środa, grudnia 29, 2010

AV - miejskie playlisty - Lizbona



Lizbona zasługuje na miano *czegoś* południa, tak jak Amsterdam zasługuje na miano *Wenecji północy*. To miasto górzyste, chłostające oceanicznym wiatrem, kameralne, tajemnicze, przygodowe, ale nierozbuchane. Lizbona to miasto Fernanda Pessoi i nie chodzi tu o breloki i kubeczki ze strefy wolnocłowej. Wyświechtane saudade coś jednak portugalskiego definiuje, a saudade w wykonaniu Pessoi to szczyty estetyki, kultury i ducha. Pomimo prób upupiania jego dorobku świadomemu czytelnikowi aż chce się nosić bluzę z cieniami jego heteronimów i szczerzyć zęby, gdy okazuje się, że w "Nowych kronikach wina" artystę cytuje Bieńczyk. Jasne, można z przekąsem cytować za Kunderą "Kafka was born in Prague" i dodawać "Pessoa was born in Lisbon", ale lektura "Księgi niepokoju" nakłada niezwykłą warstwę na obcowanie z tym miastem. I tak jak najbardziej dającą się pokochać metropolią jest Madryt, najbardziej soczystą Barcelona, itd. itd. itd., tak Lizbona (może ex aequo z Walencją) jest miastem najbardziej przytulnym. Dla poszczególnych osobowości Pessoi pewne jej fragmenty stanowią absolutnie stały ląd, punkt zaczepienia i latarnię morską. Dla samego autora były to być może ogrody Estrela mieszczące się tuż przy domu, w którym zamieszkał. Dla Bernarda Soaresa jest to Rua dos Douradores. Dla innych i dla nas: wszystkie pozostałe kolejki, ujścia Tagu, punkty widokowe, genialne wina wszystkich regionów, elevadory, babeczki śmietankowe i babeczki piwne, żółte tramwaje, które dziś mają fantastyczne muzeum, Belemy, Baixe, Chiada, Alfamy i wszystkie części biało-granatowego kalejdoskopu. Lizbona pombalowska, czyli potrzęsienna, ale nie współczesna (tj. stara i modernistyczna, nie peryferyjna - stadionowa czy blokowa) jest dla przyjezdnego hotelem z początku "Roku śmierci Ricarda Reisa" Saramago - częścią stałą i wieczną - suchą, oświetlaną ciepłym światłem wyspą na morzu mgły i wilgoci. Bardzo w stylu kojących harmonii na pierwszej płycie Noah Lennoxa i bardzo w stylu radości z lektury miejskiego przewodnika autorstwa Pessoi, który prowadzi nas po Lizbonie gdy już "opuścimy statek".

1) PANDA BEAR - Bros (albo jeszcze lepiej w wersji Bros live at ZDB, Lisbon)

Smakuję - nawet pośród codziennych zajęć - to przeczucie bezczynności, które niesie ze sobą sama ciemność, bo ciemność to noc - a noc to sen, dom, wyzwolenie.



+ z okazji zakupów w sklepie niezwykle miłej Fernandy Pereiry:



PANDA BEAR - You Can Count On Me

2) ANIMAL COLLECTIVE - College

Szlachetna jest nieśmiałość, chwalebna jest nieumiejętność działania, wspaniała jest niezdolność do życia.

3) DESTROYER - Watercolors Into the Ocean (na cześć portugalskich przylądków)

Otoczenie jest duszą rzeczy.



4) DAVID BYRNE - What a Day That Was

Dwa, trzy dni przypominające początek miłości.

Zakończył się ten dzień, to, co z niego pozostało, unosi się w oddali ponad morzem i umyka, zaledwie kilka godzin wcześniej płynął Ricardo Reis przez te wody.



+ płytowe połowy:

TALKING HEADS - The Lady Don't Mind
TOM TOM CLUB - Under the Boardwalk

+ re-odkryty przez Byrne'a TOM ZE - eksperymentujący tropikalista (bardziej tropikalnie kilka numerów niżej),

+ w związku z występem Toma Waitsa i Davida Byrne'a w Until the End of the World Wendersa (w którym to filmie kino Eden na placu Restauradores gra rosyjski hotel!) - coś MADREDEUS z jego Lisbon Story albo jakieś zabłocone, wampiryczne klimaty z Black Rider Waitsa w nawiązaniu do zamku w Sintrze. You choose.

5) LUIS COSTA - Verdes Anos

Poranny czas miasta.

Luisa poznaliśmy po przesłuchaniu zakupionej podczas naszej pierwszej wizyty w Lizbonie płyty Novos Talentos FNAC 2008. Zagrał najlepiej z debiutantów, a do tego okazał się człowiekem bardzo sympatycznym i artystą bardzo płodnym. Graliśmy go w radiu LTB (jechał z nami tramwajem 28) i gramy go cały czas, wspominaliśmy o nowych świetnych EPkach oraz o zespole You Can't Win Charlie Brown, wspomnimy raz jeszcze podczas podsumowania 2010. Po dłuższym zastanowieniu wybrałem Verdes Anos, ale dla zainteresowanych dodatkowo:

- całe najlepsze w dyskografii Short Fleeting Moods,
- nowe Layered, np. Wide:

Luís Costa - Wide by cakesandtapes

- coś z dostępnych na majspejsie płyt wcześniejszych.

6) + ze świeżych "nowych talentów FNAC" - COCHAISE - Porquê

myspace

7) CAETANO VELOSO - Clarice

Pisaliśmy już o Veloso przy okazji tropikalnego widea i przewodnika po Guinchu, ale o Kajetanie i jego debiucie nigdy za wiele i na pewno będziemy się jeszcze nad nim rozpływać. Ta płyta jest jednocześnie burżujskim balem i uliczną popijawą, filmem noir i kolorową wizją spod znaku magical mystery. Genialna kompozycyjnie i rewelacyjna klimatycznie, z timingiem godnym mistrza, bezbłędną kompozycją i kapitalnym wyczuciem. Beatlesowska i brazylijska (śpiewana tym jeszcze dziwniejszym portugalskim) do granic - naraz!

+ Estranha Forma De Vida z Fados Saury:



A ze znakomitej składanki wytwórni Soul Jazz Records jeszcze:

8) GAL COSTA - Tuareg

Do pokoju wciska się świeże powietrze, wilgotne od wiatru, który przemknął nad rzeką, rozbija stęchłą atmosferę jakby brudnych ubrań w zapomnianej szufladzie.



9) THE SMITHS - Some Girls Are Bigger Than Others

zamiast techno z paskami z głośników samochodu w środku nocnego Chiado (podróż nr 2)

+ z zasłyszanych i słuchanych: THE FUTUREHEADS przypadkowo zapętleni podczas nocnej podróży madryckim autokarem (podróż nr 1).

10) MANSUN - Six

I przestaję pisać, ponieważ przestaję pisać.





cytaty pochodzą z "Księgi niepokoju" Fernanda Pessoi oraz "Roku śmierci Ricarda Reisa" Jose Saramago.

Brak komentarzy: