Nagroda (reż. Paula Markovitch, 2011)
rzutów oka na zegarek: minus jeden
Napisałem w hyde parku "Nagrodę ma dostać Nagroda" i tak się stało. Była to radość porównywalna z tą, która towarzyszyła mi podczas ogłoszenia zwycięstwa obłędnej "Świętej rodziny" w 2006 roku. "Nagroda" faktycznie była najbardziej konwencjonalnym filmem konkursowym, ale jej nowohoryzontowość polegała na kameralizacji tragedii ściśle powiązanej z historią i polityką. Nawet pozbawione patosu polityczne dramato-thrillery (przykłady z ostatnich lat można by mnożyć) charakteryzuje bowiem czepianie się emocjonalnych chwytów, stosowanie zgranych motywów, bezpośrednie punktowanie wrażliwości widza. W "Nagrodzie", mimo tego, że główną bohaterką jest młoda dziewczynka (alter ego reżyserki, świetna, wybrana w ostatniej chwili Paula Galinelli Hertzog), tego typowego grania na emocjach nie ma. Szala uczuciowa przechyla się kompletnie na stronę mikrokosmosu żeńskich bohaterek, zostawiając na drugim planie makrokosmos wydarzeń. Film jednak wciąga, porusza i urzeka, między innymi fantastycznymi zdjęciami Wojciecha Staronia, które praktycznie cały czas posługują się spranymi barwami argentyńskiej flagi. Wspaniałe kino.
Koń turyński (reż. Béla Tarr, 2011)
rzutów oka na zegarek: jeden na dzień
Arcydzieło. Film męczący, nużący, czasem - mimo braku epatowania przemocą - fizycznie bolesny, ale dzięki temu wielki, przeszczepiający bezstratnie stan bohaterów na percepcyjną tkankę odbiorcy. W warstwie fabularnej "Koń" jest końcem świata wg Tarra obejmującym sześć dni zniszczenia, po których nie nastąpi jednak dzień odpoczynku. Reżyser ogranicza środki wyrazu do minimum (długie ujęcia, mała liczba postaci, ziarnista czerń i biel, monotonna, niepokojąca muzyka), ale to właśnie ta apokaliptyczna asceza jest kluczowa dla budowania emocjonalnego napięcia.
Attenberg (reż. Athina Rachel Tsangari, 2010)
rzutów oka na zegarek: Bella, ty mała kurewko (no nie pasuje, ale musiałem)
Trzeci fantastyczny film tego dnia [27.07] i trzeci obraz, którego główną zaletą był niekonwencjonalny sposób podejścia do tematu. W nagrodzonym grand prix Nowych Horyzontów "Attenberg" młodej greckiej reżyserki miłość i seksualna inicjacja splatają się ciasno ze śmiercią i powolnym przeprowadzeniem się do innej rzeczywistości. Pod tym względem film Tsangari przypomina fenomenalną "Romancę na trąbkę" Vávry, różnice w samej realizacji są jednak ogromne. "Attenberg" opiera dialogi na słownych grach, (świetną) grę aktorską na sekwencyjnej choreografii, spojrzenie na człowieka na spojrzeniu na naturę (m.in. wplecione dokumenty "tytułowego" Davida Attenborough), klimat w dużej mierze na muzyce (Suicide, be bop vel pop pop, stare francuskie hity). Efekt jest sugestywny, efektowny i zapowiadający dużo dobrego na przyszłość.
Apartament wdowy: noc wielkich bolesnych cycków (reż. Yumi Yoshiyuki, 2007)
rzutów oka na zegarek: przeczytajcie jeszcze raz tytuł i sami sobie odpowiedzcie
Dobre *familijne japońskie soft porno*.
The Co(te)lette Film (reż. Mike Figgis, 2010)
rzutów oka na zegarek: sporo
Świetny trailer wyczerpał, jak się okazało, pokłady świetności. Źle zrobione, mało przekonywujące, nie wydobywające; szkoda.
Uciekając w szaleństwo, umierając z rozkoszy (reż. Kôji Wakamatsu, 1969)
rzutów oka na zegarek: 0
Erotyczne kino punkowe jednego z najlepszych różowych reżyserów i świetne zdjęcia śnieżnych pociągów.
W przyszłości (reż. Mauro Andrizzi, 2010)
rzutów oka na zegarek: znów 0, ale nie, nie zapomniałem zegarka
Swego rodzaju anty-film, Jarmuschowski w duchu paradokument oparty na naprawdę zabawnych historiach, swoją czernią, bielą i skupieniem na opowieści nieznanego człowieka przypominający świetnego "Gościa" Guerína.
Grawitacja była wtedy wszędzie (reż. Brent Green, 2010)
rzutów oka na zegarek: 75/15 = 5
Rozhisteryzowana poklatkowa animacja w klimacie filmów Gondry'ego czy Švankmajera, ale znacznie słabsza od dzieł wymienionych reżyserów.
Człowiek z Hawru (reż. Aki Kaurismäki, 2011)
rzutów oka na zegarek: mało
Opowieść, którą ogląda się ze sporą przyjemnością, ale bez większych emocji. Kaurismäki gra tu bowiem z konwencją melodramatu i starych francuskich filmów, konwencją, z którą gra się łatwo, konwencją, która dziś sama siebie obśmiewa.
Wagonowy prześladowca: inspekcja bielizny (reż. Yôjirô Takita, 1984)
rzutów oka na zegarek: jeden (ostrożny, by nie rozlać piwa)
Nocne szaleństwo w pełni. Jeden z filmów z wagonowej serii reżysera średnich Oscarowych "Pożegnań". Bardzo niesmacznie, tanio i kiczowato, ale w związku z tym z pewnym zabawowym urokiem.
Lato Goliata (reż. Nicolás Pereda, 2010)
rzutów oka na zegarek: wysyp rzutów
Nudno i nijako. [uwaga, inside joke dla innych znudzonych widzów "Lata..."] Jedyna radość: zostawiłeś swoje narzędzia blacharskie, powiedz, co mam z nimi zrobić (...) jesteśmy winni Nacho...
Baron (reż. Edgar Pera, 2010)
rzutów oka na zegarek: na śpiąco nie rzucam
Pierwszy film tegorocznych Horyzontów, na którym zasnąłem. Pretensjonalna, niewiarygodnie zła historia i (celowo? ale co z tego...) przerysowane aktorstwo. W jednej, najgorszej, grupie z "Dharma Guns" i "Drzwiami..."
Melancholia (reż. Lars von Trier, 2011)
rzutów oka na zegarek: patrzyłem raczej w to kółko do pomiaru zbliżenia planety
Our favourite nazi nakręcił kolejny bardzo dobry film. "Melancholia" jest wspaniale zagrana (Dunst i Gainsbourg!), mądrze poprowadzona i co najważniejsze i zarazem najdziwniejsze - przejmująca. Zrobić film z pozoru katastroficzny i naładować go gęstymi, niekłamanymi emocjami to nie lada sztuka.
Panna Brzoskwinka: Brzoskwiniowa słodycz ogromnych piersi (reż. Yumi Yoshiyuki, 2005)
rzutów oka na zegarek: przeczytajcie jeszcze raz tytuł i sami sobie odpowiedzcie [2]
Dobre *familijne japońskie soft porno*. [2]
+ spotkanie z bardzo sympatyczną reżyserką
Kuba rozpruwacz (reż. Yasuharu Hasebe, 1976)
rzutów oka na zegarek:
Chciwa żona (reż. Sachi Hamano)
rzutów oka na zegarek: jeszcze bym coś przegapił!
Podobne, lecz różne sposoby na erotyczną zemstą. Najbardziej pornujący z oglądanych przez nas różowych filmów, jednocześnie z akcentowanym anyszowinistycznym wydźwiękiem.
Chico i Rita (reż. Tono Errando, Javier Mariscal, Fernando Trueba, 2010)
rzutów oka na zegarek: kilka
Przyjemne i ładnie narysowane, ale schematyczne i nie zbliżające się poziomu najlepszych animowanych filmów ostatnich lat.
Pewnego razu w Anatolii (reż. Nuri Bilge Ceylan, 2011)
rzutów oka na zegarek: dużo pod koniec, bo film skończył się o 19:02, a o 19:00 zaczynał się nasz kolejny seans
Zło Shinjuku (reż. Kôji Wakamatsu, 1970)
rzutów oka na zegarek: w pierwszym rzędzie, gdzie jedna litera napisów jest większa od twojej głowy, myślisz raczej o ogarnianiu ekranu
Fabularnie naiwny, ale obrazowo przekonywujący film Wakamatsu z wieloma zachodnimi nawiązaniami. Mamy więc japońskich Lennonów, opartego o ścianę winyla "Abbey Road" i modsowe motocyklowe ujęcia na ulicach Tokio. Dobre.
Wilgotni kochankowie (reż. Tatsumi Kumashiro, 1973)
rzutów oka na zegarek: 0 零 / 〇 zero rei / れい zero / ぜろ
Fantastyczne nadmorskie zdjęcia i metaróżowość, czyli obraz, którego akcja częściowo rozgrywa się w wyświetlającym erotyczne filmy kinie. Bardzo dobre.
Dziewięć muz (reż. John Akomfrah, 2010)
rzutów oka na zegarek: zero, a jest ostatni dzień, 9:45!
Fascynująca mitologiczno-literacka hybryda z pięknymi śnieżnymi ujęciami. Oglądanie z otwartą głową gwarantuje oglądanie z otwartymi ustami.
Skóra, w której żyje (reż. Pedro Almodóvar, 2011)
rzutów oka na zegarek: reż. Pedro Almodóvar, tak?
Piekło kobiet: Wilgotne lasy (reż. Tatsumi Kumashiro, 1973)
rzutów oka na zegarek: kilka
Film zdecydowanie gorszy niż "Wilgotni kochankowie" z tego samego roku, ale nadal przyciągający tworzonym przez (mroczne) zdjęcia klimatem. Historia raczej do kosza.
Sztuczne raje (reż. Yulene Olaizola, 2011)
rzutów oka na zegarek: na ostatnim seansie Nowych Horyzontów nie wypada patrzeć na zegarek
I na koniec kolejny dowód na to, że na NH warto ryzykować. Po słabiutkim "Lecie Goliata" rozważaliśmy bezpieczniejszą wersję, ale w końcu zdecydowaliśmy się na film Olaizoli. Słusznie. Mimo bardzo powolnego rytmu i szczątkowej fabuły ten dokumentalizujący zapis narkotykowego uzależnienia przyciąga i zapada w pamięć, głównie dzięki zjawiskowej Lusie Pardo.
i jeszcze KONCERT - Hans-Peter Lindstrøm - dobry, taneczny set dla zaskakująco nielicznej publiczności + lepsza fryzura niż na okładce "Where You Go I Go Too".
Na muzyczne pofestiwalowe wrażenia zapraszamy także do radia LTB. Kolejna audycja powinna pojawić się w drugiej połowie sierpnia. Do przeczytania i usłyszenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz