czwartek, września 22, 2011

St. Vincent - Strange Mercy

czyli między notatkami z przesłuchania a miejską playlistą.



Ta krótka notka miała być kolejną miejską playlistą przekrojowo wpychającą w pięciolinię wspomnienia z pobytu w północnych Włoszech. Czas jednak chciał, aby odwiedziny miasta genialnego Italo Svevo, Oh! Venezii, Florentynki i innych cudów świata był tym samym czasem, w którym nie ma wielu płyt - jest płyta jedna, ta sama, która usadziła się na naszym podium roku i rzuciła kotwicę ciężką jak jedenaście znakomitych numerów. 

"Chloe In The Afternoon" - nawiązujący do filmu Erica Rohmera z 1972 roku utwór otwierający "Strange Mercy" mógłby równie dobrze otwierać "Biophilię" - wyczekiwany nowy album Björk. Kameleoniczny wokal jest jednak zwodniczy, bo Annie Clark na swojej trzeciej płycie nawiązuje głównie do siebie łącząc jubilerską delikatność debiutu z niepokojącą gitarową woltyżerką "Actor". To rozpięcie między kojeniem perfekcyjnych ballad z pierwszego dzieła St. Vincent ("Marry Me", "All My Stars Aligned", "What Me Worry") a pysznymi zgrzytami - wczesnymi ("Your Lips Are Red") i późnymi (chociażby industrialny riff "Actor Out Of Work", którego bliźniak rozgrzewa tu "Northern Lights") obserwujemy nie tyle na płaszczyźnie całości, ale pojedynczych utworów. Singlowy "Surgeon" przekłada jedwabiste leniwe zwrotki, szybkim, klinicznie pulsującym beatem refrenu, kapitalne zakończenie "Year Of The Tiger" porzuca momentami odprężony orient głównego motywu dla surowego gitarowego rozpędu. 

Kluczem do zrozumienia "Strange Mercy" jest jednak przede wszystkim otwarcie się na bezdyskusyjne - tekstowe i muzyczne - piękno tej płyty, piękno zarówno radiowo-singlowe (patrz: "Cruel" - utwór ewidentnie puszczający oko do fantastycznego "Now Now" z 2007 roku) jak i nowoczesno-balladowe. "Cheerleader" urzeka pożyczonym od Destroyera ("Thief"!) wstępem, przestrzennością napompowowanego wokalem ("But I-I-I-I-I / don't wanna be your cheerleader no more") refrenu i rozwinięciem melodycznego zabiegu "Oh! You Pretty Things". Na ciepłym podbiciu bazują "Neutered Fruit" (także pijący do Bowiego, tym razem z czasów "Heathen"), "Hysterical Strength" i tulące się do ucha "Champagne Year", zmysłowym wokalem zaczepia natomiast "Dilettante". Wszystkim wymienionym znakomitym miniaturom króluje jednak "Strange Mercy" -  bohater tytułowy, jedna z piosenek, o których nie zapomina się nigdy, utwór, który usłyszany po raz pierwszy sprawia wrażenie nie poznanego, a odnalezionego skarbu. Pierwszy wers dzieła - "Oh little one / I know you've been tired for a long long time" łaczy w sobie siłę krzepiącego powitania "Care Of Cell 44" Zombies i nieoczywistego pocieszenia "There was nothing to fear and nothing to doubt" Radiohead. Pierwsze wejście leżącej w centrum piosenki elektronicznej pętli bezwarunkowo nakazuje zapomnieć o rzeczywistości pozadźwiękowej. Rzeczywistości, która za sprawą "Strange Mercy" oddaje kolejnego gema królestwu dźwięków. 

poniedziałek, września 12, 2011

Najlepsza godzina Kongresu

My i sieć to teraz dostęp przerywany i dlatego nie rozpisujemy się, tylko przedstawiamy Wam kilka minut z najlepszej godziny wrocławskiego Kongresu Kultury. Koncert Aniki to łyżka miodu w... ale o tym później. Dzięki za cierpliwość i do przeczytania!