
Dobry wieczór! Śnił mi się ostatnio rewelacyjny koncert starego dobrego islandzkiego składu múm w Proximie, po którym (na jawie, nie we śnie) muzycy pobazgrali (mówiłem już o tym?) i oddali nam swoją najlepszą płytę (nie Yesterday i nie Finally, chociaż obie świetne, szczególnie We Are No One), a mianowicie Summer Make Good. Ten album to pasjonująca wypadkowa pomnika odkrywców (wiem, że jak powiem "muzyka Lizbony naprawdę niedługo" to i tak nie uwierzycie), opowieści taty muminka (na jego ogon), starych filmów (found soundage) i jakiegoś cudownego teen dreamu rozpoczętego chuchnięciem w puderniczkę aksamitnej (patrz: Air i Sofia Coppola) nastolatki.
Poza tym ostatnio na uszach nowy dobry solowy Avey Tare, makarony z dwóch pierwszych płyt New Pornos, nowa EPka naszego Luisa Costy, o której na pewno napiszę, a w częstych przerwach przypomniana sobie niedawno niezwykle chwytliwa piosenka o religijnych dylematach młodej szwedzkiej onanistki. Dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz