środa, października 13, 2010

Wideo dnia #147 (notatki z przesłuchania [8] - nowy Sufjan)


czyli jeszcze mniej muliny, jeszcze więcej dzianiny

Spragnieni długich zdań i powodzi nawiasów? No to: zniesmaczony nowym Belle & Sebastian (wielka szkoda, ale to płyta dla klas 1-3), zawiedziony dłuogrającym Violens (oprócz otwieracza, który, oj, jest zgładą Polaków) hajpowanym Diogenes Club (żeby nie było wątpliwości - niezła EPka, szczególnie wokal jak metroseksualny Draper, ale bez obiecanej w tytule Holmesowskiej tajemnicy) ; zaspokojony płytą Twin Shadowa (twarz, którą może kochać tylko matka, ale płyta, której nie lubić może tylko dupowata ciotka), nowym Sufjanem (więcej! niżej!) i fantastycznie zrobionym i wydanym remasterem Bona Drag... witam po przerwie!



A działalność wznawiamy właśnie Sufjanem, bo The Age of Adz (album genre-defining and genre-defying jak słusznie zauważa Prefix) to jedna z najmilszych niespodzianek 2010. Zawsze bardzo ceniłem Stevensa (ja cię, Sufjan, bardzo szanuję) za lekkość w pisaniu łaszących się (Stevens Cat?), pozytywkowych piosenek, ale zarówno Michigan, Illinois, jak i pozostałe, niegeograficzne longpleje wydawały mi się przekonceptualizowane. Najnowszego długograja przekoncept nie dotyczy - fakt, jest niby ten Royal Robertson i pięcioczęściowe, zamykające całość Impossible Soul, ale, eee, to płyta człowieka, który chciał stworzyć muzyczną mapę wszystkich stanów Ameryki!

Kameralne, bliskie twórczości Elliota Smitha Futile Devices zaprasza na płytę słowami It's been a long, long time since I've... (seen your smile? beeeep, nie-e, memorized your face). Od razu warto jednak zaznaczyć, że na The Age of Adz Sufjan nie rezygnuje z filharmonijnego eklektyzmu (utwór tytułowy czy Get Real Get Right z baśniowymi smykami w stylu Owena Palletta) i plemiennego baroku w klimacie Tare'owskiej cząstki Animal Collective (Too Much).



Zresztą, najlepsze fragmenty płyty również charakteryzuje kolektywny lot. Now That I'm Older startuje jak Where I End And You Begin, ale po przygrywce mości się w uszach niczym najbardziej przymilające się fragmenty Merriweather Post Pavilion albo słuchany klatka po klatce solowy Panda. Fantastyczny, nie wiem czy nie najlepszy na płycie, I Walked karmi się natomiast podobnym pląsem co Walkabout - duet Lennox-Cox z ubiegłorocznego Logos Atlas Sound.

Cały czas jest to jednak nowy stary Sufjan - szeptane, ogniskowe intro Vesuvius podskakuje na ogniu ciepluchnej elektroniki (the weapons of warmth!), a całość brzmi jak soundtrack do kliknięcia ikony miasta w Cywilizacji czy innych Settlersach. Reszta to: folk, indie, chamber, folktronica (świetne I Want To Be Well) - tak, wszystko bardziej elektroniczne? tak, lepsze? tak. I czy próba stworzenia piosenki totalnej jest zawsze skazana na porażkę? T-tak. A czy wspomniana kończąca album suita Impossible Soul (Auto-Tune, Justin, folkowe dziady, folk-dance, folk-rock, indie-pop, _____) to good try, good try?











No tak, tak!

Brak komentarzy: