piątek, grudnia 31, 2010

Wideo dnia #166 [WIDEO ROKU]



Może to trochę paradoksalne, że nasze wideo roku 2010 nie było wideem żadnego z jego 365 dni, ale cóż, zobaczyliśmy je tak późno, że tylko zepsulibyśmy niespodziankę. Podobny do Lo que quieras filmowy drive, prosty, ale wciąż efektowny chwyt z wciskaniem rewind, mnóstwo uroku, świetne operowanie światłem i co najważniejsze - współpulsowanie ze znakomitą piosenką.

Dënver - Los adolescentes. To nasze wideo roku. I cóż, żegnamy się z Wami wszystkimi i z duchem Waszym w roku 2010. Do przeczytania w epkowym, płytowym i piosenkowym podsumowaniu, na które zapraszamy w styczniu. A teraz już zwycięzcy:



czwartek, grudnia 30, 2010

Wideo dnia #165



UWAGA, UWAGA! Ladies and gentlemen! Harry's Harbor Bizarre is proud to present... wyczekiwaną niczym sylwestrowa kreacja Maryli Rodowicz miejską playlistę z Lizbony, która znajduje się piętro niżej. Boy, winda! i kto chce - niech sunie!






No a dzisiaj dowiedziałem się, że na Primaverze 2011 wystąpi ECHO & THE BUNNYMEN i owo ECHO zagra dwie pierwsze płyty, czyli znakomity debiut Crocodiles z przeklętego 19 "the year the music died" 80 roku oraz wydane rok później Heaven Up Here. Oznacza to mniej więcej tyle - zobaczenie na żywo ECHO & THE BUNNYMEN!!! Brak jakiekogolwiek utworu z Ocean Rain!!! Szkoda, bo to wielka płyta oraz przedmiot jednego z przedniejszych cytatów w historii muzyki popularnej, a mianowicie Macowskiego "It was our Michelangelo's David, if that's one with the arms."

Pewnym wynagrodzeniem braku Seven Seas będzie bliźniaczy gitarowy motyw w otwierającym pierwszą płytę Going Up, z całą resztą trzeba będzie jakoś żyć. Będzie za to fantastyczne Rescue



i będzie Villiers Terrace, o którym to numerze Tony Wilson (bardzo słusznie) powiedział: "to jedna z najlepszych piosenek wszech czasów". No a jeśli już o Wilsonie mowa - ostatnio obejrzeliśmy w końcu świetny film Granta Gee o Joy Division. W filmie jest scena, w której Atmosphere brzmi przez chwilę jak smerfny hit, scena gigantka, w której cudowny John Peel zapomina zmienić gramofonowej prędkości przed emisją singla.



A teraz, kontynuując nasz nienatemat, w primaverowym kontekście powiem Wam, że słuchałem sobie dzisiaj Rabbit Habbits Man Man i stwierdziłem, że to jednak kapitalna płyta eksplodująca muppetowskim poczuciem humoru, Brooksowskim wyczuciem humoru i zardzewiałą Waitsowską czułością. No a jaki to był koncert! W 2011 ma ukazać się ich nowe wydawnictwo, a brnąc w offtopa dodam tylko, że słuchałem dziś nowej płyty Destroyera i okazało się, że mój spokój był uzasadniony. Słuchałem też nowej płyty moich ulubionych Decemberists i okazało się, że mój niepokój również był uzasadniony. To na razie tyle, banuję się, klikam kciuka w dół, zgłaszam nadużycie i - jeśli byśmy się do weekendu nie przeczytali - życzę dużo dobrej muzyki. Może nie drugiego 19 "the year the music exploded" 77, ale jakiegoś solidnego rocznika z punktacją 90+ zdecydowanie tak. Pa-a!

środa, grudnia 29, 2010

AV - miejskie playlisty - Lizbona



Lizbona zasługuje na miano *czegoś* południa, tak jak Amsterdam zasługuje na miano *Wenecji północy*. To miasto górzyste, chłostające oceanicznym wiatrem, kameralne, tajemnicze, przygodowe, ale nierozbuchane. Lizbona to miasto Fernanda Pessoi i nie chodzi tu o breloki i kubeczki ze strefy wolnocłowej. Wyświechtane saudade coś jednak portugalskiego definiuje, a saudade w wykonaniu Pessoi to szczyty estetyki, kultury i ducha. Pomimo prób upupiania jego dorobku świadomemu czytelnikowi aż chce się nosić bluzę z cieniami jego heteronimów i szczerzyć zęby, gdy okazuje się, że w "Nowych kronikach wina" artystę cytuje Bieńczyk. Jasne, można z przekąsem cytować za Kunderą "Kafka was born in Prague" i dodawać "Pessoa was born in Lisbon", ale lektura "Księgi niepokoju" nakłada niezwykłą warstwę na obcowanie z tym miastem. I tak jak najbardziej dającą się pokochać metropolią jest Madryt, najbardziej soczystą Barcelona, itd. itd. itd., tak Lizbona (może ex aequo z Walencją) jest miastem najbardziej przytulnym. Dla poszczególnych osobowości Pessoi pewne jej fragmenty stanowią absolutnie stały ląd, punkt zaczepienia i latarnię morską. Dla samego autora były to być może ogrody Estrela mieszczące się tuż przy domu, w którym zamieszkał. Dla Bernarda Soaresa jest to Rua dos Douradores. Dla innych i dla nas: wszystkie pozostałe kolejki, ujścia Tagu, punkty widokowe, genialne wina wszystkich regionów, elevadory, babeczki śmietankowe i babeczki piwne, żółte tramwaje, które dziś mają fantastyczne muzeum, Belemy, Baixe, Chiada, Alfamy i wszystkie części biało-granatowego kalejdoskopu. Lizbona pombalowska, czyli potrzęsienna, ale nie współczesna (tj. stara i modernistyczna, nie peryferyjna - stadionowa czy blokowa) jest dla przyjezdnego hotelem z początku "Roku śmierci Ricarda Reisa" Saramago - częścią stałą i wieczną - suchą, oświetlaną ciepłym światłem wyspą na morzu mgły i wilgoci. Bardzo w stylu kojących harmonii na pierwszej płycie Noah Lennoxa i bardzo w stylu radości z lektury miejskiego przewodnika autorstwa Pessoi, który prowadzi nas po Lizbonie gdy już "opuścimy statek".

1) PANDA BEAR - Bros (albo jeszcze lepiej w wersji Bros live at ZDB, Lisbon)

Smakuję - nawet pośród codziennych zajęć - to przeczucie bezczynności, które niesie ze sobą sama ciemność, bo ciemność to noc - a noc to sen, dom, wyzwolenie.



+ z okazji zakupów w sklepie niezwykle miłej Fernandy Pereiry:



PANDA BEAR - You Can Count On Me

2) ANIMAL COLLECTIVE - College

Szlachetna jest nieśmiałość, chwalebna jest nieumiejętność działania, wspaniała jest niezdolność do życia.

3) DESTROYER - Watercolors Into the Ocean (na cześć portugalskich przylądków)

Otoczenie jest duszą rzeczy.



4) DAVID BYRNE - What a Day That Was

Dwa, trzy dni przypominające początek miłości.

Zakończył się ten dzień, to, co z niego pozostało, unosi się w oddali ponad morzem i umyka, zaledwie kilka godzin wcześniej płynął Ricardo Reis przez te wody.



+ płytowe połowy:

TALKING HEADS - The Lady Don't Mind
TOM TOM CLUB - Under the Boardwalk

+ re-odkryty przez Byrne'a TOM ZE - eksperymentujący tropikalista (bardziej tropikalnie kilka numerów niżej),

+ w związku z występem Toma Waitsa i Davida Byrne'a w Until the End of the World Wendersa (w którym to filmie kino Eden na placu Restauradores gra rosyjski hotel!) - coś MADREDEUS z jego Lisbon Story albo jakieś zabłocone, wampiryczne klimaty z Black Rider Waitsa w nawiązaniu do zamku w Sintrze. You choose.

5) LUIS COSTA - Verdes Anos

Poranny czas miasta.

Luisa poznaliśmy po przesłuchaniu zakupionej podczas naszej pierwszej wizyty w Lizbonie płyty Novos Talentos FNAC 2008. Zagrał najlepiej z debiutantów, a do tego okazał się człowiekem bardzo sympatycznym i artystą bardzo płodnym. Graliśmy go w radiu LTB (jechał z nami tramwajem 28) i gramy go cały czas, wspominaliśmy o nowych świetnych EPkach oraz o zespole You Can't Win Charlie Brown, wspomnimy raz jeszcze podczas podsumowania 2010. Po dłuższym zastanowieniu wybrałem Verdes Anos, ale dla zainteresowanych dodatkowo:

- całe najlepsze w dyskografii Short Fleeting Moods,
- nowe Layered, np. Wide:

Luís Costa - Wide by cakesandtapes

- coś z dostępnych na majspejsie płyt wcześniejszych.

6) + ze świeżych "nowych talentów FNAC" - COCHAISE - Porquê

myspace

7) CAETANO VELOSO - Clarice

Pisaliśmy już o Veloso przy okazji tropikalnego widea i przewodnika po Guinchu, ale o Kajetanie i jego debiucie nigdy za wiele i na pewno będziemy się jeszcze nad nim rozpływać. Ta płyta jest jednocześnie burżujskim balem i uliczną popijawą, filmem noir i kolorową wizją spod znaku magical mystery. Genialna kompozycyjnie i rewelacyjna klimatycznie, z timingiem godnym mistrza, bezbłędną kompozycją i kapitalnym wyczuciem. Beatlesowska i brazylijska (śpiewana tym jeszcze dziwniejszym portugalskim) do granic - naraz!

+ Estranha Forma De Vida z Fados Saury:



A ze znakomitej składanki wytwórni Soul Jazz Records jeszcze:

8) GAL COSTA - Tuareg

Do pokoju wciska się świeże powietrze, wilgotne od wiatru, który przemknął nad rzeką, rozbija stęchłą atmosferę jakby brudnych ubrań w zapomnianej szufladzie.



9) THE SMITHS - Some Girls Are Bigger Than Others

zamiast techno z paskami z głośników samochodu w środku nocnego Chiado (podróż nr 2)

+ z zasłyszanych i słuchanych: THE FUTUREHEADS przypadkowo zapętleni podczas nocnej podróży madryckim autokarem (podróż nr 1).

10) MANSUN - Six

I przestaję pisać, ponieważ przestaję pisać.





cytaty pochodzą z "Księgi niepokoju" Fernanda Pessoi oraz "Roku śmierci Ricarda Reisa" Jose Saramago.

sobota, grudnia 25, 2010

Wideo dnia #164 [christmas card]

Under pressure? To na ukojenie z wideobootlegu Burma Shave lub, jeśli wolicie, z audiobootlegu Romeo Bleeding - Silent Night / Christmas Card From A Hooker In Minneapolis. Łamiemy się papierochem i przepijamy kawą.



środa, grudnia 22, 2010

Wideo dnia #163 - Grzegorz Ciechowski



Dziś wypada dziewiąta rocznica śmierci jednego z najlepszych i najbardziej inteligentnych polskich muzyków, tekściarzy i producentów.

Gdy zaczynaliśmy grać, nadchodziła nowa fala - The Stranglers, Patti Smith, Television, Talking Heads. Być podobnymi do nich, znaczyło wyzbyć się wszelkich muzycznych ozdobników - precz ze skalą bluesową, precz z instrumentalnymi popisami! Zespół musiał działać jak maszyna.



Podobała mi się nowa fala, bo najważniejsza w niej była emocja, grać mógł właściwie każdy, wystarczy, że rok, dwa pracował przy instrumencie. Liczyły się tylko pomysły i sposób ich artykułowania.


wtorek, grudnia 21, 2010

Wideo dnia #162



Hmm... ale co to był za koncert to ja Wam teraz nie powiem. Wiem, że w Barcelonie i wiem, że w [2], cóż, wielka mi podpowiedź. No nic, w każdym razie przyszliśmy tam i po wymianie uprzejmości ze zluzowaną jak zawsze ochroną mieliśmy wchodzić, a tu pojawia się Jana Hunter i chce ognia, więc co było robić - dałem i sam wyciągnąłem pogniecionego marlbora. Popaliliśmy i poszliśmy - ona na, ja pod scenę. Pamiętam, że chciałem potem przekuć to wspomnienie w jakiś lans light, ale koncert Jany był jedynie poprawny, a gwiazda chyba wspaniała, potem pewnie jakieś zgrywanie bootlegu, jakaś ostrzejsza degustacja ribery, coś i o myśliwej cisza.

Aż tu nagle (w lipcu)



Lower Dens

, nowy zespół Jany, debiutuje dobrą płytą zatytułowaną, uwaga, Twin-Hand Movement. Polskie więzienia przepełnione są jak jelcze-ogórki spóźnione przez śnieg, więc ze spokojem przypominam, że trwa rok bliźniąt. No i cóż - estetyka artystów raczej para, za to w warstwie dźwiękowej jest bardzo przyjemnie, ale hmm... co to był za koncert to ja Wam teraz nie powiem.

PS Dobra, pod względem retorycznym rujnuje to całkowicie powyższą notkę, ale już Wam powiem, że poszukałem i to było *to* Beach House.

piątek, grudnia 17, 2010

Wideo dnia #161 [z ostatnich przesłuchań]



TWIN SISTER - Color Your Life

Bardzo fajna EPka. Aż żal, że po kilku świetnych momentach ląduje z lekkim podparciem. Zawodzi głównie końcówka - Galaxy Plateau jest zbyt miałkie na samodzielny numer i przydługie na intro do zamykającego całość Phenomenons. Ale płyńmy od początku. Wszystko zaczyna się długą wzbierającą falą, wbrew tytułowi, spranych muzycznych barw. Nie chodzi o odtwórczość, raczej o atmosferę, bo to właśnie klimatyczne smaczki stanowią bakalie tej małej płyty. Start Lady Daydream brzmi jak zagubiony skarb z Virgin Suicides Air, start Milk&Honey jak któryś z błotnych numerów Waitsa. Ogólny atmosfer to jednak przemoknięty dream pop z szemrzącym (ale nie szemranym) tłem i wokalem na pierwszym planie. Estrellą Twin Sister jest bowiem Andrea Estella, która jednym wersem potrafi wbić kawałek na wysokie miejsce listy utworów roku. W kapitalnym, najlepszym w zestawie All Around and Away We Go robi to, co np. Stina Nordenstam w równie zimowym Get on with your life. Za jednym wokalnym hookiem wywołuje skrajne emocje - palącego podniecenia i błogiego ukojenia i naprawdę zazdroszczę Wam momentu usłyszenia tego numeru po raz pierwszy. Po świetnej płycie Twin Shadowa i Color Your Life Twin Sister powiem coś, za co pewnie można pójść do więzenia. To był dobry rok dla bliźniaków.



LAS ROBERTAS - Cry Out Loud



Jeśli ktoś nie lubi brudnego szumiącego garażowego dziewczęcego grania z dużym ziarnem może nie słuchać i nie czytać. Kto lubi, polubi Las Robertas za bezpretensjonalność, treściwość i możliwość lansu na mieście, bo how cool jest słuchać lo-fi panien z Kostaryki. Po pierwszych przesłuchaniach Las Robertas przegrywają na punkty i z Dum Dum Girls i z Best Coast i z Vivian Girls, ale fakt, że grając w stylu bardzo podobnym i ostatnio bardzo popularnym nadal mogą się podobać i nęcić zasługuje na wyróżnienie. Do lata, do lata, do lata poczekać z braniem na uszy w miasto. W zimie brzmi nie na miejscu.

THE FRESH & ONLYS - Play It Strange

Niby bez przełączania, ale głównie z lenistwa. Płyta, która skojarzyła mi się z Midlake grającymi przed The National. Niby w miłym przygodowym (lasy, góry, morza, ogniska) klimacie, ale często nudnawo i na średnim poziomie kompozycyjnym. Obleci, ja natomiast odpalę sobie Dodos albo poczekam na nowe Fleet Foxes.

TRIÁNGULO DE AMOR BIZARRO - Año Santo

Króciutka płyta łamiąca obietnicę świetnego utworu numer jeden - De la monarquía a la criptocracia. Wygrzane to i w miarę do rzeczy, ale bez polotu i hooków. Poza tym wydaje mi się, że to "bizarre" odnosiło się do "triangle", nie do "love", ale - no sami widzicie - już nie piszę o samej płycie.





W kolejnych przesłuchaniach m.in. Japonia: Nisennenmondai i Soutaiseiriron. To jednak w przypływie wolnego czasu i już po (tak, tak) lizbońskiej playliście. W międzyczasie nadal kochamy się w Dënver oraz, po ostatnich Primaverowych zapowiedziach, ćwiczymy jeszcze tegorocznego Grindermana (Cave w Hali Ludowej to było coś...). I jak zwykle dziesiątki innych rzeczy.

Aha, ściągnijcie jeden z niewielu niewkurzających świątecznych numerów, czyli anonsowany przez nas wczoraj na twitterze I Do Not Care For The Winter Sun Beach House. Oni mają taki rok, że wszystko im wychodzi.

Thank you Dënver!



środa, grudnia 15, 2010

Wideo dnia #160



Chłopię i dziewczę przy fortepianie. Skojarzenia? Romanse na dworze, zaliczenie z rytmiki, Pianistka Jelinek i Haneke albo świńskie intro CK Dezerterów, itd, itd. itd. A teraz jeszcze oni - chilijski zespół Dënver - w tej perfekcyjnej harmonii hebanowo-słoniowego paradygmatu.

W momencie, kiedy w Chile odkryto ptaka giganta i roje pszczół morderczyń, pojawienie się tamtejszego Bird & The Bee wisiało w powietrzu, no bo w sumie por kie nie? Był odwiert najczystszego latinpopu o imieniu Javiera Mena, może być indiepopowy duet z bardzo chwytliwym, a jednocześnie miłym w dotyku albumem. Wszystko tanecznie zabarwione i nakazujące pilnemu autorowi odstawić pracę tłumaczeniową oraz naukę kolokwialną i pisać notkę polecającą. Dënver nie osiągają może poziomów wdzięku Inary i Grega, nie szumią może tak przyjemnie jak opisywane wczoraj Aias, ale z pewnością ich kompozycje czepiają się ucha jak niewierni górnicy podziemi. Spotkałem w życiu jedną Argentynkę i jedną Chilijkę, Argentynka bardzo fajna, Chilijka wręcz przeciwnie. W tegorocznym pojedynku muzycznym jest jednak 2:0 dla wąskich, a na horyzoncie nie widzę żadnego Messiego za wiosłem. Jak tak dalej pójdzie, schodzony włoski disco but może otrzymać nową grubą sznurówę.

Gramy wideo w stylu Zabriskiego do jednej z piosenek roku:



wtorek, grudnia 14, 2010

Wideo dnia #159



Uh, what a day that was - nie dość, że 31. rocznica London Calling, to jeszcze nowi artyści na PS11, a wpadnie między innymi Twin "zgól wąsa" Shadow! No i cóż, teraz wygląda to tak:

Aias, Animal Collective, Ariel Pink's Haunted Graffiti, Belle & Sebastian, Blank Dogs, Broadcast, Cloud Nothings, Comet Gain, Dan Melchior und Das Menace, Das Racist, Emeralds, The Fiery Furnaces, The Flaming Lips, Fleet Foxes, The Fresh & Onlys, Games, Gang Gang Dance, Half Japanese, John Cale & Band + Orchestra perform PARIS 1919 live, Julian Lynch, Male Bonding, Mercury Rev perform Deserter's Songs, Mogwai, The National, Papas Fritas, Pulp, Sonny & The Sunsets, Suicide, Swans, Triángulo De Amor Bizarro, Twin Shadow, The Walkmen.

Znów więc trzeba jechać, bo jak powiedział dziś klasyk pączuś - trzeba rozstrzygać na korzyść, a nie rozstrzygać na niekorzyść. Wklejamy świetne Barcelońskie Aias - artystki, które grają coś więcej niż tylko czepliwe The Best Pains of Vivian-Kinney Seksu Jihen i znakomicie oddają charakter dziewczyńskiego szczepu i barcelońskiego terroir.



myspace

środa, grudnia 08, 2010

Wideo dnia #158



We wczorajszym raporcie z muzycznych pętli zapomniałem wspomnieć o płycie-wibrującym jaju, czyli nowym darmowym Girl Talk. Nie wiem jak to się stało, biorąc pod uwagę fakt, że po pierwszych przesłuchaniach włączyłem sobie oryginalne Mr. Blue Sky (tak, w tę pogodę) i czegoś mi w tym numerze brakowało. Czegoś mi brakowało w pieprzonym Mr. Blue Sky Electric Fucking Light Orchestra. No i jak to świadczy o płycie? No? No pytam siebie. Well, I ask a psychopath, I get that kind of an answer.

Ogólnie to niby tylko wirtuozeria rytmu, timingu i doboru, ale wychodzi z tego rozrywka na najwyższym poziomie. Chyba nie aż tak dobra jak na Feed the Animals, ale... Ten pan to wikileaks popkultury. Ucho mam nadwyrężone jak łapa, która przedawkowała kaledojskop, bo oto po raz kolejny Gregg 'lawsuit waiting to happen' Gillis pierdolnął muzyczną jolkę roku. Hasło nadsyłajcie na adres Sądu Najwyższego.



PS No a to to już w ogóle: http://alldaysamples.com/

wtorek, grudnia 07, 2010

Wideo dnia #157



Dobry wieczór! Śnił mi się ostatnio rewelacyjny koncert starego dobrego islandzkiego składu múm w Proximie, po którym (na jawie, nie we śnie) muzycy pobazgrali (mówiłem już o tym?) i oddali nam swoją najlepszą płytę (nie Yesterday i nie Finally, chociaż obie świetne, szczególnie We Are No One), a mianowicie Summer Make Good. Ten album to pasjonująca wypadkowa pomnika odkrywców (wiem, że jak powiem "muzyka Lizbony naprawdę niedługo" to i tak nie uwierzycie), opowieści taty muminka (na jego ogon), starych filmów (found soundage) i jakiegoś cudownego teen dreamu rozpoczętego chuchnięciem w puderniczkę aksamitnej (patrz: Air i Sofia Coppola) nastolatki.



Poza tym ostatnio na uszach nowy dobry solowy Avey Tare, makarony z dwóch pierwszych płyt New Pornos, nowa EPka naszego Luisa Costy, o której na pewno napiszę, a w częstych przerwach przypomniana sobie niedawno niezwykle chwytliwa piosenka o religijnych dylematach młodej szwedzkiej onanistki. Dobranoc!

niedziela, grudnia 05, 2010

Wideo dnia #156



Właśnie dostałem od Oli smsa, że piątego maja dwa tysiące jedenaście ukaże się nowa płyta Lamb! Znów więc przy świetle choinkowych lampek będziemy łamać się jajkiem i wypatrywać nadejścia baranka. A poniższa zajawka pod tytułem Strong the Root już gładzi uszy świata:



Lamb - 5 - strona oficjalna

czwartek, grudnia 02, 2010

Wideo dnia #155



Nie dość, że podium Aladdin Sane, że mocarny Kabuki look, to jeszcze całkiem dziarsko się przy tym odśnieża. Crack, baby, crack!



PS edit: A nadexxpresja Albarna sprzed kilkunastu dni to nadal miła zimowa ofiara. Cho no cielę do domu.