sobota, lutego 19, 2011
The King of Hmmm - pierwsze wrażenia z nowego RH - notatki z przesłuchania [10]
Niespodziewanie już On a Friday poznaliśmy The King of Limbs, a ukazanie się nowej płyty Radiohead to nawet nie info na żółtym pasku. To osobna czołówka, nowy dżingiel, prowadzący w strojach galowych. Od momentu nagłej notatki zapowiadającej wydanie longpleja, cały świat zastanawia się czy ci piekielnie zdolni artyści znajdą się po raz kolejny w grupie RH+ czy może w końcu osuną się do nieubłaganego (ale czy aby na pewno?) RH-. Ocena na Rate Your Music wynosi aktualnie 3.60/5.00 i - co ciekawsze - jest składową 856 poszczególnych punktowych recenzji. Każde stuknięcie w F5 to kilka ratingów więcej. W takim tempie, w drugim (a oficjalnie: w pierwszym) dniu społecznego funkcjonowania album ten przekroczy 1000 kliknięć w sędziowskie gwiazdki. Mało jest grup, które publikując dziś niecałe 40 minut nowej muzyki mogą liczyć na tak wielkie zainteresowanie. Z jednej strony jest to wyznacznik marki, z drugiej bolesny garb, bo płytę Radiohead ocenia się nie jako album, a właśnie 'album Radiohead'. Można silić się na oderwanie od tego schematu, ale dźwiękowa podświadomość wypuszcza obiektywizm tylną furtką muzycznego (radiowego) łba.
Mamy więc 8 piosenek i mnóstwo zmartwień, bo po pierwsze - co jeśli nie podoba mi się moje Radiohead, po drugie - co jeśli podoba się mi, ale jednocześnie nie podoba się modnemu towarzystwu, które alternatywnie odcina się od mody na RH? Pomijając błahe problemy strategii, która może dodać nam lub odjąć znajomych na laście, pozostaje kłopot kluczowy - kłopot muzyczny. Okazuje się, że The King of Limbs nie jest albumem, który w tej nadrzędnej kwestii przychodziłby nam z pomocą. Płyta nie jest z gatunku poruszających (stare dobre Radiohead), eksperymentalnych (nowe dobre Radiohead) czy po prostu ewidentnie znakomitych (dobre Radiohead). Bardzo ascetyczna, elektroniczna, niemalże ambientowo monotonna, beatowa i Yorke'owa, bo faktycznie najbliższa solowemu Eraserowi z 2006 roku. Pamiętam recenzję Hail to the Thief autorstwa Pawła Kostrzewy, która kończyła się stwierdzeniem, że pozornie wszystko z tą płytą OK, może poza tym, że "nie wywala w kosmos". Biorąc pod uwagę kosmiczną jakość Hail można powiedzieć, że Kostrzewa zaliczył tą opinią poważny falstart. Gdyby zachował ją 'til the morning after miałby pierwszorzędnego, idealnie pasującego leada.
Bliską moim odczuciom opinię znalazłem wczoraj na wspomnianym RYMie. Wygłosił ją użytkownik BowsAndArrows, a brzmi ona następująco: "As is the case with almost every good album I've ever heard, upon first listen I don't like this a lot, yet I immediately want to hear it again." Co z tego wynika? Kolejne kłopoty, bo 1) czy naprawdę jest tak z większością dobrych albumów, 2) czy chcę słuchać tej płyty na repeacie, bo a) naprawdę jest podskórnie dobrym, wolnym growerem, b) bo chcę żeby nowe Radiohead mi się spodobało? O ile pierwsze pytanie spokojnie możemy wrzucić do zakurzonego wora z niepotrzebnymi teoriami, o tyle odpowiedź na drugie może rozwiązać dręczącą zagadkę.
Komputer nie pomaga, rzuca suchym wynikiem - Your predicted rating 3.85. Poszukiwania muszą więc trwać dalej. Stosując metodę skupienia się na detalach wyłowiłem do tej pory dwie piosenki, które poruszają mnie już teraz, więc ewentualnie mogą rozrywać mnie później. Pierwsze odsłuchy mówią jasno - ten album faktycznie jest królem kończyn, bo to, co najlepsze znajdujemy 'na dole' strony B - pod numerami 6 i 8. Codex buduje się na bardzo typowym dla Radiohead podkładzie - lekkim jak wata cukrowa wokalu Yorke'a i zapętlonej, smęcącej partii fortepianu. Zamykacz - bardzo eraserowy (utrzymany w lotno-musującym klimacie, który mocno kojarzy mi się z tym niegdysiejszym pożeraczem czasu) Separator to natomiast utwór, który - ze względu na And if you think this is over. Then you're wrong w tekście - dał niezadowolonym nadzieję, że King to tylko przystawka przed daniem głównym, tylko tkol1.rar zapowiadający tkol2.rar. Fakt - sama obecność takich przypuszczeń podkopuje nieco pozycję materiału, ale nie powiem - po pierwszych razach z wałkowanymi ośmioma kawałkami też cicho liczyłem, że to jeszcze nie koniec.
Tytuł notki brzmi 'pierwsze wrażenia', nie chcę więc wgryzać się w ewolucję odbioru. Wracając do cytowanej recenzji BowsAndArrows mogę jedynie dodać, że faktycznie - wielkie płyty nie prują duszy za pierwszym cięciem, ale chyba zostawiają jednak w słuchającym pewien zadzior, linię startu dla dalszej ekspansji. Pomimo kompletnego braku odrzutu i sporej chęci dalszego obcowania z tą muzyką, na The King of Limbs takiego punktu zaczepienia nie znalazłem. Czas pokaże czy przesłyszałem się i I'm wrong czy może po prostu tym razem heart skipped a beat.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
wypadło na wpis o wrażeniach z najnowszego radiohead - duża rzecz.
cóż chciałam przekazać, że piszesz iście fajnie i nieraz dobrze rozśmieszasz tymi dziwnymi zdaniami i wywodami.
pozdrowienia!
no właśnie, tylko czy naprawdę duża?
dziękuję bardzo, pozdrawiam i stale zapraszam!
ta duża rzecz to z przymrużeniem oka (pochylonej czcionki/cudzysłowu zabrakło).
z obowiązku i sentymentu przesłuchałam dwa razy i nic nie pamiętam. może mnie jeszcze olśni czy coś kiedyś. hej!
Prześlij komentarz