Klasyka Starego Świata i obrazoburstwo egzotycznych nowości. Piętnastogodzinna odyseja filmowa i dwudziestosiedmiominutowy zapis bólu i wrzasku. Obrazy wspaniałe i obrazki fatalne - szał i niedowierzanie. Tegoroczna edycja wrocławskiego święta niezależnych filmów potwierdziła, że kino żyje poza głównym nurtem, a każda ucieczka przed jego miałkością to bieg w stronę nowych horyzontów.
The Story of Film
Wrocław, pofestiwalowe dni i deszcz spadający na gorące filmowe wspomnienia jak na syczącą patelnię. Jaka była ta - trzynasta już - edycja Horyzontów? Skontrastowana? Z pewnością. Interesująca? Na pewno. Programowo mocna? Średnio? Z fascynującym konkursem? Niekoniecznie, bo tegoroczna sekcja główna stała niestety na niższym niż w poprzednich latach poziomie.
Dodatkowo - konkurs filmów o sztuce bronił się tylko częściowo, zawiodły szwajcarskie dokumenty muzyczne, czyli nieciekawe filmy na ciekawe tematy (“Sounds and silence”!), a w Panoramie pojawiły się tytuły, które przenigdy nie powinny się w niej znaleźć. Nie chodzi - rzecz jasna - o ryzykowne, dzielące widownię eksperymenty, ale o pomyłki takie jak “Noce z Théodorem”, czyli niezamierzenie komiczny film o naturze telewizyjnego gniota.
Niemoc sztandarowych sekcji i wysoka jakościowa amplituda sprawiły, że chyba po raz pierwszy w historii Nowych Horyzontów to nie najświeższe nowości, ale kinowa klasyka stała się kręgosłupem festiwalu. Oto bowiem potężna, podzielona na piętnaście odcinków historia filmu i filmowych innowacji Marka Cousinsa okazała się sekcją najbardziej zaskakującą, całościowo najciekawszą i głęboko zapadającą w pamięć. Czy oznacza to, że ubiegły i obecny rok to dla kinematografii lata jakościowego niżu? Nie, ale nowej, świeżej słabiźnie należy się karny akapit.
Wymiona. Onania. - Wymiana. Opinii.
Homo- i heteroseksualny seks, śmierć i masturbacja, a także ciało, krowy (sic!), las i poszukiwania. Gdyby chcieć przyczepić najnowszym offowym produkcjom metki, to właśnie te słowa pojawiłyby się na nich najczęściej. Zestaw to eklektyczny i intrygujący, jednak efekty w większości rozczarowujące. Eksperymenty z filmowym językiem (“Jungle love”, “Fat shaker”) rzuciły treść na pożarcie ociężałej formie, a bardziej tradycyjne próby (“Krivina”, “Spokojni”) rozpłynęły się w oparach nudy i nijakości.
Osobna (i osobista) boleść to dla nas także konkursowe wyniki, z którymi po raz pierwszy mijamy się biegunowo. Zwycięstwo “Płynących wieżowców” ogłosiliśmy już po ogłoszeniu składu sekcji wiedząc, że polski widz wybierze z automatu polską produkcję wspierając (← kluczowe słowa →) naszego reżysera. Bez Artura Orzecha, który w eurowizyjnym stylu zapowie, że swój na swego głosować nie może, każda tego typu próba będzie kończyła się w podobny sposób.
O ile jednak triumf Wasilewskiego nie był dla nas niespodzianką, o tyle jurorskie wskazanie na “Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” było już nieprzyjemnym i nieprzewidzianym zgrzytem. Film Fiedorczenki jest słabszy nie tylko od zwycięzców lat poprzednich (2011 - świetny “Attenberg”, 2012 - rewelacyjne “Od czwartku do niedzieli”), ale także od co najmniej kilku konkursowych przeciwników. Feeria barw i etnograficzne zacięcie mogą się podobać, ale serialowe aktorstwo, szokująco prymitywne żarty i fabularna nuda zabijają tu to, co dobre. Argument, że mimo fantastyczności świata przedstawionego film ten jest kulturowym zwierciadłem nie przekonuje, bo wyklucza rolę tak kluczowych umiejętności jak zdolność selekcji i nadawania tonu czy reżyserska sprawność w kreowaniu wizji. Prosta linia narracji i duża przystępność sprawiły, że rosyjska opowieść zajęła też drugie miejsce w plebiscycie widowni, ale według nas to nie takie filmy powinny zwyciężać w głównym konkursie, promującym z założenia dzieła nie przymilające się i porzucające dosłowność dla nowych form wyrazu.
Konkurs - najlepsza trójka
Z trzech najlepszych konkursowych propozycji jedynie “Nieznajomy z jeziora” doczekał się wyróżnienia (nagroda FIPRESCI). Dobre i to, bo mimo zupełnie chybionej końcówki jest to wyrazisty film z własną paletą kolorów, w którym niczym w barwnej wersji “Dogville” bohaterowie poruszają się w swoich strefach tworząc nad brzegiem tytułowego jeziora niepokojącą atmosferę emocjonalnej gry. Jeszcze lepsi od głośnego obrazu Guiraudie okazali się jednak reprezentanci Meksyku i Argentyny, a to, że najciekawsze filmy zasadniczej sekcji nakręcono we Francji i Ameryce - Środkowej i Południowej zgadza się z tendencją, do której jeszcze wrócimy. Zanim jednak przejdziemy do filmowej geografii zatrzymajmy się na chwilę przy “Nigdy nie umrzeć” i “Nocy”, czyli filmach, które powinny święcić w tym roku nowohoryzontowe triumfy.
“Mai morire” to niespieszna, senna i odrealniona opowieść o śmierci - w duchu, lecz nie w stylu - Reygadasowskiego “Cichego światła”. O ile więc słowo “niespieszny” czy “oniryczny” jest często dla bywalców NH uzasadnionym sygnałem do ucieczki, obrazowi Rivero (“Parque vía” - NH 2009) warto poświęcić szczególną uwagę. Spośród kandydatów do tegorocznej grand prix to właśnie “Nigdy nie umrzeć” gra bowiem na najgłębszych uczuciach i buduje świat, o którym nie sposób zapomnieć. Osobistą, mądrą i poruszającą treść znakomicie uzupełniają zdjęcia Arnau Valls Colomera - katalońskiego operatora, który dyplom zdobył na operatorskim wydziale łódzkiej PWSFTviT.
Polski (choć niewystarczająco polski, by zawojować konkurs publiczności) akcent odnajdziemy także w utrzymanej w stylistyce “Pożegnania Falkenberg” (NH 2007) “Nocy” Leonardo Brzezickiego - argentyńskiego reżysera o polskich korzeniach. Słusznie wychwalana przez dyrektorkę artystyczną NH - Joannę Łapińską - scena otwierająca film to zestawienie obrazu nocnej głuszy z nagraniem mszy zarejestrowanej na dolnośląskiej wsi leżącej około 40 kilometrów od Wrocławia. Otwarcie to nie jest jednak wyłącznie stylistycznym majstersztykiem, ale stanowi także świetne wprowadzenie do konstrukcji filmu stając się swego rodzaju instrukcją obsługi dzieła. Rytmiczna “Noche” to teoretycznie mało filmowa opowieść o wspominaniu ludzi nie przez obrazy, ale przez dźwięki, które stanowią fabularną esencję całości. Formalnym zabiegiem, który determinuje akcję jest tu natomiast - widoczna we wstępie - gra z dysonansem między wizją a fonią i pytanie - w jaki sposób warstwa foniczna kształtuje naszą wizję świata i jak bardzo “audio” jest nasza audiowizualna rzeczywistość. To nie dźwiękowa tematyka, ale podłączanie każdego nerwu filmowej tkanki do wzmacniacza jest tu działaniem nowatorskim i to głównie dzięki niemu balansowanie na linie, pod którą rozciąga się pretensjonalność nie kończy się tu upadkiem.
Południowe izotermy niebiańskich emocji
Francja, Półwysep Iberyjski, Ameryka Środkowa i Południowa. To właśnie z tych regionów pochodzą najlepsze filmy tegorocznych Horyzontów.
Francuska klasyka neobaroku lat 80. to materiał idealny na duży, kinowy ekran, podobnie zresztą jak leżący na przeciwległym krańcu filmowych emocji klasyk Bressona - “Na los szczęścia, Baltazarze!”. Najbardziej cieszy jednak fakt, że także najnowsze francuskie kino niezależne pokonało zadyszkę i w końcu wychodzi na samodzielnie wytyczaną niegdyś prostą. W zeszłym roku festiwalowa publiczność doceniła “Donomę”; w tym mogła cieszyć się gejowskim “Nieznajomym…” i wspaniałym, kapitalnie zagranym (Adèle Exarchopoulos!) lesbijskim “Życiem Adeli” - nagrodzonym w maju Złotą Palmą w Cannes.
Nowe otwarcie francuskiego kina to otwarcie imigranckie, społeczne, homoseksualne i prowokujące. Djinn Carrénard urodził się na Haiti, a pokazującą rozwarstwienia francuskiego społeczeństwa “Donomę” nakręcił podobno za niebywałe 150 euro. Autor “Życia Adeli” - Abdellatif Kechiche - urodził się w Tunisie, a zaskakująco długimi ujęciami dziewczęcego seksu ociera się o pornografię. Równie bezpruderyjną śmiałość w pokazywaniu jednopłciowej erotyki wykazuje Alain Guiraudie, któremu rozpięty między napięciem “Noża w wodzie” a kolorami “Witaj smutku” “L’Inconnu du lac” przyniósł w Cannes nagrodę Queer Palm.
Podobnej realnej awangardy, świeżości i tajemnicy oczekiwaliśmy po “równoległym kinie Rosji” jednak sekcja ta okazała się być jednym z największych rozczarowań tegorocznej edycji festiwalu. Wstępna niechęć wyrażona przez widzów czerwonymi, oznaczającymi brak zainteresowania, metkami, którymi oznaczyli oni rosyjskie propozycje na stronach festiwalu okazała się niestety uzasadniona. Chlubnym wyjątkiem okazał się pokazywany poza sekcją nowy film Iwana Wyrypajewa (“Tlen” - nagroda publiczności na NH 2009), którym udowodnił on, że razem z Karoliną Gruszką tworzy dziś jeden z najciekawszych duetów współczesnego kina.
Najbardziej interesujące zjawiska dzisiejszej kinematografii nadal obserwujemy jednak w filmach latynoskich. Oprócz wspomnianych pereł w konkursie na Horyzontach zobaczyliśmy też niezłe “Lwy” (Argentyna), dobry “Czas latających ryb” (Chile) i “Heli” (Meksyk) - świetny, jeszcze lepszy niż “Los Bastardos” (NH 2009) film nagrodzonego w Cannes za reżyserię Amata Escalante. Średni “Helio Oiticica” (Brazylia) oraz bardzo słabe “Na włościach” (Argentyna) i “Skowyt harmonijki” (Brazylia) niepotrzebnie zepsuły ten mocny i jednolity obraz - budowany zresztą od kilku lat, dzięki takim reżyserom jak Dominga Sotomayor Castillo (wymienione już “Od czwartku do niedzieli” - Grand Prix NH 2012), Paula Markovitch (“Nagroda” - nagroda publiczności NH 2011) czy Carlos Reygadas (retrospektywa NH 2012).
Z propozycji iberyjskich warto wymienić dobre w trzech czwartych “Centro histórico” - jeden z dwóch prezentowanych na NH projektów stworzonych dla Guimarães - Europejskiej Stolicy Kultury 2012. “Centro…” to film 2D, który przyćmił i onieśmielił fatalne “3x3D” ze znośnym Greenaway’em i fatalnymi, trójwymiarowymi mini-obrazami Godarda i Edgara Pery.
Mimo to - powtórzmy:
Francja, Półwysep Iberyjski, Ameryka Środkowa i Południowa. To właśnie z tych regionów pochodzą najlepsze filmy tegorocznych Horyzontów.
Mark Cousins opowiedział na festiwalu o tym, jak w erze sprzed YouTube mozolnie docierał do filmu ukrytego w zbiorach nowojorskiej wideoteki.
Roman Gutek opowiedział na festiwalu o tym, jak ważne jest dla niego oglądanie filmu wśród ludzi, na dużym kinowym ekranie.
Peaches opowiedziała na festiwalu o przenoszeniu życia na tenże wielki ekran i o tym, że jest to sposób na nabranie do niego odpowiedniego dystansu.
Enrique Rivero opowiedział na festiwalu o tym, że czasami najbardziej autobiograficzny wątek może okazać się tym najbardziej uniwersalnym.
Wszystkie te historie są ważne i wszystkie odpowiadają na pytanie o istotę Nowych Horyzontów. Coroczne odkrywanie nowych filmów, wielkoformatowe powtórki z klasyki, przeżywanie równoległego życia, sztuka, emocjonalne maratony - wszystko to sprawia, że łatwo przymknąć oko na programowe koszmarki, wątpliwe decyzje, niewychowaną część widowni, techniczne wywrotki i tłumaczeniowe wpadki.
Planując na ten tydzień kolejne seanse w kinie NH i tak czekamy już więc na nowe Nowe Horyzonty, a na pytanie: “Co robisz w przyszłe wakacje?” z radością odpowiadamy: “O 8:30 szybko klikam w seanse, a potem narzekam między nimi na nowe kino Tajlandii.”
Pierwsza piętnastka nowych filmów, które widzieliśmy na NH 2013 (+ oceny w skali 1–10):
Życie Adele - 9
The Story of Film: An Odyssey - 9
Nigdy nie umrzeć - 8
Noc - 8
Everybody Street - +7
Taniec Delhi - +7
Nieznajomy z jeziora - +7
Heli - +7
Shirley - +7
Lato latających ryb - 7
Historie rodzinne - 7
Godziny otwarcia - 7
Peaches does herself - +6
Centro histórico - +6
The Capsule - 6
W najbliższych tygodniach opublikujemy na naszych stronach wywiady z nowohoryzontowymi twórcami. Nasi festiwalowi rozmówcy to: Dominga Sotomayor Castillo (tym razem w roli jurorki), Enrique Rivero i Leonardo Brzezicki. Już teraz serdecznie zapraszamy!