, zeskanowana relacja, jak już pisaliśmy, wkrótce),
- nie stoją w miejscu (Rock It To The Moon, The Power Out, nagrane 'na żywo, ale w studio' Axes, No Shouts No Calls - nigdzie nie postawiłbym zamiast przecinka znaku równości).

Najnowszy album to płyta klimatycznie deszczowa, morska, rzeczna (myślę, że skakanie w kaloszach po kałużach też by fajnie wyszło z NSNC na uszach). Jednym słowem - wodna, jak np. Transatlanticism Death Cab For Cutie. Muzycznie urzeka na wielu płaszczyznach - ogromnie charakterystycznego wokalu i brzmienia (od razu wiadomo, że to one, nawet po kilku sekundach bez śpiewania - to wielki +), kompozycji (otwieracz - The Greater Times rozwala na kawałki niebiańskim chórkiem, a Saturday wpisuje się złotymi literami do kanonu piosenek z dniem tygodnia w tytule), tekstów (zaskakujące "I'm living near Gdańsk" w To The East sprawia, że ciepło się robi na sercu, a In Berlin oddaje w całości specyficzny chłód tego miasta).

Pozycja obowiązkowa, jedna z najpiękniejszych płyt 2007.




Feist - The Reminder



My Moon My Man - wiadomo. Jeśli nie słyszeliście tego utworu to ja Wam kategorii "Dyskotekowe pościelówy 2007" nie zaliczam. A tak poważniej - koniecznie sprawdźcie, np. na YouTubie. Zresztą, najlepiej kupić całe The Reminder.

Ja sam na początku zachłysnąłem się jedynie singlem, a resztą wzgardziłem, bo nie pasowała mi ani do My Moon My Man właśnie, ani np. do świetnego coveru Bee Geesów - Inside And Out z Let It Die. A tu się okazuje, że jeśli posłucha się Remindera uważniej, MMMM wcale tak bardzo nie odstaje. Po prostu tam najbardziej zaznacza się dichowy pierwiastek płyty, tyle. Poza dyskoteką mamy natomiast zbiór pięknych, pościelowych faktycznie, ale mimo to charakternych piosenek. Np. duet The Park - The Water. Żywiej też bywa, warto wymienić np. świetne 1 2 3 4 (chcę tańczyć! teraz!!!).

Dlatego jeśli tylko natkniecie się na Remindera, bierzcie, nie pożałujecie. Myślę, że będzie Wam towarzyszył w bardzo wielu różnych sytuacjach.

PS. Feist to, jak pewnie wiecie, część świetnego Broken Social Scene. W tym roku ukazał się album Broken Social Scene Presents: Kevin Drew – Spirit If. Nie miałem jeszcze okazji posłuchać, ale jeśli jest dobry - do zobaczenia w Musztardzie.




M.I.A. - Kala



Kala powinna być w naszym rankingu bardzo wysoko, ale nie jest, bo znów się zagapiłem. Jak ja to Pani wynagrodzę, Pani Mathangi Arulpragasam?

Kala została w większości branżowych mediów (fu, jak to brzmi) przyjęta bardzo dobrze i trudno się dziwić. M.I.A. i jej twórczość celują w modny, mieszający kultury, trend, z tym że ta płyta nie jest robiona pod panującą modę. O nie, nie, nie. Ten album jest tak autorski jak tylko może być. M.I.A. (MI-i?) w nim 100 %.

Jeśli chodzi o treść, oprócz mieszanki orientu z mieszczańską Europą mamy też nawiązania do tzw. popkultury (i NIEPOP-kultury też). Cytuję za Wikipedią:

- "Bamboo Banga"'s opening words sample lyrics of "Roadrunner", from Jonathan Richman's The Modern Lovers (1976). Elements of the song "Kaattukkuyilu" from Ilaiyaraaja's soundtrack of the 1991 Tamil film Dalapathi are also heard.
- "Bird Flu" incorporates elements of "Thirvizha Na Vantha" from the Tamil film Jayam.
- "Jimmy" is a reworked and rewritten cover of the song "Jimmy Jimmy Aaja" from the 1982 Bollywood film Disco Dancer.
- "20 Dollar" features the lyrics of the Pixies' song "Where Is My Mind?" as the song's chorus and has a bass line similar to that of New Order's "Blue Monday".
- "World Town"'s chorus incorporates "Hands Up, Thumbs Down" written by Blaqstarr.
- "Paper Planes" interpolates The Clash's 1982 song "Straight to Hell" and elements of Wreckx-N-Effect's "Rump Shaker" in the chorus.

Sami widzicie.

Co jeszcze? Same numery. Otwierający, transowy Bamboo Banga, świetne Paper Planes, ale przede wszystkim miażdzący Jimmy. To jedna z najbardziej erotycznych, seksownych, podniecających piosenek jakie słyszałem (fragment "I know that you hear me start acting like you want me" to najlepszy muzyczny afrodyzjak jaki znam). Na granicy kiczu telenowelowego i kiczu fajnego (takiego spod znaku ABBY, zresztą Gimme! się przypomina). Wciągające po całości.


Wypada mi więc tylko przeprosić wszystkie Panie i Was, czytelnicy LTB. Posyłam Wam, ustami M.I.A., ten zniewalający uśmiech. Pa!

1 komentarz:

yoko pisze...

wsypa ;-)